czwartek, 6 czerwca 2013

EPILOG

-Cukierki! - wrzeszczy mały chłopiec, nerwowo wymachując rączkami, do tego tak zabawnie tupiąc nóżką. Ona bierze go na ręce, całując w czoło i mocno obejmując. 
-Następnym razem. - oznajmia, mijając sklep ze słodyczami. Przyspiesza kroku czując krople deszczu spadające na odsłonięte czoło. Schrania się pod daszkiem przystanku autobusowego, uważnie studiując wiszący tam rozkład. Za dwie powinien przyjechać... 

-Jesteście. - witam ich z szerokim uśmiechem, od razu przejmując chłopca ściskam go mocno. Zdejmuję jego przemoczoną kurtkę i pomagam zrobić to jej. Dziękuje. Poza tym nie zamieniamy żadnego słowa. Wzdycham i zaprowadzam syna do pokoju. On rzuca się na zabawki i z błyskiem w oku chwyta za samochód. Plastikowy, czarny Mustang...
-Byłam już we wszystkich przedszkolach, żadne nie chce go przyjąć... - mówi, gdy wracam do salonu. Twarz schowaną ma w dłoniach. 
-Dlaczego? - pytam, siadając na przeciwko.
-Nie chcą pół-polaka. - prycha z dezaprobatą, gwałtownie opierając plecy o oparcie sofy.
-Damy radę. - obiecuję. Ona zagryza policzek od środka, powoli kiwając głową.  
-Musimy nadać mu nowe obywatelstwo. - stwierdza ostro. Zastygam.
-Nie zgadzam się. - informuję po chwili.
-Nie obchodzi mnie to. Musimy to zrobić.
-Jestem jego ojcem do cholery! - warczę. Jej oddech staje się szybszy i płytszy. 
-Chcesz więc, aby do końca życia miał pod górkę, ojcze...? - zniża głos. 
-Chcę, aby pamiętał o swoich korzeniach. - mówię. 
-Dobrze. - uderza z impetem w swoje uda, jednocześnie wstając. - Sam szukaj mu przedszkola albo niańki, która raczy się nim zająć, nie zamierzam się z nim cackać. - zatyka mnie. 
-Ale... - dukam. 
-Zadzwoń jak coś załatwisz. - rzuca i chwytając kurtkę wychodzi z mieszkania. Rozpadam się na kawałki, puszczając z wodzy swoje emocje. Tracę wszystko, jednocześnie to zatrzymując. Już nie pierwszy raz nie wiem czy moje życie ma jeszcze jakikolwiek sens.
-Tatusiu... - słyszę z przejścia. Szybko ocieram mokre policzki. - Nie płacz. Dam ci czekoladę, chcesz? - uśmiecha się szeroko. Dokładnie tak, jak jego mama. A ja wtedy odzyskuję motywację, przecież muszę starać się dla niego. 
-Nie, nie chcę. - posyłam lekki uśmiech. - Ale mogę ci coś pokazać...
-Pokazać? - ożywia się. Z komody wyjmuję album ze zdjęciami i siadam z powrotem, przywołując chłopca ruchem dłoni, sadzając go sobie na kolanach. Otwieram pierwszą stronę. 
-Wiesz kto to? - pytam, pokazując na zdjęcie.
-Ładna pani. - odpowiada. 
-To twoja mamusia. - głos mi drży. 
-Kim jest mamusia? - przejeżdża palcem po fotografii.
-Ona dała ci życie, wiesz?
-Ale jak to? - dziwi się. Uśmiecham się do siebie na samo wspomnienie jej twarzy. 
-Była taka piękna... Tatuś się w niej zakochał i zapragnął wziąć ślub. - tłumaczyłem. 
-A potem ja! - wyrwał się, rozbawiony.
-Tak. - przemierzwiłem jego brunatne włosy. 
-A gdzie jest mama? - spojrzał na następne zdjęcie. 
-Możemy ją odwiedzić. - pociągnąłem zakatarzonym nosem.
-Chcę! - pisnął, od razu biegnąc zakładać buciki. Pomogłem mu się ubrać, co potem sam uczyniłem. Podałem mu do ręki mały parasol i wychodząc z mieszkania chwyciłem jego maleńką dłoń. Było ponuro i szaro. Dokładnie tak, jak teraz się czułem. Malec cieszący się z każdej spadającej kropli, stopniowo koloryzował świat, nadając mu barw. 
Pogoda poprawiła się gdy dotarliśmy do celu. Próbowałem wyrzucić wszystkie złe wspomnienia z głowy, lecz nie umiałem. 
-Dlaczego mamusia tu śpi? - zapytał, dotykając zimnego nagrobka.
-Tak kazał jej Pan Bóg. - kładę rękę na jego ramieniu. 
-Pan Bóg to też moja mamusia? 
-On jest tausiem, ale nas wszystkich. - odpowiadam. - Mamusię masz tylko jedną i pamiętaj, że ona zawsze będzie przy tobie, tak? - kucam przed nim, poprawiając przemierzwioną grzywkę. 
-Ale dlaczego mnie nie przytuli? - chlipie.
-Przytuli, ale twoje serduszko. - hamuję łzy. 
-Nie rozumiem... - burczy.
-Po prostu pamiętaj, że niezależnie od sytuacji, ona zawsze będzie w naszym sercu. 
-A mogę z nią pogadać?
-Oczywiście.
-To powiem, że nie musi już tutaj leżeć, bo ja mam fajniejsze łóżeczko. - rozpromienia się, a ja ponownie go przytulam. Wierzę, że Julia zawsze będzie w nas, a Jan to pamiątka po niej. Oddała swoje życie, aby on mógł ujrzeć świat.

Wychowam go jak tylko potrafię najlepiej i nie pozwolę, żeby o Tobie zapomniał... Tęsknię za Tobą Julson... Tak bardzo za Tobą tęsknię.


________________________________________________________________________

Dokładnie trzy dni zbierałam się, żeby napisać ten epilog. Zastanawiałam się, jak jeszcze przedłużyć historię, ale już nie potrafiłam. Smutno, przepraszam. :c 

I z tego miejsca chciałabym podziękować za wszystkie komentarze, za wszyskie wyświetlenia, za słowa uznania i pochwały. 
Jak narazie historia z Alkiem dobiegła końca, ale kto wie, może w przyszłości jakieś opowiadanie z nim w roli głównej powstanie, nie wykluczam. ;-)))
Jeszcze raz dziękuję! Pamiętajcie, że jesteście moimi najlepszymi misiaczkami na świecie! ;-* 
Ostatni raz na tym fioletowym blogu napiszę:
Pozdrawiam, Sissi. ♥

środa, 29 maja 2013

ROZDZIAŁ 56

Uśmiechnął się nilkle.
-Nie płacz. - szepnął, przyciągając mnie do siebie. Znów wszystko wybuchło, jak wulkan, jak wstrząśnięta butelka z coca-colą. Wiem, świetne porównanie. Ale właśnie ono doskonale odzwierciedla moje samopoczucie i emocje, które cały czas we mnie buzowały.
Mówiłam, że brakuje mi osoby, która wysłuchałaby moich wszystkich żali, które tkwiły mi na sercu? To już nieaktualne, znalazłam ją. A może raczej go. Przy nim nie wstydziłam się swoich łez, które co chwila ciekły po moim policzku.
Nie przeszkadzał mi nawet ten panujący chłód. Wręcz przeciwnie. Działał kojąco.
-Chyba musimy pogadać. - Alex przerwał w końcu tę ciszę, łapiąc mnie za nadgarstek. Nie weszliśmy do mojego mieszkania, lecz wróciliśmy do samochodu siatkarza. Pod jego blokiem byliśmy już kilkanaście minut później. Rzucił mi T-shirt i spodenki, bo uznał, że nie może patrzeć na moją zakrwawioną sukienkę. Zniecierpliwiona wróciłam do salonu, gdzie atakujący już dawno siedział. W dłoniach obracał granatowe pudełeczko. A jednak mi się nic nie wydawało...
-Co to jest? - usiadłam na fotelu, na przeciwko przyjaciela.
-Sama zobacz. - odrzucił mi przedmiot.
-To od Bartka, tak? - zapytałam po cichu.
-Od Bartka... - potwierdził wzdychając głęboko. Bałam się otworzyć ciemne etui. W głowie kłębiło mi się tysiące myśli i podejrzeń, a toksyczny związek bez przyszłości znów powrócił w moich wspomnieniach. Zbierając się na odwagę, zdjęłam wieczko.
-Oddaj to mu. - syknęłam po chwili, od razu pozbywając się prezentu.
-On Cię naprawdę kocha... - dodał Alek, stawiając na stoliku przede mną błyszczący pierścionek.
-Kochał. Teraz przecież już nic dla niego nie znaczę... Tak jak on nie znaczy nic dla mnie.
-A może musicie razem porozmawiać?
-Nic nie musimy...
-W sumie zerwaliście przez internet... - wzruszył ramionami.
-I bardzo dobrze, że tak się stało, nie mogłabym powiedzieć mu tego wprost. - zmieniłam pozycję siedzenia.
-Bo? - drążył temat, także rozsiadając się wygodnie.
-Bo... - zacięłam się. - ...Tak? - sama nie wierzyłam, że to powiedziałam. To najbardziej prymitywna wymówka wszechczasów.
-Bo tak? - roześmiał się. - Julka, ile Ty masz lat? Pięć?!
-Dlaczego tak bardzo zależy Ci na tym żeby wszystko ze mnie wyciągnąć?!
-Chcę wiedzieć na czym stoję. - rzucił, nie okazując jakichkolwiek emocji.
-Jak mam Ci powiedzieć, skoro sama tego nie wiem? - powiedziałam ściszając głos, a oczy ponownie naszły łzami.
-Odkąd się znamy cały czas bawimy się w kotka i myszkę, niczym para nastolatków. Nigdy nie potrafimy powiedzieć sobie wprost tego co czujemy... Nigdy. Nie mogę już tak dłużej.
-Pozwól, że ja zacznę. - odkaszlnęłam, wycierając twarz rękawem koszulki. - Przyznaję, byłam z Bartkiem tylko dla tego, żeby wzbudzić w Tobie zazdrość. Ta cała akcja ze Zbyszkiem, nasze rozstanie, nic nie miało tak wyglądać. Załamałam się kiedy odszedłeś, tak cholernie mi Ciebie brakowało. Potem okazało się, że Ty na nowo ułożyłeś sobie życie, a ja ciągle żyłam w nadziei, że znów będziemy razem. Bartek sprowadził mnie na ziemię, dał mi to przyjacielskie ciepło, którego od dawna było mi trzeba, a ja pod wpływem chwili zadłużyłam się w nim. Pod wpływem chwili i na chwilę. Już nigdy nie poczułam takiego uczucia, jakim dażyłam Ciebie... Wiesz? - zakończyłam swój monolog unosząc wzrok i spoglądając na przyjaciela. Właśnie... Czy po takim wyznaniu on jeszcze jest moim przyjacielem?
Atanasijević odpowiedział mi ciszą, o ile takową w ogóle można odpowiedzieć. W pomieszczeniu słychać było jedynie nasze przyspieszone oddechy. Wpatrywałam się w niego jak w obrazek, oczekując jakiegokolwiek słowa.
-Wiem. - odparł w końcu. - Doskonale... - dodał. - I nie wiem co mam odpowiedzieć...
-To, co chciałeś od dawna. - głośno przełknęłam ślinę.
-Mógłbym powiedzieć, że Cię kocham. Mógłbym też, że nie mogę bez Ciebie żyć, a każda chwila spędzona w Serbii była najgorszą w moim życiu. Próbowałem załatać tę dziurę w sercu wieloma dziewczynami, ale żadna nie była w stanie mi Ciebie zastąpić, ciągle o Tobie myślałem, wahałem się, czy nie napisać, zadzwonić... To wszystko... Ale co z tego, jeśli nie chcesz zacząć wszystkiego od nowa... - lekko poruszył ramieniem. Nie chcę...? Serio...? 
-A Ty chcesz? - zapytałam po cichu, jakbym bała się jego odzewu.
-Jak niczego innego na tym świecie. - ożywił się nieco. Uśmiechnęłam się podświadomie, a moje serce jakby powiększyło swą objętość. W końcu jedna osoba więcej do kochania, prawda?
-Przepraszam Cię za wszystko. - wstałam, zmierzając w kierunku siatkarza. Ponownie usiadłam obok niego, wtulając się w jego ramiona. - Tak bardzo żałuję tych kilku miesięcy, które straciliśmy, zupełnie bez sensu...
-Po prostu zapomnijmy. - szepnął, całując mnie we włosy. Znów poczułam się tak cudownie, jak sprzed roku. Znów te przyjemne motylki w brzuchu i uśmiech, który sam wkradał mi się na twarz.
-Poczekaj chwilę... - uwolniłam się z objęć Alka i pobiegłam do swojej kopertówki, z której wyjęłam łańcuszek, który od niego dostałam. Zadowolona wróciłam do salonu i zaprezentowałam go atakującemu.
-Cały czas masz go przy sobie? - spytał zdumiony, a ja skinęłam głową przytakując. Od razu odebrał ode mnie błyskotkę i zabrał się za zapinanie jej na mojej szyi. Złożył delikatny pocałunek na moim karku i szczelnie opatulił mnie ramionami, wtulając się w moje plecy. Czułam się tak bezpiecznie i komfortowo, że za żadne skarby nie zamieniłabym tej chwili na jakąkolwiek inną. Wspaniale kochać i być kochaną. 
-Nie mogę się Tobą nacieszyć. - uznał Alexandar i niespodziewanie biorąc mnie na ręce przeniósł do sypialni.
-Tak od razu? - roześmiałam się, rozpływając się nad kolejnymi składanymi pocałunkami na moim ciele.
-W tej koszulce jesteś taka pociągająca. - mruknął, chwytając za jej skrawki.
-I dlatego chcesz się jej pozbyć? - uniosłam brew, broniąc się.
-Jak najszybciej. - wpił mi się w usta, walcząc z moim odzieniem.

