środa, 29 maja 2013

ROZDZIAŁ 56

Uśmiechnął się nilkle.
-Nie płacz. - szepnął, przyciągając mnie do siebie. Znów wszystko wybuchło, jak wulkan, jak wstrząśnięta butelka z coca-colą. Wiem, świetne porównanie. Ale właśnie ono doskonale odzwierciedla moje samopoczucie i emocje, które cały czas we mnie buzowały.
Mówiłam, że brakuje mi osoby, która wysłuchałaby moich wszystkich żali, które tkwiły mi na sercu? To już nieaktualne, znalazłam ją. A może raczej go. Przy nim nie wstydziłam się swoich łez, które co chwila ciekły po moim policzku.
Nie przeszkadzał mi nawet ten panujący chłód. Wręcz przeciwnie. Działał kojąco.
-Chyba musimy pogadać. - Alex przerwał w końcu tę ciszę, łapiąc mnie za nadgarstek. Nie weszliśmy do mojego mieszkania, lecz wróciliśmy do samochodu siatkarza. Pod jego blokiem byliśmy już kilkanaście minut później. Rzucił mi T-shirt i spodenki, bo uznał, że nie może patrzeć na moją zakrwawioną sukienkę. Zniecierpliwiona wróciłam do salonu, gdzie atakujący już dawno siedział. W dłoniach obracał granatowe pudełeczko. A jednak mi się nic nie wydawało...
-Co to jest? - usiadłam na fotelu, na przeciwko przyjaciela.
-Sama zobacz. - odrzucił mi przedmiot.
-To od Bartka, tak? - zapytałam po cichu.
-Od Bartka... - potwierdził wzdychając głęboko. Bałam się otworzyć ciemne etui. W głowie kłębiło mi się tysiące myśli i podejrzeń, a toksyczny związek bez przyszłości znów powrócił w moich wspomnieniach. Zbierając się na odwagę, zdjęłam wieczko.
-Oddaj to mu. - syknęłam po chwili, od razu pozbywając się prezentu.
-On Cię naprawdę kocha... - dodał Alek, stawiając na stoliku przede mną błyszczący pierścionek.
-Kochał. Teraz przecież już nic dla niego nie znaczę... Tak jak on nie znaczy nic dla mnie.
-A może musicie razem porozmawiać?
-Nic nie musimy...
-W sumie zerwaliście przez internet... - wzruszył ramionami.
-I bardzo dobrze, że tak się stało, nie mogłabym powiedzieć mu tego wprost. - zmieniłam pozycję siedzenia.
-Bo? - drążył temat, także rozsiadając się wygodnie.
-Bo... - zacięłam się. - ...Tak? - sama nie wierzyłam, że to powiedziałam. To najbardziej prymitywna wymówka wszechczasów.
-Bo tak? - roześmiał się. - Julka, ile Ty masz lat? Pięć?!
-Dlaczego tak bardzo zależy Ci na tym żeby wszystko ze mnie wyciągnąć?!
-Chcę wiedzieć na czym stoję. - rzucił, nie okazując jakichkolwiek emocji.
-Jak mam Ci powiedzieć, skoro sama tego nie wiem? - powiedziałam ściszając głos, a oczy ponownie naszły łzami.
-Odkąd się znamy cały czas bawimy się w kotka i myszkę, niczym para nastolatków. Nigdy nie potrafimy powiedzieć sobie wprost tego co czujemy... Nigdy. Nie mogę już tak dłużej.
-Pozwól, że ja zacznę. - odkaszlnęłam, wycierając twarz rękawem koszulki. - Przyznaję, byłam z Bartkiem tylko dla tego, żeby wzbudzić w Tobie zazdrość. Ta cała akcja ze Zbyszkiem, nasze rozstanie, nic nie miało tak wyglądać. Załamałam się kiedy odszedłeś, tak cholernie mi Ciebie brakowało. Potem okazało się, że Ty na nowo ułożyłeś sobie życie, a ja ciągle żyłam w nadziei, że znów będziemy razem. Bartek sprowadził mnie na ziemię, dał mi to przyjacielskie ciepło, którego od dawna było mi trzeba, a ja pod wpływem chwili zadłużyłam się w nim. Pod wpływem chwili i na chwilę. Już nigdy nie poczułam takiego uczucia, jakim dażyłam Ciebie... Wiesz? - zakończyłam swój monolog unosząc wzrok i spoglądając na przyjaciela. Właśnie... Czy po takim wyznaniu on jeszcze jest moim przyjacielem?
Atanasijević odpowiedział mi ciszą, o ile takową w ogóle można odpowiedzieć. W pomieszczeniu słychać było jedynie nasze przyspieszone oddechy. Wpatrywałam się w niego jak w obrazek, oczekując jakiegokolwiek słowa.
-Wiem. - odparł w końcu. - Doskonale... - dodał. - I nie wiem co mam odpowiedzieć...
-To, co chciałeś od dawna. - głośno przełknęłam ślinę.
-Mógłbym powiedzieć, że Cię kocham. Mógłbym też, że nie mogę bez Ciebie żyć, a każda chwila spędzona w Serbii była najgorszą w moim życiu. Próbowałem załatać tę dziurę w sercu wieloma dziewczynami, ale żadna nie była w stanie mi Ciebie zastąpić, ciągle o Tobie myślałem, wahałem się, czy nie napisać, zadzwonić... To wszystko... Ale co z tego, jeśli nie chcesz zacząć wszystkiego od nowa... - lekko poruszył ramieniem. Nie chcę...? Serio...? 
-A Ty chcesz? - zapytałam po cichu, jakbym bała się jego odzewu.
-Jak niczego innego na tym świecie. - ożywił się nieco. Uśmiechnęłam się podświadomie, a moje serce jakby powiększyło swą objętość. W końcu jedna osoba więcej do kochania, prawda?
-Przepraszam Cię za wszystko. - wstałam, zmierzając w kierunku siatkarza. Ponownie usiadłam obok niego, wtulając się w jego ramiona. - Tak bardzo żałuję tych kilku miesięcy, które straciliśmy, zupełnie bez sensu...
-Po prostu zapomnijmy. - szepnął, całując mnie we włosy. Znów poczułam się tak cudownie, jak sprzed roku. Znów te przyjemne motylki w brzuchu i uśmiech, który sam wkradał mi się na twarz.
-Poczekaj chwilę... - uwolniłam się z objęć Alka i pobiegłam do swojej kopertówki, z której wyjęłam łańcuszek, który od niego dostałam. Zadowolona wróciłam do salonu i zaprezentowałam go atakującemu.
-Cały czas masz go przy sobie? - spytał zdumiony, a ja skinęłam głową przytakując. Od razu odebrał ode mnie błyskotkę i zabrał się za zapinanie jej na mojej szyi. Złożył delikatny pocałunek na moim karku i szczelnie opatulił mnie ramionami, wtulając się w moje plecy. Czułam się tak bezpiecznie i komfortowo, że za żadne skarby nie zamieniłabym tej chwili na jakąkolwiek inną. Wspaniale kochać i być kochaną. 
-Nie mogę się Tobą nacieszyć. - uznał Alexandar i niespodziewanie biorąc mnie na ręce przeniósł do sypialni.
-Tak od razu? - roześmiałam się, rozpływając się nad kolejnymi składanymi pocałunkami na moim ciele.
-W tej koszulce jesteś taka pociągająca. - mruknął, chwytając za jej skrawki.
-I dlatego chcesz się jej pozbyć? - uniosłam brew, broniąc się.
-Jak najszybciej. - wpił mi się w usta, walcząc z moim odzieniem.

