czwartek, 6 czerwca 2013

EPILOG

-Cukierki! - wrzeszczy mały chłopiec, nerwowo wymachując rączkami, do tego tak zabawnie tupiąc nóżką. Ona bierze go na ręce, całując w czoło i mocno obejmując. 
-Następnym razem. - oznajmia, mijając sklep ze słodyczami. Przyspiesza kroku czując krople deszczu spadające na odsłonięte czoło. Schrania się pod daszkiem przystanku autobusowego, uważnie studiując wiszący tam rozkład. Za dwie powinien przyjechać... 

-Jesteście. - witam ich z szerokim uśmiechem, od razu przejmując chłopca ściskam go mocno. Zdejmuję jego przemoczoną kurtkę i pomagam zrobić to jej. Dziękuje. Poza tym nie zamieniamy żadnego słowa. Wzdycham i zaprowadzam syna do pokoju. On rzuca się na zabawki i z błyskiem w oku chwyta za samochód. Plastikowy, czarny Mustang...
-Byłam już we wszystkich przedszkolach, żadne nie chce go przyjąć... - mówi, gdy wracam do salonu. Twarz schowaną ma w dłoniach. 
-Dlaczego? - pytam, siadając na przeciwko.
-Nie chcą pół-polaka. - prycha z dezaprobatą, gwałtownie opierając plecy o oparcie sofy.
-Damy radę. - obiecuję. Ona zagryza policzek od środka, powoli kiwając głową.  
-Musimy nadać mu nowe obywatelstwo. - stwierdza ostro. Zastygam.
-Nie zgadzam się. - informuję po chwili.
-Nie obchodzi mnie to. Musimy to zrobić.
-Jestem jego ojcem do cholery! - warczę. Jej oddech staje się szybszy i płytszy. 
-Chcesz więc, aby do końca życia miał pod górkę, ojcze...? - zniża głos. 
-Chcę, aby pamiętał o swoich korzeniach. - mówię. 
-Dobrze. - uderza z impetem w swoje uda, jednocześnie wstając. - Sam szukaj mu przedszkola albo niańki, która raczy się nim zająć, nie zamierzam się z nim cackać. - zatyka mnie. 
-Ale... - dukam. 
-Zadzwoń jak coś załatwisz. - rzuca i chwytając kurtkę wychodzi z mieszkania. Rozpadam się na kawałki, puszczając z wodzy swoje emocje. Tracę wszystko, jednocześnie to zatrzymując. Już nie pierwszy raz nie wiem czy moje życie ma jeszcze jakikolwiek sens.
-Tatusiu... - słyszę z przejścia. Szybko ocieram mokre policzki. - Nie płacz. Dam ci czekoladę, chcesz? - uśmiecha się szeroko. Dokładnie tak, jak jego mama. A ja wtedy odzyskuję motywację, przecież muszę starać się dla niego. 
-Nie, nie chcę. - posyłam lekki uśmiech. - Ale mogę ci coś pokazać...
-Pokazać? - ożywia się. Z komody wyjmuję album ze zdjęciami i siadam z powrotem, przywołując chłopca ruchem dłoni, sadzając go sobie na kolanach. Otwieram pierwszą stronę. 
-Wiesz kto to? - pytam, pokazując na zdjęcie.
-Ładna pani. - odpowiada. 
-To twoja mamusia. - głos mi drży. 
-Kim jest mamusia? - przejeżdża palcem po fotografii.
-Ona dała ci życie, wiesz?
-Ale jak to? - dziwi się. Uśmiecham się do siebie na samo wspomnienie jej twarzy. 
-Była taka piękna... Tatuś się w niej zakochał i zapragnął wziąć ślub. - tłumaczyłem. 
-A potem ja! - wyrwał się, rozbawiony.
-Tak. - przemierzwiłem jego brunatne włosy. 
-A gdzie jest mama? - spojrzał na następne zdjęcie. 
-Możemy ją odwiedzić. - pociągnąłem zakatarzonym nosem.
-Chcę! - pisnął, od razu biegnąc zakładać buciki. Pomogłem mu się ubrać, co potem sam uczyniłem. Podałem mu do ręki mały parasol i wychodząc z mieszkania chwyciłem jego maleńką dłoń. Było ponuro i szaro. Dokładnie tak, jak teraz się czułem. Malec cieszący się z każdej spadającej kropli, stopniowo koloryzował świat, nadając mu barw. 
Pogoda poprawiła się gdy dotarliśmy do celu. Próbowałem wyrzucić wszystkie złe wspomnienia z głowy, lecz nie umiałem. 
-Dlaczego mamusia tu śpi? - zapytał, dotykając zimnego nagrobka.
-Tak kazał jej Pan Bóg. - kładę rękę na jego ramieniu. 
-Pan Bóg to też moja mamusia? 
-On jest tausiem, ale nas wszystkich. - odpowiadam. - Mamusię masz tylko jedną i pamiętaj, że ona zawsze będzie przy tobie, tak? - kucam przed nim, poprawiając przemierzwioną grzywkę. 
-Ale dlaczego mnie nie przytuli? - chlipie.
-Przytuli, ale twoje serduszko. - hamuję łzy. 
-Nie rozumiem... - burczy.
-Po prostu pamiętaj, że niezależnie od sytuacji, ona zawsze będzie w naszym sercu. 
-A mogę z nią pogadać?
-Oczywiście.
-To powiem, że nie musi już tutaj leżeć, bo ja mam fajniejsze łóżeczko. - rozpromienia się, a ja ponownie go przytulam. Wierzę, że Julia zawsze będzie w nas, a Jan to pamiątka po niej. Oddała swoje życie, aby on mógł ujrzeć świat.