Dzień minął nam pod znakiem błogiego lenistwa i nadrabianem straconego czasu. Pierścionek znalazł swoje miejsce w śmietniku, gdyż Bartek już dawno wrócił do Rosji. Przechadzając się po mieszkaniu, ubrana jedynie w za długi podkoszulek siatkarza, poczułam zapach smażonego ciasta. Jak się domyśliłam, były to naleśniki. Ale nie byle jakie, bo z czekoladą. 

-Naleśniczki z czekoladą i specjalnym składnikiem. - postawił przede mną talerz z idealnie wypieczonym plackiem.
-Specjalnym? - powąchałam obiado-kolację.
-Z miłością. - charakterystycznie poruszał brwiami.
-Już zapomniałam jaki Ty jesteś uwodzicielski. - wzięłam kęs do ust. Smakowało wybornie.
-A mogę o coś zapytać? - usiadł na przeciwko mnie, także zajadając się przysmakiem.
-Jasne. - odparłam, z buzią pełną jedzenia.
-O co chodziło Szczepanowi?
Przestałam przeżuwać to, co aktualnie miałam w ustach. Wszystko wróciło, ozdabiając każdą rzecz w czarno-białe barwy. Od tamtego zdarzenia nie opowiadałam nikomu o tym co się stało i było mi z tym nadwyraz dobrze, ale nie mogę mieć tajemnic przed osobą, którą kocham. Wyjawiłam mu całą historię, z wiernymi szczegółami, a on w skupieniu mnie wysłuchał. Na samą myśl skręcało mnie w żołądku i robiło mi się nie dobrze. Widziałam, że Alkiem targała złość, chciał jak najszybciej rozprawić się z nim i porachować mu wszystkie kości.
-Czemu on nie siedzi w pierdlu?! - syknął. Wzruszyłam ramionami. - Skurwysyn...
-Alek, proszę, nic nie załatwiaj na własną rękę, było minęło, już nic nie wskóramy...
-Zabiję gnoja. - wypowiedział to zdanie poprzez zaciśnięte zęby i nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Powstrzymywałam go jak tylko mogłam.

_______________________________________________________________________

Misiaczki moje drogie, do końca bliżej niż dalej i to o wieeele, wiele. Niestety. :c Ale przecież są też inne blogi, prawda? ;-)
Jutro wyjeżdżam na weekend nad morze, także dodawanie rozdziałów wstrzymuję. Przepraszam. :c 
Także, miłego! ;-*
Pozdrawiam, Sissi. ♥

czwartek, 23 maja 2013

ROZDZIAŁ 55

Myślałam, że jestem na tyle pijana, że to wszystko to zwykłe przewidzenie. A jednak. Kiedy usłyszałam jego głos natychmiast wytrzeźwiałam, a ręka Alka, którą teraz niewiedząc czemu trzymałam, jeszcze bardziej zacisnęła moją w swoich objęciach. 

-Cześć... - przywitał się, mijając nas szybko, a po nim pozostała tylko woń mocnych perfum. Podszedł do państwa młodych i przekazał drobny podarunek wraz z życzeniami. Nie skorzystał z zaproszenia do stołu i skromnego poczęstunku, a ze mną nie zamienił nawet słowa. Z powrotem nas mijając zatrzymał się na chwilę. Przystanął i odwrócił się na pięcie. Zerknął na nasze splecione niechcąco ręce, po czym szyderczo uniósł jeden kącik ust.
-Tobie się bardziej przyda. - rzucił w stronę Alexa granatowe pudełeczko, a ten bez trudu je złapał, od razu chowając do kieszeni. - A tak w ogóle, to dobrze Wam w łóżku? - zapytał, parskając śmiechem. Czułam jak uścisk siatkarza maleje się. Nawet nie wiem kiedy całkowicie się z niego wyrwał i rzucił się na przyjmującego, obijając zaciśniętą pięścią o jego twarz. Z jego nosa trysnęła krew, a ja stałam w miejscu, przerażona. Na sali wywołało się poruszenie, lecz nikt nie zareagował, nikt nie był tak odważny. Zareagował tylko Zbyszek, lecz już za późno, Kurek także oddał cios, a Atanasijević upadł na podłogę. Wokół rozlało się pełno krwi, a w moich oczach pojawiły się łzy.
-Nienawidzę Was! - wrzasnęłam i wybiegłam na zewnątrz. Zdezorientowana usiadłam na marmurowych schodach, chowając twarz w kolana. Nie obchodziło mnie to, że jest zimno.
-Julka, co się tutaj dzieje. - syknęła Basia, z impetem siadając obok mnie. Narzuciła na mnie kurtkę. - Ja wiedziałam, że to wesele będzie jednym z najdziwniejszych w dziejach wesel. Wiedziałam, mimo tego i tak się na nie pisałam. Ale do cholery jasnej! Ty już na początku walasz się pod stołem pijana, potem zarywasz do Atanasijevića, a podobno nic Cię z nim nie łączy! Nagle w środku przyjęcia jakby nigdy nic wpada Bartek, którego nie powinno tutaj być, obdarowuje nas jednym z najdroższych win na świecie, a potem leje się z Alkiem na środku sali! Nie wyrobię... - wyrzucała z siebie słowa z prędkością światła, z czego większość w ogóle do mnie nie docierała.
-Mam się czuć winna za to wszystko? - zmarszczyłam brwi. - Myślisz, że to ja go tutaj ściągnęłam?
-Nie wiem. Nic nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć.
-Co z nimi? - zapytałam po chwili ciszy, bo chyba tak kazało mi sumienie. Słyszałam tylko i wyłącznie przyspieszony oddech przyjaciółki.
-Zadzwoniliśmy po pogotowie, Kuraś ma chyba złamany nos... A Ty do rana spróbuj nie pokazywać mi się na oczy... Bez potrzeby. - dodała, kręcąc głową. Popsułam jej najważniejszy dzień życia? Przecież to nie ja rzuciłam się na kogoś z pięściami i nie złamałam mu nosa.
Po paru chwilach karetka na sygnale zjawiła się pod budynkiem, a dwóch panów w czerwonych wdziankach pognało do środka. Nie miałam ochoty przypatrywać się całym tym działaniom, dlatego wstałam poprawiając sukienkę i skierowałam się przed siebie.
-Julka! - usłyszałam zza swoich pleców. Nie odwróciłam się, doskonale rozpoznałam głos. Kontynuowałam swoją wolną podróż. - Julka... - stanął przede mną zasapany, z białą chusteczką  przy nosie, która coraz bardziej robiła się czerwona.
-Co? - znów powstrzymywałam wybuch płaczu.
-Przepraszam... - szepnął.
-Czy to przepraszam, coś zmieniło? Nie wydaje mi się. - spróbowałam go wyminąć.
-Posłuchaj... - westchnął, chwytając za mój łokieć.
-Nie chcę słuchać. Już mam dość tego wszystkiego. Myślałam, że już wszystko się ułożyło, nic strasznego mnie nie spotka. - po moim policzku popłynęła słona kropla. - Jestem zmęczona przeprosinami, kłótniami i wyjaśnieniami! Już nie wiem kogo mam słuchać, dlatego nie chcę znowu zaśmiecać sobie głowy! - zatrzymałam się na chwilę, aby dobrać słowa i otrzeć swoje mokre policzki. Ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Czułam się taka bezsilna, brakowało mi otuchy, dlatego mimowolnie rzuciłam się w jego ramiona. Przytulił mnie jedną ręką, drugą ciągle tamował krew, cieknącą z nosa.
-Jedźmy do domu. Nie jesteśmy tutaj mile widziani. - zaproponował. Bez wahania się zgodziłam, już nie widziała mi się dalsza zabawa na tym weselu, tym bardziej, jeśli sama Baśka nie chce mnie widzieć. Szybko znaleźliśmy się w czarnym Mustangu i zmierzaliśmy w kierunku mieszkania siatkarza, gdyż u mnie był Paweł.
Po niecałej godzinie dotarliśmy na miejsce. Weszliśmy do mieszkania, w którym praktycznie nic się nie zmieniło. Od razu chwyciłam po apteczkę i pomogłam Alkowi opatrzyć jego nos.
-Co dostałeś od Bartka? - zapytałam, podając mu chusteczkę.
-Pięść w nos. - urwał, odchylając głowę do tyłu.
-Nie o to mi chodzi... - zdziwiłam się, myjąc swoje ręce.
-A o co? -
-O to czarne pudełeczko...
-Nie mam żadnego pudełeczka. - uniósł brew, a ja już zwątpiłam w swój wzrok.
Po tym jak wspólnymi siłami zatamowaliśmy cieknącą krew, Serb zaoferował mi przebranie i nocleg. Zgodziłam się, nie miałam po co wracać do siebie, a tym bardziej nie chciałam. Zator zaraz obsypywałby mnie pytaniami na temat wesela, wczesnego powrotu i zakrwawionej sukienki... Nie miałam siły na to wszystko odpowiadać.
-Zrobiłem Ci herbatę i zmieniłem pościel, pokój właśnie się wietrzy, chcesz może coś zjeść? - toczył swój monolog, gdy tylko wyszłam z łazienki.
-Nie trzeba było. - uśmiechnęłam się lekko, rozczulając się nad zachowaniem przyjaciela.
-Drobiazg. - mrugnął okiem, podsuwając na brzeg blatu kubek z parującą herbatą. Usiadłam przy stole, przeglądając najnowszą gazetkę promującą supermartket i co chwila popijałam gorący napój. Alex usiadł na przeciwko mnie.
-Ale się porobiło, co? - pokręcił głową. - Mam nadzieję, że nikt nie wezwał policji...
-Nie chcę dyskutować na ten temat... To wszystko wina Bartka...
-To nie ja jestem od osądzania, ale po części go rozumiem. - stwierdził.
-Nie miał prawa się tak zachować... Nie usprawiedliwiajmy go.
-Nikogo przecież nie usprawiedliwiam! Mówię tylko, że zrobiłbym tak samo.
-Zapytałbyś, jaki kto jest w łóżku? - parsknęłam.
-Zdenerwowałbym się, jeśli zobaczyłbym swoją dziewczynę w objęciach kogoś innego.
-Nie jestem jego dziewczyną! - warknęłam.
-Ale byłaś... I to już jest powód.
-Zaczynamy się kłócić. - ucięłam.
-Przepraszam. - spuścił wzrok, wbijając go w gazetkę, którą sama oglądałam.
-Wiesz co, położę się. - oznajmiłam.
-Jasne. - odprowadził mnie wzrokiem do swojej sypialni. Zamknęłam się w niej i z pełnym impetem rzuciłam się na miękkie łóżko. Wbiłam twarz w materac i analizowałam każde zdarzenie z dnia dzisiejszego.
-Może chcesz dodatkowy koc? - usłyszałam. Nerwowo obejrzałam się w tył i zobaczyłam jego twarz, która jako jedyna wystawała zza drzwi.
-Nie, dzięki. - posłałam delikatny uśmiech.
-Zamknij potem okno, przeziębisz się... - wskazał w stronę parapetu, a ja przytaknęłam kiwając głową. - Dobranoc. - szepnął.
-Dobranoc. - odpowiedziałam, po czym schowałam się pod kołdrą. Znów mój mózg zajęły rozmyślania i relfeksje.
-Wiesz co, jednak ja zamknę to okno. - wparował do pokoju.
-Traktujesz mnie jak dziecko. - powiedziałam rozbawiona. Nie odpowiedział, jedynie trzasnął plastikową obudową i tak szybko jak się tutaj pojawił, tak szybko zniknął. W tym aspekcie mogę go pochwalić, bo przy nim chociaż na chwilę mogę zapomnieć. O wszystkim. Nawet o niezamkniętym szczelnie oknie.