Dzień minął nam pod znakiem błogiego lenistwa i nadrabianem straconego czasu. Pierścionek znalazł swoje miejsce w śmietniku, gdyż Bartek już dawno wrócił do Rosji. Przechadzając się po mieszkaniu, ubrana jedynie w za długi podkoszulek siatkarza, poczułam zapach smażonego ciasta. Jak się domyśliłam, były to naleśniki. Ale nie byle jakie, bo z czekoladą. 

-Naleśniczki z czekoladą i specjalnym składnikiem. - postawił przede mną talerz z idealnie wypieczonym plackiem.
-Specjalnym? - powąchałam obiado-kolację.
-Z miłością. - charakterystycznie poruszał brwiami.
-Już zapomniałam jaki Ty jesteś uwodzicielski. - wzięłam kęs do ust. Smakowało wybornie.
-A mogę o coś zapytać? - usiadł na przeciwko mnie, także zajadając się przysmakiem.
-Jasne. - odparłam, z buzią pełną jedzenia.
-O co chodziło Szczepanowi?
Przestałam przeżuwać to, co aktualnie miałam w ustach. Wszystko wróciło, ozdabiając każdą rzecz w czarno-białe barwy. Od tamtego zdarzenia nie opowiadałam nikomu o tym co się stało i było mi z tym nadwyraz dobrze, ale nie mogę mieć tajemnic przed osobą, którą kocham. Wyjawiłam mu całą historię, z wiernymi szczegółami, a on w skupieniu mnie wysłuchał. Na samą myśl skręcało mnie w żołądku i robiło mi się nie dobrze. Widziałam, że Alkiem targała złość, chciał jak najszybciej rozprawić się z nim i porachować mu wszystkie kości.
-Czemu on nie siedzi w pierdlu?! - syknął. Wzruszyłam ramionami. - Skurwysyn...
-Alek, proszę, nic nie załatwiaj na własną rękę, było minęło, już nic nie wskóramy...
-Zabiję gnoja. - wypowiedział to zdanie poprzez zaciśnięte zęby i nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Powstrzymywałam go jak tylko mogłam.

_______________________________________________________________________

Misiaczki moje drogie, do końca bliżej niż dalej i to o wieeele, wiele. Niestety. :c Ale przecież są też inne blogi, prawda? ;-)
Jutro wyjeżdżam na weekend nad morze, także dodawanie rozdziałów wstrzymuję. Przepraszam. :c 
Także, miłego! ;-*
Pozdrawiam, Sissi. ♥

czwartek, 23 maja 2013

ROZDZIAŁ 55

Myślałam, że jestem na tyle pijana, że to wszystko to zwykłe przewidzenie. A jednak. Kiedy usłyszałam jego głos natychmiast wytrzeźwiałam, a ręka Alka, którą teraz niewiedząc czemu trzymałam, jeszcze bardziej zacisnęła moją w swoich objęciach. 