Wychowam go jak tylko potrafię najlepiej i nie pozwolę, żeby o Tobie zapomniał... Tęsknię za Tobą Julson... Tak bardzo za Tobą tęsknię.


________________________________________________________________________

Dokładnie trzy dni zbierałam się, żeby napisać ten epilog. Zastanawiałam się, jak jeszcze przedłużyć historię, ale już nie potrafiłam. Smutno, przepraszam. :c 

I z tego miejsca chciałabym podziękować za wszystkie komentarze, za wszyskie wyświetlenia, za słowa uznania i pochwały. 
Jak narazie historia z Alkiem dobiegła końca, ale kto wie, może w przyszłości jakieś opowiadanie z nim w roli głównej powstanie, nie wykluczam. ;-)))
Jeszcze raz dziękuję! Pamiętajcie, że jesteście moimi najlepszymi misiaczkami na świecie! ;-* 
Ostatni raz na tym fioletowym blogu napiszę:
Pozdrawiam, Sissi. ♥

środa, 29 maja 2013

ROZDZIAŁ 56

Uśmiechnął się nilkle.
-Nie płacz. - szepnął, przyciągając mnie do siebie. Znów wszystko wybuchło, jak wulkan, jak wstrząśnięta butelka z coca-colą. Wiem, świetne porównanie. Ale właśnie ono doskonale odzwierciedla moje samopoczucie i emocje, które cały czas we mnie buzowały.
Mówiłam, że brakuje mi osoby, która wysłuchałaby moich wszystkich żali, które tkwiły mi na sercu? To już nieaktualne, znalazłam ją. A może raczej go. Przy nim nie wstydziłam się swoich łez, które co chwila ciekły po moim policzku.
Nie przeszkadzał mi nawet ten panujący chłód. Wręcz przeciwnie. Działał kojąco.
-Chyba musimy pogadać. - Alex przerwał w końcu tę ciszę, łapiąc mnie za nadgarstek. Nie weszliśmy do mojego mieszkania, lecz wróciliśmy do samochodu siatkarza. Pod jego blokiem byliśmy już kilkanaście minut później. Rzucił mi T-shirt i spodenki, bo uznał, że nie może patrzeć na moją zakrwawioną sukienkę. Zniecierpliwiona wróciłam do salonu, gdzie atakujący już dawno siedział. W dłoniach obracał granatowe pudełeczko. A jednak mi się nic nie wydawało...
-Co to jest? - usiadłam na fotelu, na przeciwko przyjaciela.
-Sama zobacz. - odrzucił mi przedmiot.
-To od Bartka, tak? - zapytałam po cichu.
-Od Bartka... - potwierdził wzdychając głęboko. Bałam się otworzyć ciemne etui. W głowie kłębiło mi się tysiące myśli i podejrzeń, a toksyczny związek bez przyszłości znów powrócił w moich wspomnieniach. Zbierając się na odwagę, zdjęłam wieczko.
-Oddaj to mu. - syknęłam po chwili, od razu pozbywając się prezentu.
-On Cię naprawdę kocha... - dodał Alek, stawiając na stoliku przede mną błyszczący pierścionek.
-Kochał. Teraz przecież już nic dla niego nie znaczę... Tak jak on nie znaczy nic dla mnie.
-A może musicie razem porozmawiać?
-Nic nie musimy...
-W sumie zerwaliście przez internet... - wzruszył ramionami.
-I bardzo dobrze, że tak się stało, nie mogłabym powiedzieć mu tego wprost. - zmieniłam pozycję siedzenia.
-Bo? - drążył temat, także rozsiadając się wygodnie.
-Bo... - zacięłam się. - ...Tak? - sama nie wierzyłam, że to powiedziałam. To najbardziej prymitywna wymówka wszechczasów.
-Bo tak? - roześmiał się. - Julka, ile Ty masz lat? Pięć?!
-Dlaczego tak bardzo zależy Ci na tym żeby wszystko ze mnie wyciągnąć?!
-Chcę wiedzieć na czym stoję. - rzucił, nie okazując jakichkolwiek emocji.
-Jak mam Ci powiedzieć, skoro sama tego nie wiem? - powiedziałam ściszając głos, a oczy ponownie naszły łzami.
-Odkąd się znamy cały czas bawimy się w kotka i myszkę, niczym para nastolatków. Nigdy nie potrafimy powiedzieć sobie wprost tego co czujemy... Nigdy. Nie mogę już tak dłużej.