* * *

-I want you to staaaaaaaaaaaaaaaaaaay! - rozległo się w całym mieszkaniu, choć chyba nie tylko. Zerwałam się na równe nogi, w popłochu szukając źródła pochodzenia tego przeraźliwego dźwięku.
-Uuuuuu, the reason I hold... on? - zaciął się, widząc mnie w przejściu między kuchnią, a salonem. - Tak sobię nucę... 
-Co mówisz, bo ogłuchłam od tego wycia! - wydarłam się.
-Wsparcie przede wszystkim. - mruknął pod nosem. - Tosty z dżemem wiśniowym! - także krzyknął.
-O, jak miło! - przekrzykiwaliśmy się nawzajem, aż w końcu nasze usta nepełniły się słodką i chrupiącą grzanką. Po porannej pogawędce, przy której obgadaliśmy wszystko i każdego, postanowiłam odrobinę się odświeżyć, a potem czym prędzej trafić do domu.
-Będziesz śmigać w tej krwawej kiecce? - skrzywił się. - Może podrzucę Ci jakiś T-Shirt...
-Zapnę zamek i nic nie widać. - zademonstrowałam, zasuwając ramoneskę. 
-To chociaż Cię podwiozę... 
-Jak tak nalegasz. - przewróciłam ślepiami i wyszłam z mieszkania. Alek zamknął je i oboje pognaliśmy do samochodu. Był okropny ziąb, nie wyobrażam sobie, że musiałabym teraz stać na przystanku w oczekiwaniu na autobus. Dzięki Bogu, że mam Alexa w pełni dysponowanym autem! 
Po kilkunastu minutach dotarliśmy pod mój blok. Serdecznie podziękowałam siatkarzowi za wszystko i wysiadłam z samochodu, biegnąc w stronę klatki schodowej, jednocześnie grzebiąc w kopertówce w poszukiwaniu kluczy. Nagle odbiłam się od czegoś, a lepiej byłoby powiedzieć kogoś.
-Przepraszam. - fuknęłam tylko i już chciałam wyminąć tę osobę.
-Hej, nie poznajesz mnie? - pociągnął mnie za łokieć, a ja pod wpływem emocji wyrwałam się z jego uścisku. W głowie szukałam odpowiedniego imienia do nazwania tego mężczyzny. - Dawno się nie widzieliśmy... - charakterystycznie poruszał brwiami. I wtedy dostałam wewnętrznego kopa. Szczepan.
-Jak mnie znalazłeś? - zapytałam, próbując zachować spokój. 
-Muszę szczerze powiedzieć, że nie było to trudne. - zaśmiał się szyderczo. - Warto mieć znajomości.
-Miałeś siedzieć. - urwałam.
-W co Ty wierzysz... - zaczesał kosmyk moich włosów za ucho, a ja strzepnęłam jego dłoń. 
-Nie dotykaj mnie. - syknęłam, odsuwając się. - Idź stąd, nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego. 
-Nie denerwuj się, lala. Nic Ci nie zrobię. - jeszcze raz wysunął po mnie dłoń, a ja kolejny raz się oparłam. 
-Spierdalaj koleś, nie słyszałeś?! - odezwał się Atanasijević. 
-O, a ten, to Twój alvaro? - prychnął Szczepan. 
-Po prostu Alex. - założył ręce na torsie. 
-Uuu, powiało grozą. - zaśmiał się. Alex znów nie wytrzymał, przyłożył mu centralnie w środek twarzy, a Szczepan jak długi wyłożył się na lodowatej ziemi, zostawiając na niej krwawe ślady. - Jesteście nienormalni. - powiedział i z wielkim trudem wstając, wrócił do swojego auta. 
-Ile jeszcze razy będę musiał przyłożyć komuś w Twojej obronie? - westchnął atakujący, rozmasowując obolałe kostki u ręki. 

______________________________________________________________________

Coś krwawy ten epizod... Cóż. :-) 
Już jutro mecz naszej reprezentacji. Nie mogę usiedzieć na miejscu, a co dopiero będzie jutro! : o 

Pozdrawiam, Sissi. ♥


piątek, 17 maja 2013

ROZDZIAŁ 54

Po mszy tradycyjnie obsypanie parę młodą ryżem i pieniędzmy plus życzenia i prezenty. Przez miasto przejeżdżał korowód trąbiących, pięknie przystrojonych aut, których celem było dojechanie do pałacyku pod Rzeszowem. I wiecie co? Reszty nie pamiętam. Nie chodzi o to, że straciłam przytomność, tylko za dużo tych powitalnych kieliszków szampana. Całą historię opowiedział mi Alex.

-Napij się ze mną. - szturchnęła mnie łokciem.
-Prowadzę. - odpowiedziałem, popijając pomarańczowy sok.
-No ze mną się nie napijesz?! - zapytała z wyrzutem.  
-Noc mamy długą. - poruszałem brwiami. Rzeczywiście, nie wybiła nawet północ. 

-Aleczek, dobrze, bądź asertywny. - do naszego towarzystwa dosiadł się Winiarski. 
-To idę tańczyć, Kubi chodź! - przywołała świadka ręką, a ten zdziwiony wlepił w nią spojrzenie. Kiedy przeszli na "TY"? Od kiedy to ona prosi go do tańca?
-Idź zamiast mnie. - skinął głową w kierunku parkietu, na którym Julka już miotała się na wszystkie strony, w rytmach lat siedemdziesiątych.
-Nie jestem dobrym tancerzem. - skrzywiłem się. 
-Żaden facet nim nie jest. - prychnął. Kiedy już miałem wstawać od stołu, napadła na mnie Basia. 

-Czemu jej nie pilnowałeś? Wiesz, że choruje! - stuknęła swoim palcem wskazującym w mój tors. Bolało. 
-Nie jestem niańką. - zmarszczyłem czoło. - A ona jest pełnoletnia i raczej jej nie potrzebuje. - dodałem po chwili. 
-To co, że jest pełnoletnia! Zachowuje się jak przedszkolak, a ja zostałam bez świadkowej. - pokręciła głową z politowaniem. - Czemu nie zaprosiliśmy Pawła... - westchnęła głośno i wróciła do swoich gości. 
-Kto ze mną zatańczy?! - usłyszałem głośny lament od strony parkietu. 
-No idę. - pomachałem jej ręką i skierowałem się w jej kierunku. Rozpromieniała i od razu pociągnęła mnie na sam środek sali, przez co wylądowaliśmy w centrum zainteresowania. 
-Nie wstydź się, przyjaciele też razem tańczą. - oznajmiła, wyrzucając ręce w górę i obejmując nimi mój kark.
-Nie wstydzę się. - wyparłem się, kładąc swoje dłonie nieco powyżej jej lędźwi.
-Jasne, drżysz jak przestraszony chihuahua. - uśmiechnęła się szeroko.
-Zimno mi. - palnąłem, a ona jeszcze głośniej się roześmiała. 
-Dobra, zapomniałam, jak bardzo zabawny możesz być. - przylgnęła swoim policzkiem do mojej klatki piersiowej, a ja człapiąc po podłodze próbowałem złapać jakikolwiek rytm, co niezbytnio mi wychodziło. Wyglądałem bardziej jak kręcąca się kłoda drewna. - To Twoje serce tak bije, czy mój mózg pulsuje? - zapytała po chwili, a ja nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy płakać. 
-Nie masz mózgu, to co ma Ci pulsować. - sam nie wierzyłem, że to powiedziałem. Ja=idiota. 

-Cenna uwaga. Mądralo... - parsknęła. - Ale tak "baj de łej" możesz nie deptać moich stóp? Wolę nie patrzeć jak właśnie wyglądają moje szpilki w kolorze ecru. 

-Jakim kolorze? 
-Kremowo-beżowym. - westchnęła pełna litości dla mojej niewiedzy. 
-Myślałem, że one są białe... 
-To źle myślałeś. - burknęła. - Teraz na pewno są czarne.
-Nie wyglądają najgorzej... - zerknąłem w dół. Zgodnie z prawdą nie były czarne. Jedynie lekko szarawe. Po jeszcze kilku takich nieszczęsnych nadepnięciach, Julka wywnioskowała, że lepiej będzie, jeśli zatańczy z najbardziej muzykalnym z siatkarzy Michałem W. a mnie pozostawiła samemu sobie. Wróciłem więc do stołu, nalewając sobie kolejną szklankę napoju i trzymając ją w ręku tuż przy ustach, przyglądałem się rozradowanej Zatorskiej, która tak beztrosko wywijała na parkiecie do polskiego disco. W duchu uśmiechałem się do siebie, bo już dawno nie miałem okazji zobaczyć jej tak wyluzowanej. 
-Stary, nie zapraszaj nigdy tak dużo kobiet na swoje wesele. - na krzesło obok mnie, dosłownie padł zmachany Zbyszek. Rozumiałem jego ostrzeżenie i planuję wziąć je sobie do serca. - Nawet z własną żoną nie zdążyłem zatańczyć, bo wszystkie ciotki się na mnie rzuciły! - otarł pot z czoła, brązową serwetką. Ciekawe jak ten kolor nazwałaby Julia. Kora drzewna? - Przejmij ich trochę, co?

-Jeśli ja bym je przejął, wszystkie wybiegły by z tego wesela z płaczem... - zaśmiałem się.
-Baba z wozu, koniom lżej. - poruszył ramieniem. Nie wiem jak to przysłowie miało się odnieść do weselnych pląsów, ale pozostawiam to Zibiemu. - A jak tam z panną Zatorską, działania rozpoczęte?
-Jakie działania... Nic nie idzie tak jak powinno. - obracałem szklane naczynie w dłoniach.
-Daj jej trochę czasu, sam wiesz jak to jest...
-Przecież ona znowu traktuje mnie jako takiego przyjaciela, z którym już nigdy nie porozmawia o przystojnym facecie z galerii handlowej. Wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, niby jest jak kiedyś, lecz tak naprawdę całkiem inaczej. Rozumiesz? - skierowałem spojrzenie na Bartmana, który niezwykle pochłonięty moimi wylewnymi spostrzeżeniami zajadał się serowymi koreczkami. - Ta, rozumiesz... - mruknąłem pod nosem. 
-Co mówiłeś? - obudził się po chwili.
-Mówiłem, że zabawa jest przednia. - zdobyłem się na dosyć sztuczny uśmieszek. 
-Taka przednia, że już jeden kryształowy świecznik zginął śmiercią tragiczną. - pokręcił głową i poklepał moje ramię. - Będzie dobrze, poczekaj jeszcze trochę. 
-Czekam całe swoje życie. - odparłem, znudzony opierając się o stół. W końcu, kiedy nadszedł czas na tak zwanego jednego, całe towarzystwo wróciło do stołu. 
-Żałuj, takie balety Cię omijają. - powiedziała Julka, wypijając mi resztę soku ze szklanki. 
-Widzę. - urwałem.
-Czemu tak burczysz, stary wyluzuj... - zdziwiła się znacząco. - Gabryś, chodź do cioci! - przywołała malucha ruchem rąk, gdy tylko go zobaczyła, a ten jak na skrzydłach do niej przybiegł. Wyściskała go za wszystkie czasy, psując mu przy tym fryzurę wyglądającą na najdroższą w kraju. Ile bym dał, żeby mnie też tak wyściskała... Naprawdę o tym pomyślałem?! Robi się ze mną coraz gorzej. 
-Idziesz z nami na spacer? - trąciła mnie stopą pod stołem. 
-Spacer? - powtórzyłem.
-Spacer. 
-Spacer! - wydarł się malec, a ona chwytając moją, jak i jego dłoń wyprowadziła nas na zewnątrz. 
-Uprowadzasz mi syna? - posmutniała Barbara.
-Miało się nie wydać... - mruknęła Julka. Skierowaliśmy się w stronę niewielkiego stawu, który w większości pokryty był lodem. Wiał porywisty wiatr, który tamował nasze drogi oddechowe powodując bezdech. Wszystko wokół było oszronione, a mróz niewiarygodnie szczypał w uszy. Współczuję Julsonowi, krótka sukienka nie idzie w parze z taką pogodą. 
-Nie jest Ci zimno? - zapytałem, przerywając niezręczną ciszę.
-Jest. - odparła krótko. - Ale nie dawaj mi swojej kurtki!
-Nie zamierzałem. - prychnąłem.
-Jasne, już widziałam jak chciałeś rozpinać zamek. - wywróciła oczami. 
-Jako dowód przyjaźni. W każdym filmie tak robią... 
-Tylko przyjaźni? - wbiła wzrok w ziemię, kopiąc Bogu ducha winny kamyk. 
-A jeszcze czegoś więcej? - drążyłem temat. 
-Nie, po prostu... - zacięła się. - Chcę się upewnić, że nie chcesz znowu... no wiesz. - westchnęła.
-Nie chcę znowu o Ciebie zabiegać? 
-Właśnie. - uniosła głowę.
-Możesz być spokojna. - uśmiechnąłem się lekko, wystawiając ręce do przodu, dając jej znak, że śmiało może się do mnie przytulić. 
-Dzięki. - odetchnęła głęboko. Po chwili do naszej dwójki dołączył się jeszcze mały Bartman, także spragniony przyjaznych uścisków. Po zrobieniu jednej sporej rundki wokół pałacyku, wróciliśmy do jego wnętrza. Od razu spotkaliśmy się z falą gorąca bijącego od będących tam gości. Długo się nie zastanawiając ruszyliśmy na parkiet, a ja nabrałem pewności siebie. Wiem na czym stoję, a swoje uczucia muszę ulokować gdzie indziej. Może przemiła ciocia Zbyszka zechce mnie przygarnąć? 
-Cholera... - Julka zamarła na chwilę, przerywając nasz wspólny taniec.
-Co się stało? - dynamicznie odwróciłem się, spoglądając w stronę głównego wejścia. 
-Co on tutaj robi? - jęknęła przerażona, ściskając mocniej moją dłoń. 

_____________________________________________________________________

Toż to takie pisane na szybko i bez sensu, i bez składu, ładu... 
Następny rozdział miał być epilogiem, ale znowu przedłużam! Znowu! Sama nie wiem który już raz. 
Ale okkkkk, dla Was misiaczki wszystko. ♥

+ ten rozdział dedykuję Oldze, bo była najbliżej odpowiedzi! :D Pozdraaawiam! ;* 

sobota, 4 maja 2013

ROZDZIAŁ 53

   W moim życiu, chyba pierwszy raz wszystko zaczęło iść po mojej myśli. Tak naprawdę. Tak, jak sama od dawna chciałam. Skończyłam z przykrymi wspomnieniami i użalaniem się nad sobą, chyba, że właśnie porwałam swoje ulubione turkusowe dżinsy. Tego nigdy nie mogę wykluczyć. Miałam wspaniałych przyjaciół, kochającą rodzinę, pracę, która ruszyła pełną parą, a na przedmieściach Bełchatowa kwiecistą działkę, którą zakupili rodzice.