-Cześć... - przywitał się, mijając nas szybko, a po nim pozostała tylko woń mocnych perfum. Podszedł do państwa młodych i przekazał drobny podarunek wraz z życzeniami. Nie skorzystał z zaproszenia do stołu i skromnego poczęstunku, a ze mną nie zamienił nawet słowa. Z powrotem nas mijając zatrzymał się na chwilę. Przystanął i odwrócił się na pięcie. Zerknął na nasze splecione niechcąco ręce, po czym szyderczo uniósł jeden kącik ust.
-Tobie się bardziej przyda. - rzucił w stronę Alexa granatowe pudełeczko, a ten bez trudu je złapał, od razu chowając do kieszeni. - A tak w ogóle, to dobrze Wam w łóżku? - zapytał, parskając śmiechem. Czułam jak uścisk siatkarza maleje się. Nawet nie wiem kiedy całkowicie się z niego wyrwał i rzucił się na przyjmującego, obijając zaciśniętą pięścią o jego twarz. Z jego nosa trysnęła krew, a ja stałam w miejscu, przerażona. Na sali wywołało się poruszenie, lecz nikt nie zareagował, nikt nie był tak odważny. Zareagował tylko Zbyszek, lecz już za późno, Kurek także oddał cios, a Atanasijević upadł na podłogę. Wokół rozlało się pełno krwi, a w moich oczach pojawiły się łzy.
-Nienawidzę Was! - wrzasnęłam i wybiegłam na zewnątrz. Zdezorientowana usiadłam na marmurowych schodach, chowając twarz w kolana. Nie obchodziło mnie to, że jest zimno.
-Julka, co się tutaj dzieje. - syknęła Basia, z impetem siadając obok mnie. Narzuciła na mnie kurtkę. - Ja wiedziałam, że to wesele będzie jednym z najdziwniejszych w dziejach wesel. Wiedziałam, mimo tego i tak się na nie pisałam. Ale do cholery jasnej! Ty już na początku walasz się pod stołem pijana, potem zarywasz do Atanasijevića, a podobno nic Cię z nim nie łączy! Nagle w środku przyjęcia jakby nigdy nic wpada Bartek, którego nie powinno tutaj być, obdarowuje nas jednym z najdroższych win na świecie, a potem leje się z Alkiem na środku sali! Nie wyrobię... - wyrzucała z siebie słowa z prędkością światła, z czego większość w ogóle do mnie nie docierała.
-Mam się czuć winna za to wszystko? - zmarszczyłam brwi. - Myślisz, że to ja go tutaj ściągnęłam?
-Nie wiem. Nic nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć.
-Co z nimi? - zapytałam po chwili ciszy, bo chyba tak kazało mi sumienie. Słyszałam tylko i wyłącznie przyspieszony oddech przyjaciółki.
-Zadzwoniliśmy po pogotowie, Kuraś ma chyba złamany nos... A Ty do rana spróbuj nie pokazywać mi się na oczy... Bez potrzeby. - dodała, kręcąc głową. Popsułam jej najważniejszy dzień życia? Przecież to nie ja rzuciłam się na kogoś z pięściami i nie złamałam mu nosa.
Po paru chwilach karetka na sygnale zjawiła się pod budynkiem, a dwóch panów w czerwonych wdziankach pognało do środka. Nie miałam ochoty przypatrywać się całym tym działaniom, dlatego wstałam poprawiając sukienkę i skierowałam się przed siebie.
-Julka! - usłyszałam zza swoich pleców. Nie odwróciłam się, doskonale rozpoznałam głos. Kontynuowałam swoją wolną podróż. - Julka... - stanął przede mną zasapany, z białą chusteczką  przy nosie, która coraz bardziej robiła się czerwona.
-Co? - znów powstrzymywałam wybuch płaczu.
-Przepraszam... - szepnął.
-Czy to przepraszam, coś zmieniło? Nie wydaje mi się. - spróbowałam go wyminąć.
-Posłuchaj... - westchnął, chwytając za mój łokieć.
-Nie chcę słuchać. Już mam dość tego wszystkiego. Myślałam, że już wszystko się ułożyło, nic strasznego mnie nie spotka. - po moim policzku popłynęła słona kropla. - Jestem zmęczona przeprosinami, kłótniami i wyjaśnieniami! Już nie wiem kogo mam słuchać, dlatego nie chcę znowu zaśmiecać sobie głowy! - zatrzymałam się na chwilę, aby dobrać słowa i otrzeć swoje mokre policzki. Ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Czułam się taka bezsilna, brakowało mi otuchy, dlatego mimowolnie rzuciłam się w jego ramiona. Przytulił mnie jedną ręką, drugą ciągle tamował krew, cieknącą z nosa.
-Jedźmy do domu. Nie jesteśmy tutaj mile widziani. - zaproponował. Bez wahania się zgodziłam, już nie widziała mi się dalsza zabawa na tym weselu, tym bardziej, jeśli sama Baśka nie chce mnie widzieć. Szybko znaleźliśmy się w czarnym Mustangu i zmierzaliśmy w kierunku mieszkania siatkarza, gdyż u mnie był Paweł.
Po niecałej godzinie dotarliśmy na miejsce. Weszliśmy do mieszkania, w którym praktycznie nic się nie zmieniło. Od razu chwyciłam po apteczkę i pomogłam Alkowi opatrzyć jego nos.
-Co dostałeś od Bartka? - zapytałam, podając mu chusteczkę.
-Pięść w nos. - urwał, odchylając głowę do tyłu.
-Nie o to mi chodzi... - zdziwiłam się, myjąc swoje ręce.
-A o co? -
-O to czarne pudełeczko...
-Nie mam żadnego pudełeczka. - uniósł brew, a ja już zwątpiłam w swój wzrok.
Po tym jak wspólnymi siłami zatamowaliśmy cieknącą krew, Serb zaoferował mi przebranie i nocleg. Zgodziłam się, nie miałam po co wracać do siebie, a tym bardziej nie chciałam. Zator zaraz obsypywałby mnie pytaniami na temat wesela, wczesnego powrotu i zakrwawionej sukienki... Nie miałam siły na to wszystko odpowiadać.
-Zrobiłem Ci herbatę i zmieniłem pościel, pokój właśnie się wietrzy, chcesz może coś zjeść? - toczył swój monolog, gdy tylko wyszłam z łazienki.
-Nie trzeba było. - uśmiechnęłam się lekko, rozczulając się nad zachowaniem przyjaciela.
-Drobiazg. - mrugnął okiem, podsuwając na brzeg blatu kubek z parującą herbatą. Usiadłam przy stole, przeglądając najnowszą gazetkę promującą supermartket i co chwila popijałam gorący napój. Alex usiadł na przeciwko mnie.
-Ale się porobiło, co? - pokręcił głową. - Mam nadzieję, że nikt nie wezwał policji...
-Nie chcę dyskutować na ten temat... To wszystko wina Bartka...
-To nie ja jestem od osądzania, ale po części go rozumiem. - stwierdził.
-Nie miał prawa się tak zachować... Nie usprawiedliwiajmy go.
-Nikogo przecież nie usprawiedliwiam! Mówię tylko, że zrobiłbym tak samo.
-Zapytałbyś, jaki kto jest w łóżku? - parsknęłam.
-Zdenerwowałbym się, jeśli zobaczyłbym swoją dziewczynę w objęciach kogoś innego.
-Nie jestem jego dziewczyną! - warknęłam.
-Ale byłaś... I to już jest powód.
-Zaczynamy się kłócić. - ucięłam.
-Przepraszam. - spuścił wzrok, wbijając go w gazetkę, którą sama oglądałam.
-Wiesz co, położę się. - oznajmiłam.
-Jasne. - odprowadził mnie wzrokiem do swojej sypialni. Zamknęłam się w niej i z pełnym impetem rzuciłam się na miękkie łóżko. Wbiłam twarz w materac i analizowałam każde zdarzenie z dnia dzisiejszego.
-Może chcesz dodatkowy koc? - usłyszałam. Nerwowo obejrzałam się w tył i zobaczyłam jego twarz, która jako jedyna wystawała zza drzwi.
-Nie, dzięki. - posłałam delikatny uśmiech.
-Zamknij potem okno, przeziębisz się... - wskazał w stronę parapetu, a ja przytaknęłam kiwając głową. - Dobranoc. - szepnął.
-Dobranoc. - odpowiedziałam, po czym schowałam się pod kołdrą. Znów mój mózg zajęły rozmyślania i relfeksje.
-Wiesz co, jednak ja zamknę to okno. - wparował do pokoju.
-Traktujesz mnie jak dziecko. - powiedziałam rozbawiona. Nie odpowiedział, jedynie trzasnął plastikową obudową i tak szybko jak się tutaj pojawił, tak szybko zniknął. W tym aspekcie mogę go pochwalić, bo przy nim chociaż na chwilę mogę zapomnieć. O wszystkim. Nawet o niezamkniętym szczelnie oknie.