-Pozwól, że ja zacznę. - odkaszlnęłam, wycierając twarz rękawem koszulki. - Przyznaję, byłam z Bartkiem tylko dla tego, żeby wzbudzić w Tobie zazdrość. Ta cała akcja ze Zbyszkiem, nasze rozstanie, nic nie miało tak wyglądać. Załamałam się kiedy odszedłeś, tak cholernie mi Ciebie brakowało. Potem okazało się, że Ty na nowo ułożyłeś sobie życie, a ja ciągle żyłam w nadziei, że znów będziemy razem. Bartek sprowadził mnie na ziemię, dał mi to przyjacielskie ciepło, którego od dawna było mi trzeba, a ja pod wpływem chwili zadłużyłam się w nim. Pod wpływem chwili i na chwilę. Już nigdy nie poczułam takiego uczucia, jakim dażyłam Ciebie... Wiesz? - zakończyłam swój monolog unosząc wzrok i spoglądając na przyjaciela. Właśnie... Czy po takim wyznaniu on jeszcze jest moim przyjacielem?
Atanasijević odpowiedział mi ciszą, o ile takową w ogóle można odpowiedzieć. W pomieszczeniu słychać było jedynie nasze przyspieszone oddechy. Wpatrywałam się w niego jak w obrazek, oczekując jakiegokolwiek słowa.
-Wiem. - odparł w końcu. - Doskonale... - dodał. - I nie wiem co mam odpowiedzieć...
-To, co chciałeś od dawna. - głośno przełknęłam ślinę.
-Mógłbym powiedzieć, że Cię kocham. Mógłbym też, że nie mogę bez Ciebie żyć, a każda chwila spędzona w Serbii była najgorszą w moim życiu. Próbowałem załatać tę dziurę w sercu wieloma dziewczynami, ale żadna nie była w stanie mi Ciebie zastąpić, ciągle o Tobie myślałem, wahałem się, czy nie napisać, zadzwonić... To wszystko... Ale co z tego, jeśli nie chcesz zacząć wszystkiego od nowa... - lekko poruszył ramieniem. Nie chcę...? Serio...? 
-A Ty chcesz? - zapytałam po cichu, jakbym bała się jego odzewu.
-Jak niczego innego na tym świecie. - ożywił się nieco. Uśmiechnęłam się podświadomie, a moje serce jakby powiększyło swą objętość. W końcu jedna osoba więcej do kochania, prawda?
-Przepraszam Cię za wszystko. - wstałam, zmierzając w kierunku siatkarza. Ponownie usiadłam obok niego, wtulając się w jego ramiona. - Tak bardzo żałuję tych kilku miesięcy, które straciliśmy, zupełnie bez sensu...
-Po prostu zapomnijmy. - szepnął, całując mnie we włosy. Znów poczułam się tak cudownie, jak sprzed roku. Znów te przyjemne motylki w brzuchu i uśmiech, który sam wkradał mi się na twarz.
-Poczekaj chwilę... - uwolniłam się z objęć Alka i pobiegłam do swojej kopertówki, z której wyjęłam łańcuszek, który od niego dostałam. Zadowolona wróciłam do salonu i zaprezentowałam go atakującemu.
-Cały czas masz go przy sobie? - spytał zdumiony, a ja skinęłam głową przytakując. Od razu odebrał ode mnie błyskotkę i zabrał się za zapinanie jej na mojej szyi. Złożył delikatny pocałunek na moim karku i szczelnie opatulił mnie ramionami, wtulając się w moje plecy. Czułam się tak bezpiecznie i komfortowo, że za żadne skarby nie zamieniłabym tej chwili na jakąkolwiek inną. Wspaniale kochać i być kochaną. 
-Nie mogę się Tobą nacieszyć. - uznał Alexandar i niespodziewanie biorąc mnie na ręce przeniósł do sypialni.
-Tak od razu? - roześmiałam się, rozpływając się nad kolejnymi składanymi pocałunkami na moim ciele.
-W tej koszulce jesteś taka pociągająca. - mruknął, chwytając za jej skrawki.
-I dlatego chcesz się jej pozbyć? - uniosłam brew, broniąc się.
-Jak najszybciej. - wpił mi się w usta, walcząc z moim odzieniem.