   Barbara i Zbyszek zostali rodzicami trzyletniego Gabrysia. Nie było mu łatwo oswoić się z nowym otoczeniem, nowymi ludźmi wokół i nowymi zasadami. Teraz mieszka u państwa Bartman. Basia wierzy, że jej nienarodzone dziecko, patrzy na świat przez oczy Gabriela. Pogodziła się z myślą, że jest matką dwojga pociech, lecz temu jednemu nie było dane cieszyć się życiem. Zbyszek z początku także bardziej aktorzył, aniżeli serio zajmował się synem, ale teraz można śmiało powiedzieć, że łączy ich prawdziwa rodzicielska więź.

   Wesele, na które miałam wybrać się razem z Alkiem przełożyło się miesiąc po wyznaczonym wcześniej terminie. Całe moje przygotowania szlag trafił, a do tego ślub Zbyszka i Basi odbywał się w ten sam dzień. Długo nie myśląc, postanowiłam wybrać się na przyjęcie przyjaciółki, która przecież jest dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam.
-Siema! - przywitałam się entuzjastycznie, od razu wparowując do mieszkania zaskoczonego Alexandara. - Mam interes...
-Sorry, nie mam kasy. - skrzywił się.
-Co? - zmarszczyłam brwi. - Nie, nie o to chodzi! - machnęłam ręką. - Muszę zrezygnować z wesela Twojego kumpla...
-Spoko, już nie są razem. - poruszył ramionami.
-Aha. - mruknęłam zdezorientowana. To przecież normalne rozstawać się miesiąc przed ślubem. - Ale za to mam zaproszenie na ślub Baśki i Zbyszka... Z osobą towarzyszącą. - dodałam.
-Pobierają się? - z uznaniem pokiwał głową.
-W końcu... - westchnęłam. - To co, wybierzesz się ze mną?
-Skoro nalegasz... - charakterystycznie poruszał brwiami.
-Jak nie chcesz to nie, pójdę sama...
-Czy ja powiedziałem, że nie chcę?
-No nie...
-No to pójdę!
-Dzięki. - trąciłam jego ramię.
-Z Tobą się dogadać... - wymamrotał i wymierzył we mnie poduszką. - Chcesz coś do picia, może kanapkę z serbskim dżemem? Mama robiła. - wyszczerzył się niemiłosiernie.
-O jakim smaku?
-Wieloowocowy. - wzruszył ramionami, siłując się z wieczkiem słoika. Po wielu wylanych kroplach potu udało mu się otworzyć dżem. Także wszystko znowu wróciło do normy. Nie czułam blokady między nami, tylko przyjaźń, która rodzi się na nowo, a chleb smakował wyjątkowo wyśmienicie!

Listopad. W tej nazwie nie ma literki "R", nad czym ubolewała mama Basi. Pech, cierpienie, rozwód, to wszystko przez tę nieszczęsną literkę. Przygotowania trwały już od dawna. Ogromna sala w wynajętym przez Zbyszka pałacyku pod Rzeszowem, catering dostarczające najbardziej wykwintne potrawy, profesjonalna orkiestra, której celem było zabawianie gości do samego rana. Ja, jako świadkowa miałam na głowie cały wieczór panieński, plus przygotowanie druhien, bo przecież panna młoda wymaga. Cały miesiąc biegałam, nie mając chwili wytchnienia. Gabriel już całkiem zaaklimatyzował się wśród rodziny i przyzwyczaił się do ciągłych treningów taty. Oczywiście na kogo głowie zostało zajęcie się nim? Julii!
-Masz coś coś nowego, starego, białego, niebieskiego i pożyczonego? - wymieniała mama Mrozówny.
-Mamo... - jęknęła zdenerwowana Basia, która za chwilę syknęła, kiedy pociągnęłam jej włosy zakładając śnieżnobiały welon.
-Uważaj, żeby nie przydepnąć trenu... - ostrzegła.
-Tak, będę uważać. - warknęła.
-W tym bukiecie bardziej widziałabym kremowe lilie, niż te całe frezje... - skrzywiła się kobieta.
-Mamo, proszę Cię, daj mi spokój!
-Pani Zosiu... - uśmiechnęłam się lekko, dając jej znak, że powinna zamilknąć, lub nadzwyczajniej w świecie stąd wyjść.
-Już nie jestem do niczego potrzebna... - westchnęła ciężko i wyszła z pomieszczenia.
-No i teraz będzie płakać po kątach... - burknęła dziewczyna.
-Ma tylko jedną córkę, chce dla niej jak najlepiej. - poprawiłam jej grzywkę.
-Ja wiem... - rzuciła się w me ramiona. - Boję się.
-Czego? - zaśmiałam się cicho. - Przecież to tylko świstek, nic więcej się nie zmieni...
-Wszystko zaczęło się tak wcześnie, dziecko, ślub, wspólne mieszkanie... Czasem powątpiewam, czy na pewno jestem na to gotowa.
-Jesteś. - potarłam przyjacielsko jej plecy. - Zibi Cię kocha, będziecie się wspierać, będziecie patrzeć jak Gabryś dorasta...
-A potem się zestarzejemy. - przybiłyśmy głośną piątkę.
-Nie bój się, wszystko będzie okej... - jeszcze raz pogładziłam jej ramię.
-No panienki, zaraz wyruszamy. - do pokoju z wielkim impetem wszedł Zbyszek, ale kiedy zobaczył swoją przyszłą żonę w białej sukni, oniemiał.
-Powinnam teraz powiedzieć, że masz się wynosić, ale i tak za dużo tych rzeczy na przekór przesądom. - machnęłam ręką.
-Alek będzie? - zapytał siatkarz.
-Powinien zaraz tu przyjechać. - spojrzałam na wyświetlacz komórki, ale po chwili usłyszałam klakson Mustanga. - O wilku mowa. - uśmiechnęłam się szeroko i pociągnęłam przyjaciół za dłonie. Na wesele zaproszona była znaczna część reprezentacji, Asseco Resovia, cała rodzina Zbyszka, jak i Basi. To był ich wielki dzień.
-Nie dało się mniejszego auta załatwić?! - bąknęła Mróz, nie mogąc wepchnąć się do samochodu.
-Poczekaj, poczekaj... Poczekaj cholero! - wrzasnęłam, ciągnąc przyjaciółkę za biały tren.
-Może zadzwonię po Michała? - wspomniał Bartman.
-A on czym przyjedzie, motorynką?! - fuknęła Barbara.
-Spokojnie, damy radę... - oznajmiłam.
-Nie, to nie ma sensu. Nie zmieszczę się tu. - posmutniała.
-Zadzwonię po Kubiaka, na pewno jest już w Rzeszowie. - Zbyszek wyjął komórkę z kieszeni spodni, co przecież nie powinno mieć miejsca i wybrał numer do przyjaciela. Zamienił z nim kilka zdań i umówił się pod domem narzeczeństwa.
-Mam zostać z Wami, czy mogę już jechać? - wtrącił nieco znudzony Atanasijević.
-Poradzą sobie, w samochodzie Michała na pewno będzie tłok. Do zobaczenia pod Kościołem. - ucałowałam przyjaciółkę i wsiadłam do Mustanga Serba. Z moją sukienką na szczęście nie było problemu i już za chwilę, z piskiem opon ruszyliśmy w kierunku Kościoła.
-Trzęsiesz się. - zauważył rozbawiony siatkarz.
-Z zimna. - odparłam. Julka kłamczuch, denerwowałam się jak nigdy.
-W takiej kurteczce, to nie dziwne. - westchnął.
Po kilkunastu minutach byliśmy już na miejscu. Przed budynkiem zgromadziło się już sporo ludzi, czekając na tę szczególną parę. Przyjechali srebrnym Infinity FX, a z niego wyłoniła się przeszczęśliwa Basia, wraz ze swym ukochanym.
-Świadkowa? - podszedł do mnie Michał i wystawił dłoń. Skinęłam głową i uścisnęłam rękę siatkarza. - To od teraz trzymamy się razem...
Osoba towarzysząca Kubiaka pomagała Barbarze w ostatnich poprawkach, a zaraz potem zaprosiliśmy wszystkich do wnętrza Kościoła. Kiedy zabrzmiał marsz Mendelsona, oczy mimowolnie zaszły mi łzami.
-Masz obrączki? - szturchnęłam bok Michała. On nerwowo poklepał się po kieszeniach i spojrzał na mnie z przerażoną miną. Serce podeszło mi do gardła. - Powiedz mi, że żartujesz...
-Cholera. - syknął i pacnął się w czoło. Natychmiast odpokutował przykre słowa i wybiegł z Kościoła, na co przyszłe małżeństwo zareagowało ze zdziwieniem.
-Co jest? - szepnął Bartman, dyskretnie przysuwając się do mnie.
-Zapomniał obrączek. - powstrzymywałam się tylko, aby nie wybuchnąć śmiechem.
-Wiedziałem, wiedziałem, że coś pójdzie nie tak. - pokręcił z niedowierzaniem głową.
-Nie mów nic Baśce, zejdzie na zawał. - wspomniałam, z uśmiechem na twarzy. Ta, szła właśnie po dywanie z różowych kwiatów, trzymając pod rękę swojego ojca. Mrugnęłam do niej okiem, a ta odwzajemniła gest. Uradowany Zbyszek przejął przyszłą małżonkę i obydwoje stanęli na ślubnym kobiercu. Kubiaka jak nie było, to nie ma, a Gabryś w międzyczasie zdążył rozwalić bukiet białych róż, wiszących na filarze.
-Wcięło je. - szepnął Michał, który nawet nie wiem kiedy usiadł obok mnie.
-Jak to wcięło!? - obruszyłam się.
-Nie ma ich! - nieco podniósł ton, ale ciągle niesłyszalnie dla innych.
-Nie rób sobie ze mnie jaj, wyciągaj je!
-Nie mam ich!
-Gdzie widziałeś je ostatni raz? - zapytałam. Śledztwo czas rozpocząć.
-Noo... - podrapał się po głowie. - Nie wiem. - chlipnął.
-Nie mam słów. - przetarłam swoją twarz dłońmi. Nawet nie zauważyliśmy, że oczy całego Kościoła zwrócone są na nas.
-Coś nie tak? - palnął przyjmujący.
-Zakłócają państwo przebieg Mszy Świętej. - odrzekł kapłan.
-Myślałem, że już trzeba dać obrączki. - szepnął, nerwowo ocierając pot z czoła. - Co robimy?
-Nie wiem. Nie wiem, nie wiem, nie wiem. - pokręciłam głową. - Najwyżej, pobiorą się bez obrączek. - poruszyłam ramionami. Dalsza msza minęła mi na obmyślaniu planu, w jaki sposób wydobyć ślubne pierścionki. Totalna pustka, nic nie przychodziło mi do głowy.
-Podajcie sobie prawe dłonie... - nakazał ksiądz, a ja poczułam falę gorąca.
-Klops. - skrzywił się Michał.
-To Twoja wina, wszystko będzie na Ciebie!
-Przyjmę to z pokorą. - opuścił głowę. Po przysiędze małżeńskiej przyszedł czas na wymianę obrączek.
-Kubi, obrączki. - upomniał się zdenerwowany nieco Zbyszek. On tylko głupio pokręcił głową. - Obrączki!
-Nie mam! - odkrzyknął Michał.
-Zapomniałeś ode mnie wziąć przed Kościołem. - obok nas znalazł się Wojtaszek i wręczył Kubiakowi granatowe pudełeczko z dwoma, błyszczącymi pierścionkami. Obydwoje i chyba nie tylko, odetchnęliśmy z ulgą.
-Nigdy więcej nie będę świadkiem. - burknął siatkarz, z powrotem stając obok mnie.
-Teraz już tylko z górki. - trąciłam go łokciem, a on chcąc nie chcąc, uśmiechnął się od ucha do ucha.