* * *

-I want you to staaaaaaaaaaaaaaaaaaay! - rozległo się w całym mieszkaniu, choć chyba nie tylko. Zerwałam się na równe nogi, w popłochu szukając źródła pochodzenia tego przeraźliwego dźwięku.
-Uuuuuu, the reason I hold... on? - zaciął się, widząc mnie w przejściu między kuchnią, a salonem. - Tak sobię nucę... 
-Co mówisz, bo ogłuchłam od tego wycia! - wydarłam się.
-Wsparcie przede wszystkim. - mruknął pod nosem. - Tosty z dżemem wiśniowym! - także krzyknął.
-O, jak miło! - przekrzykiwaliśmy się nawzajem, aż w końcu nasze usta nepełniły się słodką i chrupiącą grzanką. Po porannej pogawędce, przy której obgadaliśmy wszystko i każdego, postanowiłam odrobinę się odświeżyć, a potem czym prędzej trafić do domu.
-Będziesz śmigać w tej krwawej kiecce? - skrzywił się. - Może podrzucę Ci jakiś T-Shirt...
-Zapnę zamek i nic nie widać. - zademonstrowałam, zasuwając ramoneskę. 
-To chociaż Cię podwiozę... 
-Jak tak nalegasz. - przewróciłam ślepiami i wyszłam z mieszkania. Alek zamknął je i oboje pognaliśmy do samochodu. Był okropny ziąb, nie wyobrażam sobie, że musiałabym teraz stać na przystanku w oczekiwaniu na autobus. Dzięki Bogu, że mam Alexa w pełni dysponowanym autem! 
Po kilkunastu minutach dotarliśmy pod mój blok. Serdecznie podziękowałam siatkarzowi za wszystko i wysiadłam z samochodu, biegnąc w stronę klatki schodowej, jednocześnie grzebiąc w kopertówce w poszukiwaniu kluczy. Nagle odbiłam się od czegoś, a lepiej byłoby powiedzieć kogoś.
-Przepraszam. - fuknęłam tylko i już chciałam wyminąć tę osobę.
-Hej, nie poznajesz mnie? - pociągnął mnie za łokieć, a ja pod wpływem emocji wyrwałam się z jego uścisku. W głowie szukałam odpowiedniego imienia do nazwania tego mężczyzny. - Dawno się nie widzieliśmy... - charakterystycznie poruszał brwiami. I wtedy dostałam wewnętrznego kopa. Szczepan.
-Jak mnie znalazłeś? - zapytałam, próbując zachować spokój. 
-Muszę szczerze powiedzieć, że nie było to trudne. - zaśmiał się szyderczo. - Warto mieć znajomości.
-Miałeś siedzieć. - urwałam.
-W co Ty wierzysz... - zaczesał kosmyk moich włosów za ucho, a ja strzepnęłam jego dłoń. 
-Nie dotykaj mnie. - syknęłam, odsuwając się. - Idź stąd, nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego. 
-Nie denerwuj się, lala. Nic Ci nie zrobię. - jeszcze raz wysunął po mnie dłoń, a ja kolejny raz się oparłam. 
-Spierdalaj koleś, nie słyszałeś?! - odezwał się Atanasijević. 
-O, a ten, to Twój alvaro? - prychnął Szczepan. 
-Po prostu Alex. - założył ręce na torsie. 
-Uuu, powiało grozą. - zaśmiał się. Alex znów nie wytrzymał, przyłożył mu centralnie w środek twarzy, a Szczepan jak długi wyłożył się na lodowatej ziemi, zostawiając na niej krwawe ślady. - Jesteście nienormalni. - powiedział i z wielkim trudem wstając, wrócił do swojego auta. 
-Ile jeszcze razy będę musiał przyłożyć komuś w Twojej obronie? - westchnął atakujący, rozmasowując obolałe kostki u ręki. 