Dzień minął nam pod znakiem błogiego lenistwa i nadrabianem straconego czasu. Pierścionek znalazł swoje miejsce w śmietniku, gdyż Bartek już dawno wrócił do Rosji. Przechadzając się po mieszkaniu, ubrana jedynie w za długi podkoszulek siatkarza, poczułam zapach smażonego ciasta. Jak się domyśliłam, były to naleśniki. Ale nie byle jakie, bo z czekoladą. 

-Naleśniczki z czekoladą i specjalnym składnikiem. - postawił przede mną talerz z idealnie wypieczonym plackiem.
-Specjalnym? - powąchałam obiado-kolację.
-Z miłością. - charakterystycznie poruszał brwiami.
-Już zapomniałam jaki Ty jesteś uwodzicielski. - wzięłam kęs do ust. Smakowało wybornie.
-A mogę o coś zapytać? - usiadł na przeciwko mnie, także zajadając się przysmakiem.
-Jasne. - odparłam, z buzią pełną jedzenia.
-O co chodziło Szczepanowi?
Przestałam przeżuwać to, co aktualnie miałam w ustach. Wszystko wróciło, ozdabiając każdą rzecz w czarno-białe barwy. Od tamtego zdarzenia nie opowiadałam nikomu o tym co się stało i było mi z tym nadwyraz dobrze, ale nie mogę mieć tajemnic przed osobą, którą kocham. Wyjawiłam mu całą historię, z wiernymi szczegółami, a on w skupieniu mnie wysłuchał. Na samą myśl skręcało mnie w żołądku i robiło mi się nie dobrze. Widziałam, że Alkiem targała złość, chciał jak najszybciej rozprawić się z nim i porachować mu wszystkie kości.
-Czemu on nie siedzi w pierdlu?! - syknął. Wzruszyłam ramionami. - Skurwysyn...
-Alek, proszę, nic nie załatwiaj na własną rękę, było minęło, już nic nie wskóramy...
-Zabiję gnoja. - wypowiedział to zdanie poprzez zaciśnięte zęby i nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Powstrzymywałam go jak tylko mogłam.

_______________________________________________________________________

Misiaczki moje drogie, do końca bliżej niż dalej i to o wieeele, wiele. Niestety. :c Ale przecież są też inne blogi, prawda? ;-)
Jutro wyjeżdżam na weekend nad morze, także dodawanie rozdziałów wstrzymuję. Przepraszam. :c 
Także, miłego! ;-*
Pozdrawiam, Sissi. ♥

czwartek, 23 maja 2013

ROZDZIAŁ 55

Myślałam, że jestem na tyle pijana, że to wszystko to zwykłe przewidzenie. A jednak. Kiedy usłyszałam jego głos natychmiast wytrzeźwiałam, a ręka Alka, którą teraz niewiedząc czemu trzymałam, jeszcze bardziej zacisnęła moją w swoich objęciach. 