_____________________________________________________________________

Nie wiem czy wiecie, bo może wiecie, ale może też nie, w poniedziałek jadę do Hiszpanii na wycieczkę. ;-) Nie będzie mnie tydzień. Miałam plany napisać 352536 rozdziałów na zapas, ale wyszło jak zawsze. .__. 
Także więc, może jeszcze jutro uda mi się coś naskrobać, o ile nie pochłonę się pakowaniem. : o 
Pozdrawiam, Sissi. ♥

wtorek, 23 kwietnia 2013

ROZDZIAŁ 52

Nazajutrz wstałam wcześnie rano, znów przewracałam się z boku na bok, bojąc się, że zaczynam cierpieć na bezsenność. Paweł siedział zamkniety w pokoju już dłuższy czas, odkąd Marta go rzuciła. Nie miałam odwagi wejść do niego, przytulić i zapewnić, że wszystko będzie dobrze, bo ja sama w to nie wierzyłam, choć kiedy ja byłam w totalnej rozsypce on robił mi herbatę i siadał obok. Czemu ja oczekuję pomocy od innych, skoro sama nie potrafię jej dawać?
-Wstawaj, pobiegamy. - weszłam do jego pokoju z wielkim hukiem, a on markocząc coś pod nosem, narzucił kołdrę na swoją twarz. - Dobrze Ci to zrobi, chodź. - zciągnęłam z niego nakrycie i pociągnęłam za ręce zsuwając z materaca. Niechętnie podniósł się z łóżka i poszedł w stronę łazienki, z której już po chwili słychać było szum lecącej wody. Dumna z siebie usiadłam na kuchennym blacie i chwyciłam butelkę wody. Włączyłam radio i podśpiewując pod nosem założyłam sportowe buty.
-Zrób coś dla ludzkości i nie śpiewaj, proszę. - burknął Zatorski zapinając swoją szarą bluzę po samą brodę.
-Wsparcie od rodziny przede wszystkim. - parsknęłam i obydwoje wyszliśmy z mieszkania, zamykając je za sobą. Swoje kroki postawiliśmy w stronę przytulnej knajpki, w której serwowali najlepsze śniadania w okolicy i nie, nie był to McDonald. Przed tym jednak zrobiliśmy rundkę wokół osiedla wymieniając się spostrzeżeniami na temat nadchodzącego sezonu ligowego, plus nie zabrakło pikantnych szczegółów z życia Pawła.
-A wiesz co jest najgorsze? Powiedziała, że jestem niedojrzałym małolatem, który jedyne co potrafi robić to odbijać piłkę.
-Prawie czterdziestoletnia kobieta ma swoje wymagania...
-To co ona myślała?! Że będę jej botoks w usta wstrzykiwał?!
-Dzięki Tobie chciała poczuć się młodziej, atrakcyjniej, lepiej...
-Ale najwyraźniej ja nie byłem wystarczająco atrakcyjny. - prychnął z dezaprobatą.
-Przestań! To nie z Tobą jest coś nie tak, tylko z nią. - trąciłam jego ramię. - Ty jeszcze kogoś sobie znajdziesz, ona niekoniecznie.
-Dzięki. - zdobył się na lekki uśmiech. - Skręcamy na croissant'y? - wskazał głową na kawiarnię.
-Pewnie! - pisnęłam z zachwytu i już po chwili znajdowaliśmy się w ciepłym wnętrzu kawiarni. Zamówiliśmy jakże pełno wartościowe wypieki i kawę, którą pachniało od samego wejścia tutaj. Po kilku minutach już zajadaliśmy się przepysznym śniadaniem.

W południe siedziałam jak na szpilkach, oczekując przyjazdu Basi. Miałam pewne teorie, ale nie chciałam zbyt wcześnie się napalać. W końcu usłyszałam ten od dawna wyczekiwany dzwonek do drzwi. Dobiegłam do niego jak strzała natychmiast je otwierając.
-Cześć. - powitała mnie z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy, a zaraz zza niej wyłoniła się postać Zbyszka. Obydwoje mocno wyściskałam i zaprosiłam do środka.
-Mówcie, bo nie mogę wytrzymać! - pomogłam Mrozównie zdjąć płaszcz i odwiesiłam go na wieszak, a moje oczy wyglądały jak dwa okrągłe spodki.
-Wiedziałem, że tak będzie. - zaśmiał się siatkarz.
-Jak będzie? - zmarszczyłam brwi.
-Nie wpuścisz nas do salonu, nie zrobisz herbaty, tylko będziemy tak tutaj stali? - zapytała niecierpliwa Basia.
-Czujcie się jak u siebie! - zaprezentowałam mieszkanie zamaszystym ruchem rąk i natychmiast pognałam do kuchni.
-Kawę, herbatę? Ty Baśka to kawy chyba nie możesz, co?! - krzyknęłam przeglądając etykietki i nie zauważyłam, że właśnie palnęłam głupstwo.
-Czemu nie mogę? - zdziwiła się.
-A możesz? - wychyliłam się zza ściany, spoglądając na parę. Oni spojrzeli tylko po sobie, a Zibi parsknął śmiechem.
-Zrób mi kawę, będziesz kombinować! - bąknęła, a ja posłusznie wsypałam do szklanek po dwie łyżeczki czarnej kawy. Na talerz wyłożyłam kilka wafelków i ciasteczek, i postawiłam je na środku stołu.
-No. - klepnęłam w udo przyjaciółki.
-Witam, witam. - ze swojego lokum wyszedł wiecznie zaspany Paweł i przywitał się z gośćmi. Dosiadł się do nas, w mgnieniu oka pochłaniając waniliowe wafelki. Ja zalałam kawę wrzątkiem i z powrotem wróciłam do dużego pokoju.
-Mówcie! - niecierpliwiłam się, patrząc co rusz na Basię i Bartmana.
-Co będziemy mówić, przeczytaj. - rzeszowski atakujący wyjął z kieszeni zgiętą w pół kartkę, a ja przechwyciłam ją i w mgnieniu oka. Przeczytałam pierwsze zdanie. Zbyszek objął swoją dziewczynę i pocałował w skroń.
-Co to? - wybełkotał Zati.
-Wy jesteście nienormalni. - zgromiłam ich wzrokiem.
-Normalni, normalni, bo w słusznej sprawie. - Mróz poruszała brwiami.
-Co to?! - buzujący brat szturchnął mnie stopą.
-Akt małżeństwa. - urwałam. - Kiedy było wesele?! Czemu mnie tam nie zaprosiliście?!
-Uspokój się! - przerwała mi.
-Uuu, grubo. - zawył Paweł, zapychając się ciastkami.
-To tylko cywilny, nie chcieliśmy robić huku wokół siebie...
-Huku?! To może w ogóle wyjedźcie z kraju, żeby nie robić huku!
-Julka! Chcemy adoptować dziecko, po to był ten cały ślub! - wtrącił Zbyszek.
-Aaa, to zmienia postać rzeczy. - zamilkłam, potulniejąc. - Ale jak to, dziecko? - zmarszczyłam brwi.
-Byliśmy w Domu Dziecka, zaprzyjaźniliśmy się z trzyletnim Gabrysiem...
-Trzyletnim?! Powiedzą, że się puściłaś. - fuknęłam.
-Przestań, okej?! - wrzasnęła Baśka. - To nasza decyzja, a Ty nie masz tu nic do gadania!
-Kiedy będzie mógł zamieszkać u Was?
-Jeśli wszystko pójdzie w miarę bezproblemowo, za tydzień, dwa, będzie już Gabrielem Bartman. - powiedział dumnie siatkarz.
-Chcesz zobaczyć zdjęcie? - zapytała. Przytaknęłam kiwając głową. Z torebki wyjęła prostokątną fotografię, na której widniał promienny i roześmiany chłopiec. Brunet, z wielkimi niebieskimi oczami, niczym Zbyszek.
-Przystojny facet. - zaśmiałam się, a w moich oczach pojawiły się łzy. Łzy szczęścia. - Gratuluję. - przytuliłam się do przyjaciółki, a następnie do atakującego.
-Ale ślub kościelny też ma być! Nie daruję Wam tego! A tym bardziej Tobie! - pogroziłam Basi palcem. - Pamiętasz nasze plany? Mam być świadkową!
-Konkretne wymagania... - roześmiał się Zbyszek.
-Tobie też nie podaruję... - syknęłam groźnie, lecz po chwili na obydwojgu zawiesiłam swoje ramiona. - Będę najlepszą ciocią na świecie. Będę go rozpieszczać słodyczami i zabierać go na mecze Skry, żeby nie wyrósł na rzeszowskiego kibola przypadkiem...
-Kto go będzie zabierał na mecze, ten będzie. - wciął się Paweł. - Załatwię mu wejściówki VIP!
-Na trybunach pozna smak prawdziwego dopingu...
-Już mi chcą syna pod pszczołowate skrzydła podprowadzić... - Bartman pokręcił głową.
-Ładnie powiedziane. - rozczuliłam się. - Syna... Zbyszek w końcu dorośleje.
-Obrażasz mnie! - mruknął Zibi.
-Czyli Ty, Mróz, już nie jesteś Mróz! - olśniło mnie.
-Mróz-Bartman, nie chciałam rozstawać się z nazwiskiem.
-Jeszcze raz gratulacje. - poklepałam małżeństwo po plecach.
-A Ty, pani Kurek? - zapytał siatkarz, trafiając w czuły punkt. Paweł wyczuwając sytuację, natychmiast się ulotnił.
-Może dołożę ciasteczek. - wymamrotałam i przeniosłam się do kuchni.
-Coś nie tak?! - krzyknęła za mną Basia.
-Wy naprawdę wierzyliście, że kiedykolwiek nią zostanę? - zapytałam, stając w przejściu pomiędzy kuchnią, a salonem.
-Szczerze? - udzielił się Zbyszek. - Nie.
-Prawidłowa odpowiedź. - westchnęłam, rozsiadając się na fotelu. - Skończyliśmy ze sobą przez Skype'a. Jak w dwudziestym pierwszym wieku, co? - zaśmiałam się głupio, jakby z bezsilności.
-Trzymasz się? - zapytała Barbara z troską w głosie.
-Jasne. Przecież ten związek od początku nie miał przyszłości. - poruszyłam ramionami.
-Przesadzasz. Przecież się kochaliście...
-Jak brat z siostrą. Nigdy nie czułam do niego nic więcej niż naprawdę zaawansowaną przyjaźń. A teraz? Teraz nie czuję do niego nawet nienawiści...
-A co z Alkiem? - wtrącił Bartman.
-Z tym już lepiej, pogodziliśmy się...
-Chociaż tyle. - Basia posłała mi lekki uśmiech.
-Przestańcie się mną przejmować! Zamiast cieszyć się tym, że niedługo będziecie musieli szykować obiad na troje, to oni lamentują nad moim życiem! Ludzie...
-Sama nie mogę w to uwierzyć... - Mróz zachichotała. W końcu zrozumiałam jak to jest cieszyć się ze swojego szczęścia...

________________________________________________________

Po dokonaniu swojego obowiązku, idę się edukować z matmy.

Ta jasne, już to widzę. : ) 

Pozdrawiam, Sissi. ♥ 

piątek, 19 kwietnia 2013

ROZDZIAŁ 51

-Idź, odbierz. - nakazał Michał, przenosząc się z niezbyt wygodnego fotela na miękką kanapę. Bałam się, chociaż sama nie wiem czego. Tak jakby wiedział, że pomiędzy mną, a Alkiem coś się tli, a on chce mnie od tego odwlec.
-Cześć. - przywitałam się radośnie, siadając przy komputerze.
-No hej, kochanie. - zawadiacko mrugnął okiem. - Co słychać?
-Tęsknię. - posmutniałam. - Nawet nie wiesz jak bardzo...
-Wiem. - urwał. - I dlatego chciałbym Ci coś zaproponować...
Moje serce gwałtownie zabiło.
-Przyjedź tutaj do mnie.
-Chyba sam siebie nie słyszysz. - zmarszczyłam czoło. - Rozmawialiśmy o tym...
-Myślałem, że jeszcze zmienisz zdanie.
-Nie, nie zmienię. Nie zostawię tutaj rodziny, pracy, domu... tutaj mam wszystko, a tam musiałabym zaczynać od początku.
-Ale przecież będziemy razem, damy radę!
-Nie jestem na to gotowa... - powiedziałam cicho, tamując swoje łzy.
-Chcesz udowodnić fakt, że związki na odległość nie mają sensu, tak? - jego głos zadrżał. Ja nie odpowiedziałam, spuściłam głowę, a po moim policzku już jak zawsze spłynął strumień słonych kropel. - A, wiem. Przecież w Polsce masz Alka. - zaśmiał się szyderczo. - Ciągle coś do niego czujesz...
-To nie jest tak. - jęknęłam.
-A jak? Jak mogłem być tak głupi... - uderzył się w czoło. - Od początku powinienem zauważyć, że dla Ciebie byłem tylko zabawką, pomocą przy zdobyciu Atanasijevića.
-Bartek, nie mów tak. - szepnęłam.
-Skończ, proszę Cię, skończ. - parsknął z dezaprobatą. - Nie ma po co dłużej tego ciągnąć...
-Bartek... - wypowiedziałam bezdźwięcznie.
-Miłego, cześć. - uniósł jeden kącik ust i rozłączył połączenie.
-No wypłacz się. - pozbawiony jakichkolwiek emocji Winiar stanął w otwartym na oścież pokoju i rozłożył ręce, w które ja mogłam bez ogródek się wtulić. Ja jednak nie skorzystałam, nie chciałam znowu wypłakiwać tysiące litrów kolejnych kropel, chciałam raz na zawsze wziąć się w garść.
-Powiedz mi jedno - otarłam policzki. - Dlaczego nie mam szczęścia do facetów?
-Tu nie chodzi o szczęście, ale o tą pierwszą, niepowtrzalną miłość, która właśnie wymyka się z Twojego serducha... - odparł filozoficznie.
-Nie wiem co mam robić.
-A teraz ja mogę się Ciebie o coś zapytać...?
Przytaknęłam kiwając głową.
-Naprawdę kochałaś Bartka?
-Na początku tak myślałam, wmawiałam sobie prawdziwe uczucie, ale to była zwykła braterska miłość... - uznałam. Nagle usłyszeliśmy trzask zamykanych drzwi.
-Cześć. - mruknął Paweł, rzucając kluczyki na półkę.
-Co taki niemrawy? - spytał Michał.
-Nigdy nie zrozumiem kobiet. - urwał krótko i zamknął się u siebie.
-Dom wariatów. - przyjmujący bezradnie pokręcił głową i podszedł do mnie kolejny raz mocno przytulając. W głowie kłębiło się tysiące myśli. Zadzwonić, nie zadzwonić. Czy ten związek z Alkiem ma jeszcze jakiekolwiek szanse? Nie przekonam się jeśli nie spróbuję.
-Pogadam z nim. - oznajmiłam uwalniając się z uścisku przyjaciela.
-Z kim, bo zdążyłem się pogubić... - parsknął.
-Z Alkiem... chcę dać mu kolejną szansę, jeśli on postanowił dać ją mi. - chwyciłam za telefon. Nie martwiłam się tym, że był już późny wieczór. Skoro mu zależy, to odbierze...
-Ale w jakim sensie? Chcesz do niego wrócić, czy tylko i wyłącznie się pogodzić? - drążył temat.
-To już wyższa matematyka. - uśmiechnęłam się pod nosem, wybierając numer. Wybierając rząd cyferek ciągle biłam się z sumieniem, ale wygrało serce, które ciągle pchało mój palec w kierunku zielonej słuchawki, którą w końcu wcisnęłam. Po usłyszeniu niespełna dwóch sygnałów w słuchawce telefonu, odezwał się. Cudownie było znów usłyszeć jego głos.
-Hej. - zaczęłam niepewnie. - Chciałabym pogadać... Ale nie przez telefon.
-Kiedy chcesz się spotkać?
-Jutro, o 14 w Kubusie? - zerknęłam na Michała, który w napięciu czekał na rozwój wydarzeń.
-Pewnie. Do zobaczenia. - zakończył ciepło, a ja z miękkim sercem rozłaczyłam się.
-Bolało? - Winiarski klepnął moje ramię.
-Nawet nie wiesz jak bardzo... - westchnęłam kładąc komórkę na blacie biurka.