______________________________________________________________________

Coś krwawy ten epizod... Cóż. :-) 
Już jutro mecz naszej reprezentacji. Nie mogę usiedzieć na miejscu, a co dopiero będzie jutro! : o 

Pozdrawiam, Sissi. ♥


piątek, 17 maja 2013

ROZDZIAŁ 54

Po mszy tradycyjnie obsypanie parę młodą ryżem i pieniędzmy plus życzenia i prezenty. Przez miasto przejeżdżał korowód trąbiących, pięknie przystrojonych aut, których celem było dojechanie do pałacyku pod Rzeszowem. I wiecie co? Reszty nie pamiętam. Nie chodzi o to, że straciłam przytomność, tylko za dużo tych powitalnych kieliszków szampana. Całą historię opowiedział mi Alex.

-Napij się ze mną. - szturchnęła mnie łokciem.
-Prowadzę. - odpowiedziałem, popijając pomarańczowy sok.
-No ze mną się nie napijesz?! - zapytała z wyrzutem.  
-Noc mamy długą. - poruszałem brwiami. Rzeczywiście, nie wybiła nawet północ. 

-Aleczek, dobrze, bądź asertywny. - do naszego towarzystwa dosiadł się Winiarski. 
-To idę tańczyć, Kubi chodź! - przywołała świadka ręką, a ten zdziwiony wlepił w nią spojrzenie. Kiedy przeszli na "TY"? Od kiedy to ona prosi go do tańca?
-Idź zamiast mnie. - skinął głową w kierunku parkietu, na którym Julka już miotała się na wszystkie strony, w rytmach lat siedemdziesiątych.
-Nie jestem dobrym tancerzem. - skrzywiłem się. 
-Żaden facet nim nie jest. - prychnął. Kiedy już miałem wstawać od stołu, napadła na mnie Basia. 

-Czemu jej nie pilnowałeś? Wiesz, że choruje! - stuknęła swoim palcem wskazującym w mój tors. Bolało. 
-Nie jestem niańką. - zmarszczyłem czoło. - A ona jest pełnoletnia i raczej jej nie potrzebuje. - dodałem po chwili. 
-To co, że jest pełnoletnia! Zachowuje się jak przedszkolak, a ja zostałam bez świadkowej. - pokręciła głową z politowaniem. - Czemu nie zaprosiliśmy Pawła... - westchnęła głośno i wróciła do swoich gości. 
-Kto ze mną zatańczy?! - usłyszałem głośny lament od strony parkietu. 
-No idę. - pomachałem jej ręką i skierowałem się w jej kierunku. Rozpromieniała i od razu pociągnęła mnie na sam środek sali, przez co wylądowaliśmy w centrum zainteresowania. 
-Nie wstydź się, przyjaciele też razem tańczą. - oznajmiła, wyrzucając ręce w górę i obejmując nimi mój kark.
-Nie wstydzę się. - wyparłem się, kładąc swoje dłonie nieco powyżej jej lędźwi.
-Jasne, drżysz jak przestraszony chihuahua. - uśmiechnęła się szeroko.
-Zimno mi. - palnąłem, a ona jeszcze głośniej się roześmiała. 
-Dobra, zapomniałam, jak bardzo zabawny możesz być. - przylgnęła swoim policzkiem do mojej klatki piersiowej, a ja człapiąc po podłodze próbowałem złapać jakikolwiek rytm, co niezbytnio mi wychodziło. Wyglądałem bardziej jak kręcąca się kłoda drewna. - To Twoje serce tak bije, czy mój mózg pulsuje? - zapytała po chwili, a ja nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy płakać. 
-Nie masz mózgu, to co ma Ci pulsować. - sam nie wierzyłem, że to powiedziałem. Ja=idiota. 

-Cenna uwaga. Mądralo... - parsknęła. - Ale tak "baj de łej" możesz nie deptać moich stóp? Wolę nie patrzeć jak właśnie wyglądają moje szpilki w kolorze ecru. 

-Jakim kolorze? 
-Kremowo-beżowym. - westchnęła pełna litości dla mojej niewiedzy. 
-Myślałem, że one są białe... 
-To źle myślałeś. - burknęła. - Teraz na pewno są czarne.
-Nie wyglądają najgorzej... - zerknąłem w dół. Zgodnie z prawdą nie były czarne. Jedynie lekko szarawe. Po jeszcze kilku takich nieszczęsnych nadepnięciach, Julka wywnioskowała, że lepiej będzie, jeśli zatańczy z najbardziej muzykalnym z siatkarzy Michałem W. a mnie pozostawiła samemu sobie. Wróciłem więc do stołu, nalewając sobie kolejną szklankę napoju i trzymając ją w ręku tuż przy ustach, przyglądałem się rozradowanej Zatorskiej, która tak beztrosko wywijała na parkiecie do polskiego disco. W duchu uśmiechałem się do siebie, bo już dawno nie miałem okazji zobaczyć jej tak wyluzowanej. 
-Stary, nie zapraszaj nigdy tak dużo kobiet na swoje wesele. - na krzesło obok mnie, dosłownie padł zmachany Zbyszek. Rozumiałem jego ostrzeżenie i planuję wziąć je sobie do serca. - Nawet z własną żoną nie zdążyłem zatańczyć, bo wszystkie ciotki się na mnie rzuciły! - otarł pot z czoła, brązową serwetką. Ciekawe jak ten kolor nazwałaby Julia. Kora drzewna? - Przejmij ich trochę, co?