-Cześć... - przywitał się, mijając nas szybko, a po nim pozostała tylko woń mocnych perfum. Podszedł do państwa młodych i przekazał drobny podarunek wraz z życzeniami. Nie skorzystał z zaproszenia do stołu i skromnego poczęstunku, a ze mną nie zamienił nawet słowa. Z powrotem nas mijając zatrzymał się na chwilę. Przystanął i odwrócił się na pięcie. Zerknął na nasze splecione niechcąco ręce, po czym szyderczo uniósł jeden kącik ust.
-Tobie się bardziej przyda. - rzucił w stronę Alexa granatowe pudełeczko, a ten bez trudu je złapał, od razu chowając do kieszeni. - A tak w ogóle, to dobrze Wam w łóżku? - zapytał, parskając śmiechem. Czułam jak uścisk siatkarza maleje się. Nawet nie wiem kiedy całkowicie się z niego wyrwał i rzucił się na przyjmującego, obijając zaciśniętą pięścią o jego twarz. Z jego nosa trysnęła krew, a ja stałam w miejscu, przerażona. Na sali wywołało się poruszenie, lecz nikt nie zareagował, nikt nie był tak odważny. Zareagował tylko Zbyszek, lecz już za późno, Kurek także oddał cios, a Atanasijević upadł na podłogę. Wokół rozlało się pełno krwi, a w moich oczach pojawiły się łzy.
-Nienawidzę Was! - wrzasnęłam i wybiegłam na zewnątrz. Zdezorientowana usiadłam na marmurowych schodach, chowając twarz w kolana. Nie obchodziło mnie to, że jest zimno.
-Julka, co się tutaj dzieje. - syknęła Basia, z impetem siadając obok mnie. Narzuciła na mnie kurtkę. - Ja wiedziałam, że to wesele będzie jednym z najdziwniejszych w dziejach wesel. Wiedziałam, mimo tego i tak się na nie pisałam. Ale do cholery jasnej! Ty już na początku walasz się pod stołem pijana, potem zarywasz do Atanasijevića, a podobno nic Cię z nim nie łączy! Nagle w środku przyjęcia jakby nigdy nic wpada Bartek, którego nie powinno tutaj być, obdarowuje nas jednym z najdroższych win na świecie, a potem leje się z Alkiem na środku sali! Nie wyrobię... - wyrzucała z siebie słowa z prędkością światła, z czego większość w ogóle do mnie nie docierała.
-Mam się czuć winna za to wszystko? - zmarszczyłam brwi. - Myślisz, że to ja go tutaj ściągnęłam?
-Nie wiem. Nic nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć.
-Co z nimi? - zapytałam po chwili ciszy, bo chyba tak kazało mi sumienie. Słyszałam tylko i wyłącznie przyspieszony oddech przyjaciółki.
-Zadzwoniliśmy po pogotowie, Kuraś ma chyba złamany nos... A Ty do rana spróbuj nie pokazywać mi się na oczy... Bez potrzeby. - dodała, kręcąc głową. Popsułam jej najważniejszy dzień życia? Przecież to nie ja rzuciłam się na kogoś z pięściami i nie złamałam mu nosa.
Po paru chwilach karetka na sygnale zjawiła się pod budynkiem, a dwóch panów w czerwonych wdziankach pognało do środka. Nie miałam ochoty przypatrywać się całym tym działaniom, dlatego wstałam poprawiając sukienkę i skierowałam się przed siebie.
-Julka! - usłyszałam zza swoich pleców. Nie odwróciłam się, doskonale rozpoznałam głos. Kontynuowałam swoją wolną podróż. - Julka... - stanął przede mną zasapany, z białą chusteczką  przy nosie, która coraz bardziej robiła się czerwona.
-Co? - znów powstrzymywałam wybuch płaczu.
-Przepraszam... - szepnął.
-Czy to przepraszam, coś zmieniło? Nie wydaje mi się. - spróbowałam go wyminąć.
-Posłuchaj... - westchnął, chwytając za mój łokieć.
-Nie chcę słuchać. Już mam dość tego wszystkiego. Myślałam, że już wszystko się ułożyło, nic strasznego mnie nie spotka. - po moim policzku popłynęła słona kropla. - Jestem zmęczona przeprosinami, kłótniami i wyjaśnieniami! Już nie wiem kogo mam słuchać, dlatego nie chcę znowu zaśmiecać sobie głowy! - zatrzymałam się na chwilę, aby dobrać słowa i otrzeć swoje mokre policzki. Ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Czułam się taka bezsilna, brakowało mi otuchy, dlatego mimowolnie rzuciłam się w jego ramiona. Przytulił mnie jedną ręką, drugą ciągle tamował krew, cieknącą z nosa.