Przez całą noc nie zmrużyłam oka, przewracałam się z boku na bok rozmyślając nad planem naszego spotkania. Układałam sobie scenariusz, który i tak nigdy nie posłuży mi jako wzór. Około trzeciej nad ranem zasnęłam, aby obudzić się już po pięciu godzinach. Zwlekłam się z łóżka, wyglądając naprawdę źle. Wzięłam długi, orzeźwiający prysznic, zjadłam jednego tosta posmarowanego truskawkowym dżemem i ubrałam się. Nie mogłam już dłużej wysiedzieć na miejscu, nosiło mną na wszystkie strony, a była dopiero dziesiąta. Bez dłuższego zastanowienia kolejny raz chwyciłam telefon i zadzwoniłam pod ostatnio wybrany numer.
-Tak? - odezwał się zachrypnięty siatkarz.
-Masz czas spotkać się teraz? - zapytałam prosto z mostu.
-Noo... - zaciął się.
-Zaraz u Ciebie będę. - skwitowałam i po drodze chwytając ramoneskę wyszłam z mieszkania. Wcześniej zamówiwszy taksówkę, udałam się pod mieszkanie atakującego. Jak zwykle ten sam blok, jak zwykle to samo auto. Podeszłam do domofonu znajdującego się na zewnątrz i wcisnęłam guzik z cyferką cztery. Po chwili usłyszałam dźwięk umożliwiający otworzenie drzwi. Szybko wbiegłam na górę i zapukałam.
-Tak szybko? - zdziwił się Atanasijević, stając przede mną przepasany jedynie ręcznikiem, a po jego torsie spływały jeszcze pojedyncze krople wody.
-Też miło Cię widzieć. - wymamrotałam i od razu wtargnęłam do środka.
-To ja skoczę coś ubrać... - speszony wskazał na drzwi sypialni. Skinęłam głową i skierowałam się w stronę kuchni. Jak na samotnie mieszkającego faceta, wyglądało to wszystko całkiem nieźle. Lepiej niż u mnie. Chyba...
-Jadłaś śniadanie? - zapytał, zmierzając w kierunku lodówki.
-Tak. - uciełam siadając przy kuchennym stole.
-A może chcesz coś do picia? - wskazał na opakowanie z kawą.
-Nie, dzięki...
-Na pewno? - zmrużył oczy.
-Tak, na pewno. - westchnęłam splatając ręce.
-Ale pozwolisz, że ja coś wszamam... - uśmiechnął się szeroko, co udzieliło się także mi.
-Śniadanie to przecież najważniejszy posiłek dnia. - oznajmiłam, a siatkarz usiadł na przeciwko mnie.
-Ale nie o śniadaniu zamierzamy rozmawiać, prawda?
-A szkoda... - spuściłam wzrok. - Wiesz co, ja przemyślałam sobie wszystko i... - nie dokończyłam, bo chłopak natychmiast mi przerwał.
-Zerwałaś z Bartkiem?
-Skąd wiesz? - spojrzałam na niego zdezorientowana.
-Intuicja. - poruszył ramieniem.
-Jasne. - parsknęłam.
-Nie pasowaliście do siebie... - jego ręka znalazła się tuż przy mojej i nie pewnie wędrowała w jej stronę. Nie zabrałam jej ze stołu. Sama chwyciłam jego dłoń.
-Przyszłam tutaj tylko i wyłącznie po to, aby dojść do porozumienia, nie mam ochoty na wywody o moim związku z Bartkiem, okej? - syknęłam.
-Pewnie. - wstał i zalał dwa kubki wrzątkiem.
-Przecież mówiłam Ci, że nie mam ochoty na kawę...
-To jest herbata. - posłał szelmowski uśmiech i postawił przede mną szklankę z napojem.
-Dobra. - odetchnęłam. - Chcę się wyrazić jasno.
-Jak zawsze. - uniósł brew zanurzając usta w gorącej herbacie.
-Między nami wszystko po staremu, bez zobowiązań, zbędnych czułości, po prostu przyjaciele.
-Przyjaciele. - uśmiechnął się szczerze.
-Cieszę się, że się rozumiemy. - także wzięłam łyk serbskiego napoju. - Dobre! - zachwyciłam się nim.
-Wiadomo. - zaśmiał się. - Jakie plany na przyszły sezon?
-Takie jak zeszłoroczne... - wzruszyłam ramionami.
-Nasza reprezentacyjna fotografka, to taka jędza, że szkoda słów...
-Ładna? - zdobyłam się na lekkie uniesienie kącika ust.
-Nie. Wcale. - skrzywił się znacząco. Po wypiciu dwóch herbat i zjedzeniu talerza kanapek, na które siłą namówił mnie Alek, postanowiłam, że będę się już zbierała.
-A, Julka! - krzyknął za mną, kiedy ja schodziłam już po schodach.
-Hm? - mruknęłam odwracając się w jego stronę.
-Mam do Ciebie prośbę. - zawstydzony podrapał się po karku.
-Wal. - westchnęłam.
-Kumpel zaprosił mnie na wesele... z osobą towarzyszącą...
-Wesele? - prychnęłam śmiechem.
-Wesele, wesele... - powtórzył.
-I ja mam iść z Tobą?
-Byłabyś tak miła... - wyszczerzył się niemiłosiernie.
-Ale po przyjacielsku! - pogroziłam mu palcem. - Kiedy ono w ogóle jest?
-Za dwa tygodnie...
-Ujdzie. - skinęłam głową.
-Dzięki! - pomachał mi ręką, co zrobiłam także ja, i zeszłam na dół. Dobra, załatwiłam wszystko, co miałam załatwić, plus załapałam się na wesele, ale to całkiem przypadkowo. Taki przebieg okoliczności mogłabym miewać codziennie. Pogoda była nadwyraz ładna, dlatego postanowiłam, że wybiorę się piechotą, kiedy zadzwoniła do mnie Basia.
-Julka, Juleczko, Julciu! - zaczęła, wydzierając się do słuchawki.
-Co tam?
-Mam dla Ciebie dobrą nowinę.
-Jak dobrą, to słucham...
-Chociaż... Sama się przekonasz, jesteś jutro w domu?
-Jestem...
-To oczekuj mnie. Nas.
-Nas?! - pisnęłam.
-Do jutra. - cmoknęła do słuchawki, a ja nie mogłam przeboleć, że nic mi nie powiedziała.

_____________________________________________________

Takie to nijakie, to powyżej. ;// Ale ostateczną ocenę pozostawiam Wam. ;) 
Pozdrawiam, Sissi. ♥ 