-Jeśli ja bym je przejął, wszystkie wybiegły by z tego wesela z płaczem... - zaśmiałem się.
-Baba z wozu, koniom lżej. - poruszył ramieniem. Nie wiem jak to przysłowie miało się odnieść do weselnych pląsów, ale pozostawiam to Zibiemu. - A jak tam z panną Zatorską, działania rozpoczęte?
-Jakie działania... Nic nie idzie tak jak powinno. - obracałem szklane naczynie w dłoniach.
-Daj jej trochę czasu, sam wiesz jak to jest...
-Przecież ona znowu traktuje mnie jako takiego przyjaciela, z którym już nigdy nie porozmawia o przystojnym facecie z galerii handlowej. Wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, niby jest jak kiedyś, lecz tak naprawdę całkiem inaczej. Rozumiesz? - skierowałem spojrzenie na Bartmana, który niezwykle pochłonięty moimi wylewnymi spostrzeżeniami zajadał się serowymi koreczkami. - Ta, rozumiesz... - mruknąłem pod nosem. 
-Co mówiłeś? - obudził się po chwili.
-Mówiłem, że zabawa jest przednia. - zdobyłem się na dosyć sztuczny uśmieszek. 
-Taka przednia, że już jeden kryształowy świecznik zginął śmiercią tragiczną. - pokręcił głową i poklepał moje ramię. - Będzie dobrze, poczekaj jeszcze trochę. 
-Czekam całe swoje życie. - odparłem, znudzony opierając się o stół. W końcu, kiedy nadszedł czas na tak zwanego jednego, całe towarzystwo wróciło do stołu. 
-Żałuj, takie balety Cię omijają. - powiedziała Julka, wypijając mi resztę soku ze szklanki. 
-Widzę. - urwałem.
-Czemu tak burczysz, stary wyluzuj... - zdziwiła się znacząco. - Gabryś, chodź do cioci! - przywołała malucha ruchem rąk, gdy tylko go zobaczyła, a ten jak na skrzydłach do niej przybiegł. Wyściskała go za wszystkie czasy, psując mu przy tym fryzurę wyglądającą na najdroższą w kraju. Ile bym dał, żeby mnie też tak wyściskała... Naprawdę o tym pomyślałem?! Robi się ze mną coraz gorzej. 
-Idziesz z nami na spacer? - trąciła mnie stopą pod stołem. 
-Spacer? - powtórzyłem.
-Spacer. 
-Spacer! - wydarł się malec, a ona chwytając moją, jak i jego dłoń wyprowadziła nas na zewnątrz. 
-Uprowadzasz mi syna? - posmutniała Barbara.
-Miało się nie wydać... - mruknęła Julka. Skierowaliśmy się w stronę niewielkiego stawu, który w większości pokryty był lodem. Wiał porywisty wiatr, który tamował nasze drogi oddechowe powodując bezdech. Wszystko wokół było oszronione, a mróz niewiarygodnie szczypał w uszy. Współczuję Julsonowi, krótka sukienka nie idzie w parze z taką pogodą. 
-Nie jest Ci zimno? - zapytałem, przerywając niezręczną ciszę.
-Jest. - odparła krótko. - Ale nie dawaj mi swojej kurtki!
-Nie zamierzałem. - prychnąłem.
-Jasne, już widziałam jak chciałeś rozpinać zamek. - wywróciła oczami. 
-Jako dowód przyjaźni. W każdym filmie tak robią... 
-Tylko przyjaźni? - wbiła wzrok w ziemię, kopiąc Bogu ducha winny kamyk. 
-A jeszcze czegoś więcej? - drążyłem temat. 
-Nie, po prostu... - zacięła się. - Chcę się upewnić, że nie chcesz znowu... no wiesz. - westchnęła.
-Nie chcę znowu o Ciebie zabiegać? 
-Właśnie. - uniosła głowę.
-Możesz być spokojna. - uśmiechnąłem się lekko, wystawiając ręce do przodu, dając jej znak, że śmiało może się do mnie przytulić. 
-Dzięki. - odetchnęła głęboko. Po chwili do naszej dwójki dołączył się jeszcze mały Bartman, także spragniony przyjaznych uścisków. Po zrobieniu jednej sporej rundki wokół pałacyku, wróciliśmy do jego wnętrza. Od razu spotkaliśmy się z falą gorąca bijącego od będących tam gości. Długo się nie zastanawiając ruszyliśmy na parkiet, a ja nabrałem pewności siebie. Wiem na czym stoję, a swoje uczucia muszę ulokować gdzie indziej. Może przemiła ciocia Zbyszka zechce mnie przygarnąć? 
-Cholera... - Julka zamarła na chwilę, przerywając nasz wspólny taniec.
-Co się stało? - dynamicznie odwróciłem się, spoglądając w stronę głównego wejścia. 
-Co on tutaj robi? - jęknęła przerażona, ściskając mocniej moją dłoń. 

_____________________________________________________________________

Toż to takie pisane na szybko i bez sensu, i bez składu, ładu... 
Następny rozdział miał być epilogiem, ale znowu przedłużam! Znowu! Sama nie wiem który już raz. 
Ale okkkkk, dla Was misiaczki wszystko. ♥

+ ten rozdział dedykuję Oldze, bo była najbliżej odpowiedzi! :D Pozdraaawiam! ;* 

sobota, 4 maja 2013

ROZDZIAŁ 53

   W moim życiu, chyba pierwszy raz wszystko zaczęło iść po mojej myśli. Tak naprawdę. Tak, jak sama od dawna chciałam. Skończyłam z przykrymi wspomnieniami i użalaniem się nad sobą, chyba, że właśnie porwałam swoje ulubione turkusowe dżinsy. Tego nigdy nie mogę wykluczyć. Miałam wspaniałych przyjaciół, kochającą rodzinę, pracę, która ruszyła pełną parą, a na przedmieściach Bełchatowa kwiecistą działkę, którą zakupili rodzice.

   Barbara i Zbyszek zostali rodzicami trzyletniego Gabrysia. Nie było mu łatwo oswoić się z nowym otoczeniem, nowymi ludźmi wokół i nowymi zasadami. Teraz mieszka u państwa Bartman. Basia wierzy, że jej nienarodzone dziecko, patrzy na świat przez oczy Gabriela. Pogodziła się z myślą, że jest matką dwojga pociech, lecz temu jednemu nie było dane cieszyć się życiem. Zbyszek z początku także bardziej aktorzył, aniżeli serio zajmował się synem, ale teraz można śmiało powiedzieć, że łączy ich prawdziwa rodzicielska więź.