-Jedźmy do domu. Nie jesteśmy tutaj mile widziani. - zaproponował. Bez wahania się zgodziłam, już nie widziała mi się dalsza zabawa na tym weselu, tym bardziej, jeśli sama Baśka nie chce mnie widzieć. Szybko znaleźliśmy się w czarnym Mustangu i zmierzaliśmy w kierunku mieszkania siatkarza, gdyż u mnie był Paweł.
Po niecałej godzinie dotarliśmy na miejsce. Weszliśmy do mieszkania, w którym praktycznie nic się nie zmieniło. Od razu chwyciłam po apteczkę i pomogłam Alkowi opatrzyć jego nos.
-Co dostałeś od Bartka? - zapytałam, podając mu chusteczkę.
-Pięść w nos. - urwał, odchylając głowę do tyłu.
-Nie o to mi chodzi... - zdziwiłam się, myjąc swoje ręce.
-A o co? -
-O to czarne pudełeczko...
-Nie mam żadnego pudełeczka. - uniósł brew, a ja już zwątpiłam w swój wzrok.
Po tym jak wspólnymi siłami zatamowaliśmy cieknącą krew, Serb zaoferował mi przebranie i nocleg. Zgodziłam się, nie miałam po co wracać do siebie, a tym bardziej nie chciałam. Zator zaraz obsypywałby mnie pytaniami na temat wesela, wczesnego powrotu i zakrwawionej sukienki... Nie miałam siły na to wszystko odpowiadać.
-Zrobiłem Ci herbatę i zmieniłem pościel, pokój właśnie się wietrzy, chcesz może coś zjeść? - toczył swój monolog, gdy tylko wyszłam z łazienki.
-Nie trzeba było. - uśmiechnęłam się lekko, rozczulając się nad zachowaniem przyjaciela.
-Drobiazg. - mrugnął okiem, podsuwając na brzeg blatu kubek z parującą herbatą. Usiadłam przy stole, przeglądając najnowszą gazetkę promującą supermartket i co chwila popijałam gorący napój. Alex usiadł na przeciwko mnie.
-Ale się porobiło, co? - pokręcił głową. - Mam nadzieję, że nikt nie wezwał policji...
-Nie chcę dyskutować na ten temat... To wszystko wina Bartka...
-To nie ja jestem od osądzania, ale po części go rozumiem. - stwierdził.
-Nie miał prawa się tak zachować... Nie usprawiedliwiajmy go.
-Nikogo przecież nie usprawiedliwiam! Mówię tylko, że zrobiłbym tak samo.
-Zapytałbyś, jaki kto jest w łóżku? - parsknęłam.
-Zdenerwowałbym się, jeśli zobaczyłbym swoją dziewczynę w objęciach kogoś innego.
-Nie jestem jego dziewczyną! - warknęłam.
-Ale byłaś... I to już jest powód.
-Zaczynamy się kłócić. - ucięłam.
-Przepraszam. - spuścił wzrok, wbijając go w gazetkę, którą sama oglądałam.
-Wiesz co, położę się. - oznajmiłam.
-Jasne. - odprowadził mnie wzrokiem do swojej sypialni. Zamknęłam się w niej i z pełnym impetem rzuciłam się na miękkie łóżko. Wbiłam twarz w materac i analizowałam każde zdarzenie z dnia dzisiejszego.
-Może chcesz dodatkowy koc? - usłyszałam. Nerwowo obejrzałam się w tył i zobaczyłam jego twarz, która jako jedyna wystawała zza drzwi.
-Nie, dzięki. - posłałam delikatny uśmiech.
-Zamknij potem okno, przeziębisz się... - wskazał w stronę parapetu, a ja przytaknęłam kiwając głową. - Dobranoc. - szepnął.
-Dobranoc. - odpowiedziałam, po czym schowałam się pod kołdrą. Znów mój mózg zajęły rozmyślania i relfeksje.
-Wiesz co, jednak ja zamknę to okno. - wparował do pokoju.
-Traktujesz mnie jak dziecko. - powiedziałam rozbawiona. Nie odpowiedział, jedynie trzasnął plastikową obudową i tak szybko jak się tutaj pojawił, tak szybko zniknął. W tym aspekcie mogę go pochwalić, bo przy nim chociaż na chwilę mogę zapomnieć. O wszystkim. Nawet o niezamkniętym szczelnie oknie.