piątek, 12 kwietnia 2013

ROZDZIAŁ 50

Już pięćdziesiąt! : o

~~~*~~~

On chce dojść do porozumienia. Pomimo słów, które kiedyś padły z jego ust i bardzo mnie zraniły. Teraz, kiedy znalazłam już osobę, z którą jestem szczęśliwa i nikomu nie dam tego zepsuć. 
-Chcę Cię przeprosić. - zaczął. Kątem oka widziałam jak przekręcił nieco głowę, by na mnie spojrzeć, lecz ja ciągle szłam przed siebie nie wzruszona. 
-A ja mam Ci wybaczyć, piszczeć z radości, a następnie wszystko będzie jak dawniej, a nawet lepiej? - zatrzymałam się. 
-Tego nie powiedziałem... - zrobił to samo, kilka kroków przede mną.
-Ale przeszło Ci przez myśl. - zacisnęłam wargi w cienką linię.
-Wiem, że zepsułem... - przeczesał ręką swoje włosy.
-I tyle masz mi do powiedzenia? - stopniowo podnosiłam głos. - Nie dałeś dojść mi do słowa, nie wiedziałeś jak było i na pewno do teraz nie wiesz! Doprowadziłeś do tego, że nasz związek, na który pracowaliśmy tak długo rozpadł się w jednej chwili! Jak Ty to sobie wyobrażasz? Wrócimy do siebie, a to co było pójdzie w niepamięć?! Nie. - zniżyłam głos. Łzy zatamowały moje gardło. - Ja tak nie potrafię...
-Chcesz już do końca naszej znajomości jeżyć się na każdy mój widok?
-Dotychczas tak było, czemu mielibyśmy to zmieniać? - parsknęłam z dezaprobatą wycierając nos w rękaw kurtki.
-Julia... - Alek próbował się do mnie zbliżyć, ale ja trzymałam dystans. Nie umiałam znowu spojrzeć mu w oczy, w których kiedyś tak bardzo się pochłaniałam, nie chciałam aby te wszystkie wspomnienia wróciły, choć i tak wiem, że nigdy nie wyrzucę ich ze swojej głowy, nawet nie wiem jak bardzo bym chciała. Ale czy ja naprawdę tego chcę? Chcę skończyć wszystko i definitywnie, pomimo tego, że on był kiedyś dla mnie tak ważnym człowiekiem?
-Już nigdy nie będzie tak samo... - szepnęłam mając nadzieję, że uwierzy w to co mówię.
-Nie chcesz chociaż spróbować? - zapytał po cichu, a ja zaprzeczyłam głową. - Przez te wszystkie dni, od naszego rozstania nie marzyłem o niczym innym, jak nie o spotkaniu z Tobą. - nie zauważyłam kiedy pojawił się obok mnie i ujął moją dłoń w swoją. - Porównywałem do Ciebie każdą napotkaną dziewczynę, licząc na to, że będzie w stanie mi Cię zastąpić...
-Przestań. - łzy znów pociekły po moim policzku.
-Nie mogłem o Tobie zapomnieć...
-Oboje wiemy, że nic z tego nie wyjdzie, więc proszę Cię, nie mów już nic. - ponownie odeszłam kilka kroków. - Ja mam kogoś, Ty też, bądźmy znajomymi.
-Nie jestem z Mirianą... - odparł. - Ona nawet nie nazywa się Miriana.
-Co? - zmarszczyłam brwi, a przed moimi oczami pojawił się obraz Alka obściskującego tę dziewczynę.
-To siostra mojego kumpla, mieszka w Polsce. - spuścił głowę. Fakt, że mieszka w Polsce wyjaśnia dlaczego tak dobrze mówiła po polsku.
-Okłamałeś mnie i wszystkich na około? - zaśmiałam się głupio, nie mogąc w to uwierzyć.
-Wiem, że Ty o Bartek to także fikcja. - uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na mnie.
-Nie masz prawa tak mówić. - syknęłam. - Co Ty o mnie w ogóle wiesz...
-Teraz to Ty oszukujesz sama siebie. Przyznaj, jesteś z nim tylko dlatego, żeby mi dopiec. Myślisz, że tego nie zauważyłem? Gdybyś naprawdę go kochała, byłabyś teraz w Rosji i uczyła się pisać cyrilicą. Na pewno w tym momencie obraca jakąś panienkę na boku. - prychnął, a ja wymierzyłam otwartą dłonią w jego policzek. Wokół rozniosło się echo uderzonej skóry, a we mnie wszystko pękło, wszystko rozpadło się na drobne kawałki, razem z całym moim światem. Rzuciłam się na siatkarza z pięściami i z całej siły obijałam jego tors. Wrzeszczałam chcąc ulżyć swojej duszy, swojemu sumieniu i emocjom.
-Nienawidzę Cię! - wykrzyczałam na tyle głośno, że gołębie siedzące na rynnie domu odleciały w górę. Opadłam z sił i od razu odwróciłam się w drugą stronę, nie chciałam kontynuować tej rozmowy, która i tak do niczego nie prowadzi. Szłam szybkim krokiem, a na głowę zarzuciłam kaptur. Nie słyszałam już krzyków Alka, jego próśb i rozkazów.
Do domu dotarłam taksówką. Zapłaciłam nawet nie czekając na resztę i wtargnęłam do mieszkania. Tam pusto, cicho i przygnębiająco.
-Zajebiście, przynajmniej będę mogła się wypłakać. - powiedziałam sama do siebie i zrzucając z siebie kurtkę pognałam do barku. Wyjęłam z niego butelkę wina, w której i tak tego wina nie za wiele już zostało. Nawet nie zamierzałam bawić się w kieliszki. Wzięłam jeden spory łyk i wykręciłam numer do Basi. Po trzech sygnałach raczyła odebrać.
-Baśkaaa, chcę Cię tu! - wykrzyczałam do telefonu.
-Co się stało? - westchnęła głęboko.
-Alek chce się pogodzić! - wzięłam kolejnego łyka alkoholu.
-To chyba dobrze? Pogodziliście się? - zachichotała.
-Nawet nie mów mi o zgodzie! Niech spada, frajer, jak trwoga to do Julki, tak?! - warknęłam.
-Zbyszek! - pisnęła do słuchawki, a ja odsunęłam komórkę od ucha.
-Może ja Wam przeszkadzam? - zmieszałam się nieco. - Dobra, przeszkadzam... Zadzwonię kiedy indziej, jak będę w miarę normalnym stanie... No to... Miłego tam. - skrzywiłam się i od razu zakończyłam połączenie.
-Nikt mnie nie kocha. - chlipnęłam i oparłam głowę o zakończenie kanapy ślepo wpatrując się w sufit, co chwila popijając winem. Po chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Na początku nie zamierzałam otwierać, ale przemogłam się i zwlekłam z łóżka z wielkim trudem.
-Słyszałem, że ktoś tutaj ma kryzys. - przed moimi oczyma stanął Michał.
-Czytasz w myślach... - wpuściłam go do środka.
-Nie no, tak na serio to Basia zadzwoniła z telefonu Zbyszka, że jest z Tobą naprawdę źle... - zdjął buty i przeniósł się do kuchni. Już myślałam, że ktoś tutaj zna mnie na wylot. Po paru minutach na stole przede mną prezentował się ogromny talerz z kremówkami.
-Sądziłam, że nikt o mnie nie pamięta. - wgryzłam się w słodycz, przy tym się cała brudząc, ale nie zważałam na to, w końcu nie musiałam przecież nikogo udawać.
-No to co się stało. - Winiar głęboko odetchnął i usiadł po turecku na fotelu na przeciw mnie.
-Problem pod tytułem Alex.
-Co znowu?
-Nagle się pojawił i chce się pogodzić, bo zatęsknił. Ta cała sukowata Miriana to polka, która nie jest jego dziewczyną, tylko siostrą kumpla! No i co ja mam o tym myśleć!? - wzięłam kolejną kremówkę.
-Nie mów tak szybko, bo Cię nie rozumiem... - zmarszczył brwi, próbując się skupić na tym co gadam. Jeszcze raz opowiedziałam mu całe zajście, ale już ciszej, spokojniej i bez większych emocji.
-A może jednak warto dać Wam szansę? - zapytał niepewnie, jakby to on chciał zejść się z kimś kogo teraz nienawidzi.
-Mam Bartka, jaką szansę?! - burknęłam.
-Skończ z tym Bartkiem. - przewrócił oczami.
-Co mam skończyć?! Kocham go, nic nie mam zamiaru kończyć!
-Oszukujesz sama siebie, zejdź na ziemię i jeszcze raz spójrz na wszystko trzeźwo... - uniósł kącik ust.
-Jestem po niecałej butelce wina, nie mogę myśleć trzeźwo. - stwierdziłam.
-Wszyscy doskonale wiemy, że to co stało się na jego urodzinach nie mogło mieć miejsca. Długo się znacie, ale kompletnie do siebie nie pasujecie!
-Nie mów mi teraz kto do mnie pasuje. - mruknęłam.
-Nie dajesz sobie pomóc!
-Bo nie chcę pomocy!
-A przed chwilą jęczałaś, że wszyscy o Tobie zapomnieli! Julka, opamiętaj się w końcu, bo naprawdę zostaniesz sama...
-Nie zostanę, bo zawsze Ty będziesz obok. - trąciłam go stopą, a on ze zniewagą zgromił mnie wzrokiem.
-No i właśnie z tego powodu nie wiem czy mam się cieszyć... zero we mnie asertywności. - założył ręce na torsie.
-Kochasz mnie? - zapytałam.
-Jak siostrę. - pogroził mi palcem.
-A jak inaczej. - pokręciłam głową. - Co tam u Dagi i Oliego? - dokładnie zajęłam się swoimi paznokciami.
-Oliwier chodzi do szkoły, Dagmara zaczęła pracę jako doradca finansowy i jakoś się nam wlecze...
-Ja Was podziwiam... Tyle po ślubie i ciągle potraficie się wspierać. - uśmiechnęłam się lekko.
-Na tym polega związek. - poruszył ramionami.
-Ja chyba tak nie potrafię. - z powrotem wpatrywałam się w palce dłoni. - Albo nie mam szczęścia...
-Bo sama od niego uciekasz...
-Będziesz mi teraz prawił morały prosto z wenezuelskich romansideł? - parsknęłam.
-No i znowu wychodzi z Ciebie nie przyjmująca żadnej pomocy ofiara, która jedyne co potrafi to użalać się nad swoim życiem!
-Oho, Bartek dzwoni. - wsłuchałam się w dźwięk, który dochodził z mojego pokoju.

______________________________________________________________________

Krótki, bo krótki, ważne, że jest. ;))) 
Dawno mnie tu nie było, ale ja naprawdę jestem coraz bardziej zmęczona i nie wiem czym to jest spowodowane. Za mało śpię? Za dużo lekcji i zajęc dodatkowych? Może... ale to wszystko składa się na cotygodniową dętkę ze mnie! : o

Skra zakończyła swoje zmagania na 5. miejscu. A Aluś powrócił do swoich bałkańskich stron. ;( 
Powiem Wam szczerze, że gdy wczoraj słuchałam sobie "Ona tańczy dla mnie" to przypominałam sobie cały sezon, te emocje, mecze, krzyki, łzy smutku lub szczęścia i nawet nie wiem kiedy to wszystko się skończyło... No i znów uroniłam łezkę... Mam nadzieję, że w takim samym składzie spotkamy się za pół roku! ♥

Pozdrawiam, wiecznie śpiąca i zmęczona, Sissi. ♥


poniedziałek, 1 kwietnia 2013

ROZDZIAŁ 49

PRIMA APRILIS! :*
Wasz odzew w sprawie zawieszenia blogów mnie rozczulił. ♥ Jesteście mega hiper ekstra super kochani! :*

~~*~~

Bartek zawiózł mnie do domu, a ja w końcu mogłam odespać całą noc spędzoną w szpitalu. Chciałam, ale nie mogłam. Co chwila zerkałam na telefon, czy aby Zbyszek na pewno się nie odezwał. Bałam się, że zasnę i nie usłyszę sygnału komórki. W końcu, około ósmej zmógł mnie sen. Nie na długo co prawda, ale lepsze trzy godziny, niż żadna.
-Julka, nie możesz się tak katować. - stwierdził Paweł, gdy zauważył mnie wychodzącą z pokoju. Jadł akurat śniadanie.
-Nie zostawia się przyjaciół w potrzebie. - urwałam i trzasnęłam drzwiami od łazienki. Ciekawe jak on by się zachował, kiedy jego najlepszy przyjaciel leżałby w szpitalu, pogrążony w śpiączce. Skakałby z radości, balowałby, niczym się nie przejmował? Ja tak nie potrafię, zżera mnie sumienie. Wzięłam długi, chłodny prysznic, potem przywróciłam się do normalnego stanu. Lekki makijaż, ciało nasmarowane balsamem, wysoki kok na głowie i szyja spryskana perfumami.
-Zjedz coś chociaż... - poprosił, gdy ja sięgnęłam po butelkę mineralnej wody.
-Nie mam apetytu. - ucięłam.
-Rodzice dzisiaj wpadną...
-Po co? - upiłam trochę wody z butelki.
-Wałówkę dowieść. - odparł obojętnie. Dawno ich nie widziałam. Najpierw problemy taty ze zdrowiem, potem Baśka... - Powiem im jak się zachowujesz. - prychnął.
-Śmiało. - wzrygnęłam się i przeniosłam z powrotem do swojego pokoju. Odpaliłam komputer i usiadłam wygodnie na łóżku. Sprawdziłam pocztę, a tam e-mail od klubu.

Pani Julio!
Zdjęcia rozpoczynające sezon 2013/14 odbędą się 18.09.2013r. w hali sportowej "Energia" w Bełchatowie o godzinie 9:30 na co Panią serdecznie zapraszamy. Liczymy na niesamowite fotografie, które poprowadzą nas przez cały rok. 
Z serdecznymi pozdrowieniami, Hanna Zalewska wraz ze sztabem PGE Skry Bełchatów. 

Hania, młoda dziewczyna pracująca w księgowości, jak zwykle musiała napisać e-mail jak do prezydenta Stanów Zjednoczonych. Przecież dobrze się znamy, wystarczyłoby miejsce, godzina i data, po co całe te ceregiele dotyczące zdjęć, które będą prowadzić ich przez cały rok? 
-Macie zdjęcia osiemnastego września! - wrzasnęłam, by mnie brat dobrze usłyszał.
-Już osiemnastego? - odkrzyknął zdziwiony.
-Jak mówię, że osiemnastego, to chyba nie piętnastego. - burczałam pod nosem. Sprawdziłam jeszcze Facebook'a, a potem wciągnęłam się w segregowanie zdjęć z zeszłej PlusLigi. Było ich sporo, a każde przywoływało jakieś wspomnienia. Jedno szczególnie zwróciło moją uwagę. Było to w Jastrzębskim hotelu, mój pokój, łóżko, lustro na suficie... Alex obok mnie i nasze pełne improwizacji pozy. Na samą myśl o tamtych chwilach łza kręciła mi się w oku, ale natychmiast zaprzątnęłam głowę czymś innym. Przecież nie mogę się teraz rozczulać, było minęło i już nie powróci. Opcja "usuń" była w tamtym momencie najlepsza. Cały folder ze zdjęciami wraz z Atanasijevićem odeszła w niepamięć. To samo chciałabym zrobić ze wspomnieniami, ale nas, zwykłych śmiertelników nie raczono wyposażyć w takie cuda. Dlaczego? A może dlatego, aby pogryzło nas sumienie, a potem wracać do tych chwil ze łzami w oczach lub uśmiechem na twarzy? Może, ale ja chętnie skorzystałabym z wywalenia wszystkiego do kosza. Nie poczułam ulgi, ale wolność, która odłączyła mnie od przeszłości. Teraz, już tak na serio mogłam rozpocząć nowy rozdział życia. Przyklejam uśmiech na swoją twarz, bo przecież wszystko się ułoży, prawda?
-Julson, która koszula jest lepsza? Ta, czy ta? - kolejno przykładał do swojego ciała kraciaste koszule.
-Weź tę fioletową. - wskazałam palcem.