   Wesele, na które miałam wybrać się razem z Alkiem przełożyło się miesiąc po wyznaczonym wcześniej terminie. Całe moje przygotowania szlag trafił, a do tego ślub Zbyszka i Basi odbywał się w ten sam dzień. Długo nie myśląc, postanowiłam wybrać się na przyjęcie przyjaciółki, która przecież jest dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam.
-Siema! - przywitałam się entuzjastycznie, od razu wparowując do mieszkania zaskoczonego Alexandara. - Mam interes...
-Sorry, nie mam kasy. - skrzywił się.
-Co? - zmarszczyłam brwi. - Nie, nie o to chodzi! - machnęłam ręką. - Muszę zrezygnować z wesela Twojego kumpla...
-Spoko, już nie są razem. - poruszył ramionami.
-Aha. - mruknęłam zdezorientowana. To przecież normalne rozstawać się miesiąc przed ślubem. - Ale za to mam zaproszenie na ślub Baśki i Zbyszka... Z osobą towarzyszącą. - dodałam.
-Pobierają się? - z uznaniem pokiwał głową.
-W końcu... - westchnęłam. - To co, wybierzesz się ze mną?
-Skoro nalegasz... - charakterystycznie poruszał brwiami.
-Jak nie chcesz to nie, pójdę sama...
-Czy ja powiedziałem, że nie chcę?
-No nie...
-No to pójdę!
-Dzięki. - trąciłam jego ramię.
-Z Tobą się dogadać... - wymamrotał i wymierzył we mnie poduszką. - Chcesz coś do picia, może kanapkę z serbskim dżemem? Mama robiła. - wyszczerzył się niemiłosiernie.
-O jakim smaku?
-Wieloowocowy. - wzruszył ramionami, siłując się z wieczkiem słoika. Po wielu wylanych kroplach potu udało mu się otworzyć dżem. Także wszystko znowu wróciło do normy. Nie czułam blokady między nami, tylko przyjaźń, która rodzi się na nowo, a chleb smakował wyjątkowo wyśmienicie!