* * *

-I want you to staaaaaaaaaaaaaaaaaaay! - rozległo się w całym mieszkaniu, choć chyba nie tylko. Zerwałam się na równe nogi, w popłochu szukając źródła pochodzenia tego przeraźliwego dźwięku.
-Uuuuuu, the reason I hold... on? - zaciął się, widząc mnie w przejściu między kuchnią, a salonem. - Tak sobię nucę... 
-Co mówisz, bo ogłuchłam od tego wycia! - wydarłam się.
-Wsparcie przede wszystkim. - mruknął pod nosem. - Tosty z dżemem wiśniowym! - także krzyknął.
-O, jak miło! - przekrzykiwaliśmy się nawzajem, aż w końcu nasze usta nepełniły się słodką i chrupiącą grzanką. Po porannej pogawędce, przy której obgadaliśmy wszystko i każdego, postanowiłam odrobinę się odświeżyć, a potem czym prędzej trafić do domu.
-Będziesz śmigać w tej krwawej kiecce? - skrzywił się. - Może podrzucę Ci jakiś T-Shirt...
-Zapnę zamek i nic nie widać. - zademonstrowałam, zasuwając ramoneskę. 
-To chociaż Cię podwiozę... 
-Jak tak nalegasz. - przewróciłam ślepiami i wyszłam z mieszkania. Alek zamknął je i oboje pognaliśmy do samochodu. Był okropny ziąb, nie wyobrażam sobie, że musiałabym teraz stać na przystanku w oczekiwaniu na autobus. Dzięki Bogu, że mam Alexa w pełni dysponowanym autem! 
Po kilkunastu minutach dotarliśmy pod mój blok. Serdecznie podziękowałam siatkarzowi za wszystko i wysiadłam z samochodu, biegnąc w stronę klatki schodowej, jednocześnie grzebiąc w kopertówce w poszukiwaniu kluczy. Nagle odbiłam się od czegoś, a lepiej byłoby powiedzieć kogoś.
-Przepraszam. - fuknęłam tylko i już chciałam wyminąć tę osobę.
-Hej, nie poznajesz mnie? - pociągnął mnie za łokieć, a ja pod wpływem emocji wyrwałam się z jego uścisku. W głowie szukałam odpowiedniego imienia do nazwania tego mężczyzny. - Dawno się nie widzieliśmy... - charakterystycznie poruszał brwiami. I wtedy dostałam wewnętrznego kopa. Szczepan.
-Jak mnie znalazłeś? - zapytałam, próbując zachować spokój. 
-Muszę szczerze powiedzieć, że nie było to trudne. - zaśmiał się szyderczo. - Warto mieć znajomości.
-Miałeś siedzieć. - urwałam.
-W co Ty wierzysz... - zaczesał kosmyk moich włosów za ucho, a ja strzepnęłam jego dłoń. 
-Nie dotykaj mnie. - syknęłam, odsuwając się. - Idź stąd, nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego. 
-Nie denerwuj się, lala. Nic Ci nie zrobię. - jeszcze raz wysunął po mnie dłoń, a ja kolejny raz się oparłam. 
-Spierdalaj koleś, nie słyszałeś?! - odezwał się Atanasijević. 
-O, a ten, to Twój alvaro? - prychnął Szczepan. 
-Po prostu Alex. - założył ręce na torsie. 
-Uuu, powiało grozą. - zaśmiał się. Alex znów nie wytrzymał, przyłożył mu centralnie w środek twarzy, a Szczepan jak długi wyłożył się na lodowatej ziemi, zostawiając na niej krwawe ślady. - Jesteście nienormalni. - powiedział i z wielkim trudem wstając, wrócił do swojego auta. 
-Ile jeszcze razy będę musiał przyłożyć komuś w Twojej obronie? - westchnął atakujący, rozmasowując obolałe kostki u ręki. 

______________________________________________________________________

Coś krwawy ten epizod... Cóż. :-) 
Już jutro mecz naszej reprezentacji. Nie mogę usiedzieć na miejscu, a co dopiero będzie jutro! : o 

Pozdrawiam, Sissi. ♥