Listopad. W tej nazwie nie ma literki "R", nad czym ubolewała mama Basi. Pech, cierpienie, rozwód, to wszystko przez tę nieszczęsną literkę. Przygotowania trwały już od dawna. Ogromna sala w wynajętym przez Zbyszka pałacyku pod Rzeszowem, catering dostarczające najbardziej wykwintne potrawy, profesjonalna orkiestra, której celem było zabawianie gości do samego rana. Ja, jako świadkowa miałam na głowie cały wieczór panieński, plus przygotowanie druhien, bo przecież panna młoda wymaga. Cały miesiąc biegałam, nie mając chwili wytchnienia. Gabriel już całkiem zaaklimatyzował się wśród rodziny i przyzwyczaił się do ciągłych treningów taty. Oczywiście na kogo głowie zostało zajęcie się nim? Julii!
-Masz coś coś nowego, starego, białego, niebieskiego i pożyczonego? - wymieniała mama Mrozówny.
-Mamo... - jęknęła zdenerwowana Basia, która za chwilę syknęła, kiedy pociągnęłam jej włosy zakładając śnieżnobiały welon.
-Uważaj, żeby nie przydepnąć trenu... - ostrzegła.
-Tak, będę uważać. - warknęła.
-W tym bukiecie bardziej widziałabym kremowe lilie, niż te całe frezje... - skrzywiła się kobieta.
-Mamo, proszę Cię, daj mi spokój!
-Pani Zosiu... - uśmiechnęłam się lekko, dając jej znak, że powinna zamilknąć, lub nadzwyczajniej w świecie stąd wyjść.
-Już nie jestem do niczego potrzebna... - westchnęła ciężko i wyszła z pomieszczenia.
-No i teraz będzie płakać po kątach... - burknęła dziewczyna.
-Ma tylko jedną córkę, chce dla niej jak najlepiej. - poprawiłam jej grzywkę.
-Ja wiem... - rzuciła się w me ramiona. - Boję się.
-Czego? - zaśmiałam się cicho. - Przecież to tylko świstek, nic więcej się nie zmieni...
-Wszystko zaczęło się tak wcześnie, dziecko, ślub, wspólne mieszkanie... Czasem powątpiewam, czy na pewno jestem na to gotowa.
-Jesteś. - potarłam przyjacielsko jej plecy. - Zibi Cię kocha, będziecie się wspierać, będziecie patrzeć jak Gabryś dorasta...
-A potem się zestarzejemy. - przybiłyśmy głośną piątkę.
-Nie bój się, wszystko będzie okej... - jeszcze raz pogładziłam jej ramię.
-No panienki, zaraz wyruszamy. - do pokoju z wielkim impetem wszedł Zbyszek, ale kiedy zobaczył swoją przyszłą żonę w białej sukni, oniemiał.
-Powinnam teraz powiedzieć, że masz się wynosić, ale i tak za dużo tych rzeczy na przekór przesądom. - machnęłam ręką.
-Alek będzie? - zapytał siatkarz.
-Powinien zaraz tu przyjechać. - spojrzałam na wyświetlacz komórki, ale po chwili usłyszałam klakson Mustanga. - O wilku mowa. - uśmiechnęłam się szeroko i pociągnęłam przyjaciół za dłonie. Na wesele zaproszona była znaczna część reprezentacji, Asseco Resovia, cała rodzina Zbyszka, jak i Basi. To był ich wielki dzień.
-Nie dało się mniejszego auta załatwić?! - bąknęła Mróz, nie mogąc wepchnąć się do samochodu.
-Poczekaj, poczekaj... Poczekaj cholero! - wrzasnęłam, ciągnąc przyjaciółkę za biały tren.
-Może zadzwonię po Michała? - wspomniał Bartman.
-A on czym przyjedzie, motorynką?! - fuknęła Barbara.
-Spokojnie, damy radę... - oznajmiłam.
-Nie, to nie ma sensu. Nie zmieszczę się tu. - posmutniała.
-Zadzwonię po Kubiaka, na pewno jest już w Rzeszowie. - Zbyszek wyjął komórkę z kieszeni spodni, co przecież nie powinno mieć miejsca i wybrał numer do przyjaciela. Zamienił z nim kilka zdań i umówił się pod domem narzeczeństwa.
-Mam zostać z Wami, czy mogę już jechać? - wtrącił nieco znudzony Atanasijević.
-Poradzą sobie, w samochodzie Michała na pewno będzie tłok. Do zobaczenia pod Kościołem. - ucałowałam przyjaciółkę i wsiadłam do Mustanga Serba. Z moją sukienką na szczęście nie było problemu i już za chwilę, z piskiem opon ruszyliśmy w kierunku Kościoła.
-Trzęsiesz się. - zauważył rozbawiony siatkarz.
-Z zimna. - odparłam. Julka kłamczuch, denerwowałam się jak nigdy.
-W takiej kurteczce, to nie dziwne. - westchnął.
Po kilkunastu minutach byliśmy już na miejscu. Przed budynkiem zgromadziło się już sporo ludzi, czekając na tę szczególną parę. Przyjechali srebrnym Infinity FX, a z niego wyłoniła się przeszczęśliwa Basia, wraz ze swym ukochanym.
-Świadkowa? - podszedł do mnie Michał i wystawił dłoń. Skinęłam głową i uścisnęłam rękę siatkarza. - To od teraz trzymamy się razem...
Osoba towarzysząca Kubiaka pomagała Barbarze w ostatnich poprawkach, a zaraz potem zaprosiliśmy wszystkich do wnętrza Kościoła. Kiedy zabrzmiał marsz Mendelsona, oczy mimowolnie zaszły mi łzami.
-Masz obrączki? - szturchnęłam bok Michała. On nerwowo poklepał się po kieszeniach i spojrzał na mnie z przerażoną miną. Serce podeszło mi do gardła. - Powiedz mi, że żartujesz...
-Cholera. - syknął i pacnął się w czoło. Natychmiast odpokutował przykre słowa i wybiegł z Kościoła, na co przyszłe małżeństwo zareagowało ze zdziwieniem.
-Co jest? - szepnął Bartman, dyskretnie przysuwając się do mnie.
-Zapomniał obrączek. - powstrzymywałam się tylko, aby nie wybuchnąć śmiechem.
-Wiedziałem, wiedziałem, że coś pójdzie nie tak. - pokręcił z niedowierzaniem głową.
-Nie mów nic Baśce, zejdzie na zawał. - wspomniałam, z uśmiechem na twarzy. Ta, szła właśnie po dywanie z różowych kwiatów, trzymając pod rękę swojego ojca. Mrugnęłam do niej okiem, a ta odwzajemniła gest. Uradowany Zbyszek przejął przyszłą małżonkę i obydwoje stanęli na ślubnym kobiercu. Kubiaka jak nie było, to nie ma, a Gabryś w międzyczasie zdążył rozwalić bukiet białych róż, wiszących na filarze.
-Wcięło je. - szepnął Michał, który nawet nie wiem kiedy usiadł obok mnie.
-Jak to wcięło!? - obruszyłam się.
-Nie ma ich! - nieco podniósł ton, ale ciągle niesłyszalnie dla innych.
-Nie rób sobie ze mnie jaj, wyciągaj je!
-Nie mam ich!
-Gdzie widziałeś je ostatni raz? - zapytałam. Śledztwo czas rozpocząć.
-Noo... - podrapał się po głowie. - Nie wiem. - chlipnął.
-Nie mam słów. - przetarłam swoją twarz dłońmi. Nawet nie zauważyliśmy, że oczy całego Kościoła zwrócone są na nas.
-Coś nie tak? - palnął przyjmujący.
-Zakłócają państwo przebieg Mszy Świętej. - odrzekł kapłan.
-Myślałem, że już trzeba dać obrączki. - szepnął, nerwowo ocierając pot z czoła. - Co robimy?
-Nie wiem. Nie wiem, nie wiem, nie wiem. - pokręciłam głową. - Najwyżej, pobiorą się bez obrączek. - poruszyłam ramionami. Dalsza msza minęła mi na obmyślaniu planu, w jaki sposób wydobyć ślubne pierścionki. Totalna pustka, nic nie przychodziło mi do głowy.
-Podajcie sobie prawe dłonie... - nakazał ksiądz, a ja poczułam falę gorąca.
-Klops. - skrzywił się Michał.
-To Twoja wina, wszystko będzie na Ciebie!
-Przyjmę to z pokorą. - opuścił głowę. Po przysiędze małżeńskiej przyszedł czas na wymianę obrączek.
-Kubi, obrączki. - upomniał się zdenerwowany nieco Zbyszek. On tylko głupio pokręcił głową. - Obrączki!
-Nie mam! - odkrzyknął Michał.
-Zapomniałeś ode mnie wziąć przed Kościołem. - obok nas znalazł się Wojtaszek i wręczył Kubiakowi granatowe pudełeczko z dwoma, błyszczącymi pierścionkami. Obydwoje i chyba nie tylko, odetchnęliśmy z ulgą.
-Nigdy więcej nie będę świadkiem. - burknął siatkarz, z powrotem stając obok mnie.
-Teraz już tylko z górki. - trąciłam go łokciem, a on chcąc nie chcąc, uśmiechnął się od ucha do ucha.

_____________________________________________________________________

Nie wiem czy wiecie, bo może wiecie, ale może też nie, w poniedziałek jadę do Hiszpanii na wycieczkę. ;-) Nie będzie mnie tydzień. Miałam plany napisać 352536 rozdziałów na zapas, ale wyszło jak zawsze. .__. 
Także więc, może jeszcze jutro uda mi się coś naskrobać, o ile nie pochłonę się pakowaniem. : o 
Pozdrawiam, Sissi. ♥