-Myślisz...? - nieco skrzywił się na wieść o kolorze wdzianka. Liczył na to, że powiem o błękitnej.
-Po co się tak stroisz, to tylko rodzice. - prychnęłam zamykając laptopa.
-No właśnie... - westchnął głęboko siadając na łóżku obok mnie. Na mojej twarzy pojawił się nikły uśmiech.
-Przyprowadzasz kogoś? - trąciłam go łokciem, a on błagalnie się na mnie spojrzał. - Nie? - posmutniałam. Już miałam nadzieję na to, że mój brat w oczach innych kobiet jest atrakcyjnym mężczyzną.
-No tak. - podrapał się po karku.
-No w końcu! - wrzasnęłam klepiąc jego plecy. - Znam tę niewiastę?
-Nie... chyba... nie wiem. - poruszył ramieniem.
-Jak jej na imię? - dopytywałam.
-Marta. - uciął krótko, miętoląc fioletową koszulę w rękach.
-Marta... - rozmyśliłam się nad dziewczyną, do której może należeć to imię. - Nie znam żadnej Marty. Ile ma lat?
-Czy to ma jakieś znaczenie?
-Ogromne! - pisnęłam.
-Trzydzieści cztery. - powiedział cicho.
-Dwadzieścia cztery? Starszą sobie wynalazłeś?
-Nie dwadzieścia. - mruknął.
-A dwadzieścia? To akurat. - wyszczerzyłam się.
-Trzydzieści cztery. - wymamrotał.
-Ile?! - prawie zakrztusiłam się własną śliną.
-Nie będę pięć razy powtarzał! To co, że jest tyle starsza, kochamy się! - warknął wychodząc z pokoju. Mój brat właśnie powiedział, że kocha o dziesięć lat starszą laskę... Przesada? Trochę...
-Przedstawisz ją rodzicom? - zapytałam zmierzając do kuchni.
-Po to ją zaprosiłem. - fuknął.
-Ej, nie denerwuj się... może ja też zaproszę Bartka, przejdziemy przez to razem? - trąciłam go stopą. On zastanowił się chwilę.
-Czemu nie. - wzrygnął się.
-To dzwonię do niego. - od razu ruszyłam po telefon i kiedy już miałam wybierać telefon do Kurka, na ekranie wyświetliło mi się imię Zbyszka. Serce zabiło mi mocniej i po sekundzie komórkę miałam już przy uchu.
-Co się stało? - zapytałam.
-Obudziła się. - odparł siatkarz uradowanym głosem. - Powoli dochodzi do siebie, zamieniłem z nią kilka słów.
-To wspaniale! - krzyknęłam. Nie mogłam pohamować swojej euforii, a z całego szczęścia łzy napłynęły do moich oczu. - Mogę przyjechać?!
-Są teraz rodzice Basi... Ale jeśli chcesz to wpadaj.
-Niedługo będę! - zakończyłam połączenie i od razu pognałam do Pawła z prośbą o zawiezienie mnie do szpitala.
-Ale rodzice... - zaczął, lecz ja rzuciłam w niego jego kurtką. Pokręcił głową, pomamrotał coś pod nosem, ale i tak mnie zawiózł. W szpitalu byliśmy kilkanaście minut później. Od razu wtargnęłam do budynku, a pielęgniarki tym razem nawet nie darły sobie gardeł, bo i wiedziały, że i tak nie warto. Odnalazłam odpowiednią salę i ledwo zatrzymując swój szaleńczy bieg wpadłam do pomieszczenia. Wokół jej łóżka siedzieli jej rodzice i Zbyszek. Poprawiłam włosy i podeszłam bliżej. Leżała blada, zmarnowana i zapłakana. Na sam widok chciało mi się ją przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale jak narazie nie mam kogo oszukiwać.
-Basia... - powiedziałam po cichu, a ona wtedy mnie zauważyła. Chciała się uśmiechnąć, ale nie potrafiła, smutek cały czas wymalowany był na jej twarzy. Rzuciłam jej się w objęcia, tak bardzo mi jej brakowało.
-Żyję. - odparła. Uwolniłam ją z uścisku, a wtedy przywitałam się z rodzicami Mróz i z Zibim.
-Kiedy stąd wychodzisz? - posunęłam mały taboret pod łóżko.
-Lekarz powiedział, że zostanie conajmniej tydzień na obserwacji. - odpowiedział siatkarz.
-Nie chcę już tutaj leżeć, mam dość tych czterech, sterylnie białych ścian. - warknęła.
-Basieńko, spokojnie. - mama dziewczyny ujęła jej dłoń w swoje. - Musisz dać radę.
-My damy. - dodał Zbyszek, a ja już kompletnie się rozczuliłam. Chciałam mieć kogoś takiego przy sobie, który będzie mnie wspierał w każdym momencie, w każdej chwili.

Nasi rodzice nie byli przychylni do związku Pawła z Martą, lecz do mojego z Bartkiem jak najbardziej. Zjedli u nas skromny obiad, wypytali o wszystko i dowiedzieli się prawie wszystkiego. Zadowoleni z tego, że wszystko u ich dzieci w jak najlepszym porządku, ze spokojną głową wrócili do domu.
Marta okazała się mądrą, porządną dziewczyną, ale fakt, że między nią, a moim bratem jest spora różnica wieku, nieco chłodziła mój zapał. Mogłaby być jego ciocią, a jest dziewczyną. Życzę im jak najlepiej z całego serca, ale związku z przyszłością im nie wróżę.
Bartek zmył się szybko, wyjeżdża na nowy sezon do Rosji. Miał już ofertę ze Skry, by powrócić, ale on powiedział, że gdy dorobi się tam, wróci tutaj. Nie walczyłam z nim, zrobi to co jest dla niego najodpowiedniejsze. Przepraszał, ale zapewniał, że wróci. Pożegnań nie było końca, ale naszego związku oficjalnie nie zakończyliśmy.
Basia wyszła ze szpitala i razem ze Zbyszkiem podjęła decyzję, że na początku października wyjedzie do Rzeszowa. W ciągu jednego miesiąca straciłam dwoje ludzi, którzy byli blisko.
Nadszedł osiemnasty września i czas przygotowań do sezonu. Razem z Pawłem dotarłam na halę i poszłam na boisko zobaczyć moje dzisiejsze miejsce pracy. Jedna połowa parkietu osłonięta granatowym materiałem i do mojej dyspozycji, plus kilka piłek. Rozstawiłam cały swój sprzęt, a na halę wchodzili już pierwsi zawodnicy. Nie wiedziałam też, że zdjęcia dotyczyć będą także młodszych grup, ale mi to nie przeszkadzało, przecież byłam w żywiole. Z nimi było najszybciej, nie dyskutowali, tylko wykonywali moje polecenia, przez co praca była przyjemna i łatwa. Gorzej z ekipą grającą w PlusLidze. Rozwydrzeni faceci, nie umiejący wysłuchać tego co mam im do powiedzenia.
-Plina ile razy mam Ci powtarzać, że nie masz się szczerzyć! - warknęłam powoli tracąc cierpliwość.
-Winiar mnie rozprasza! - odparł.
-Wypad! - wskazałam na całą zgraję siatkarzy stojącą za mną i bawiącą się w najlepsze. Oni choć raz posłusznie wykonali moje polecenie. Od tamtej pory na plan prosiłam kolejno. Kolejny w planach Kooistra, z którym poszło równie szybko jak z Karolem.  Następny był Cupković, ale ten oczywiście musiał się spóźnić, więc wzięłam tego, który gdzieś mi się tam napatoczył. Był to Atanasijević.
-Stań pod lekkim kątem. - instruowałam go, a on bez jakiegokolwiek słowa robił to co do niego mówię.
-Tak dobrze? - zapytał po chwili, a ja skinęłam głową.
-Opuść podbródek! O tak... - krzyczałam zza obiektywu. - Zmruż oczy...
-Nie będę kokietował? - zaśmiał się cicho.
-O, o, o, zostań tak! Unieś prawy kącik ust! Idealnie! Mamy to! - uśmiechnęłam się szeroko, zadowolona z efektu swojej pracy. Z jego zdjęć byłam najbardziej dumna.
-Mogę zobaczyć? - spytał niepewnie.
-Jasne. - wzdrygnęłam się i od razu przeniosłam zdjęcia na komputer. Odpaliłam odpowiednią fotografię, a siatkarz stanął za mną.
-Możesz się trochę przesunąć? - położył dłonie na moich biodrach, a ja momentalnie udsunęłam się w bok. - Z tej strony można trochę przyciemnić... - wskazał palcem na ekran monitora, cały czas obejmując mnie w pasie.
-Można. - urwałam przełykając ślinę. Jego ciepły, równomierny oddech cały czas drażnił moją szyję, a ja nie potrafiłam po prostu odejść, przesunąć się, stanąć gdzie indziej.
-Jesteś naprawdę zdolna. - szepnął odgarniając kosmyk włosów z mojej szyi. - Taki fotograf do skarb... - zbliżył swoją twarz jeszcze bardziej.
-Dzięki. - bąknęłam odpychając go. Zdezorientowany podrapał się po karku i odkaszlnął.
-To kiedy będą wydane?
-Jak rozpocznie się sezon... - ucięłam. Nie chciałam dłużej ciągnąć tej rozmowy.
-Pójdę zawołać następnego... - wydukał zmierzając w kierunku wyjścia.
-Cupkovića jak jest! - krzyknęłam za nim. Cały czas byłam w niemałym szoku, a kolana same się pode mną uginały. Ciągle nie docierała do mnie sytuacja, która przed chwilą miała miejsce. Przypadkowo na pewno się to nie stało.
-Cześć. - przywitał się Kostek i od razu stanął na wyznaczonym wcześniej miejscu. Podrzuciłam mu piłkę, bo nie wiedział co ma zrobić z rękoma. Także chciał zobaczyć efekt końcowy, więc mu to umożliwiłam. Był zadowolony, przynajmniej tak wywnioskowałam po jego minie. Gdy wszyscy mieli już swoje zdjęcia, spakowałam swój sprzęt i pomogłam pani Władzi w ogarnięciu hali. Ona serdecznie mi podziękowała i zaprosiła na kawę do swojego kantorka, ale ja odmówiłam, jak najprędzej chciałam wrócić do domu, jednak uniemożliwił mi to jeden fakt.
-Mogę przejść? - fuknęłam, próbując wyminąć Alka w przejściu.
-A porozmawiamy?
-Ty chcesz rozmawiać? Coś takiego... - odetchnęłam dając sobie spokój. Wyjdę tyłem.
-Poczekaj! - chwycił w porę mój nadgarstek. - Naprawdę chcę dojść do porozumienia.

_____________________________________________________________

Krótki, ale chyba dużo się dzieje, hm? ;-) 
Pozdrawiam, Sissi. ♥

poniedziałek, 25 marca 2013

ROZDZIAŁ 48

Siedzieliśmy cały wieczór i oglądaliśmy denne filmy na laptopie, kiedy ja powinnam siedzieć w szpitalu i czuwać nad stanem Basi. Wnioskując po moim zachowaniu nie zasługuję na miano przyjaciółki. Wolę obżerać się chipsami razem z chłopakiem, kiedy ona... chłopakiem? Czy ja naprawdę to powiedziałam? Pierwszy raz od kilku miesięcy, nazwałam kogoś chłopakiem. Wśród reszty wyrzutów objawiła się cząsteczka uśmiechu. Oparłam głowę o tors Bartka, a on pocałował jej czubek. Westchnęłam głęboko, jakby to co we mnie siedzi miało ujść razem z wypuszczanym powietrzem. Jednak tak nie było, a ja niesamowicie nad tym ubolewałam. Wszystko mnie przytłaczało, sprawiało, że dawna rozwrzeszczana Julka stała się cichą i dojrzałą Julią... Czy tak smakuje prawdziwe, dorosłe życie? Dlaczego nikt wcześniej nie opowiadał o nim jak o horrorze, który nigdy się nie kończy? Do teraz świadoma byłam tylko pracy, rachunków, które przychodzą co miesiąc i zaśmiecają skrzynkę pocztową i cotygodniowych imprezach, które potem objawiają się bólem głowy. Teraz okazuje się, że to problemy, które same za nic się nie rozwiążą, to rozterki, to słone łzy wylewane w poduszkę, to tęsknota za przeszłością i strach przed przyszłością. Liczysz na bliskich, choć tak naprawdę oni mają swoje sprawy. Oferują pomoc, ale Ty boisz się zaufać. Czy tak powinno być? Nie.
-Muszę jechać do szpitala. - oznajmiłam podnosząc się z podłogi.
-O tej porze? - zdziwił się Bartek spoglądając na zegarek. - Jest sporo po północy.
-Nie obchodzi mnie to, muszę tam jechać. - odparłam chłodno otwierając szafę z ubraniami. Słone krople same cisnęły mi się do oczu, ale obiecałam sobie, że je przezwyciężę. Dorośli ludzie przecież się nie rozklejają.
-Zawiozę Cię. - poinformował siatkarz podchodząc do mnie i obejmując od tyłu. Przytulił tak mocno, jak jeszcze nikt. Gdy poczułam jego ciepło, jego dotyk, mogłam się popłakać, bo wiedziałam, że nie muszę udawać twardej, jak to w moim zwyczaju bywało. Obróciłam się do niego przodem i wcisnęłam twarz w jego koszulkę. Czułam jak waliło jego serce.
-Dziękuję Ci, że jesteś... - uniosłam głowę, aby dostrzec jego uśmiechniętą twarz. On nic nie powiedział, otarł moje mokre policzki i musnął moje usta, po czym wyszedł z pokoju zostawiając mnie samą, abym mogła się przebrać. Naciągnęłam na siebie dżinsowe rurki, a na ramiona narzuciłam szarą bluzę. Po cichu wymknęliśmy się z mieszkania i zeszliśmy do samochodu Bartka.
-Pasy. - zarządził Bartek. Chciałoby się wywrócić oczami, ale przecież on chce mojego dobra. Zgodnie z jego prośbą przepasałam się czarną taśmą. Sygnalizacja już dawno nie działała, mknęliśmy przez ulice, ale ostrożnie, bo o to poprosiłam. Po paru minutach byliśmy już na Grodzkiej. Razem z Bartkiem weszliśmy do szpitala. Jak zwykle krzyki pielęgniarek puściłam mimo uszu i poszłam swoją drogą. Siatkarz maszerował za mną, aż w końcu spostrzegłam siedzącego Zbyszka. Dosłownie leżał na krześle, głowę opierając o błękitną ścianę. Tępo wpatrywał się w śnieżnobiały sufit, a kiedy podeszliśmy do niego, nie miał siły nawet na nas spojrzeć.
-Operują już siódmą godzinę. Nikt nie chce mi nic powiedzieć, wszyscy biegają w tę i z powrotem, a ja nic nie mogę zrobić. - mówił, a po jego policzku spłynęła łza, wcześniej już wytyczonym szlakiem.
-Zabiorę Cię do siebie, prześpisz się, weźmiesz prysznic, zjesz coś. - zaproponował Bartek. Właściwie to wszystko brzmiało jak rozkaz.
-Nie chcę. Nie mogę. - odmówił siatkarz.
-Zbyszek, jesteś na nogach drugą dobę. - usiadłam obok niego.
-I tak nie zasnę. - mruknął. - Zwróciliście uwagę na to, że kiedy Basia się uśmiechała pod wewnętrznym kącikiem jej oczu pojawiały się malutkie dołeczki? - uśmiechnął się mimowolnie. - No właśnie, ja też nie. - pociągnął zakatarzonym nosem, kiedy nie usłyszał naszej odpowiedzi. - A wiecie, że na prawym, zielonym oku, miała brązowe przebarwienie?
Wiedziałam. Zawsze się z niego śmiałam, a ona broniła się swoją oryginalnością.
-Wszystko zaprzepaściłem.
-Nie mów tak. - już miałam chwycić jego dłoń, ale on przetarł nimi twarz.
-Zbieraj się, jedziemy. - zarządził Kurek.
-Nigdzie nie jadę. - wydukał atakujący.
-Zbyszek do cholery jasnej, chcesz sam się wykończyć?! Zachowuj się jak odpowiedzialny facet, nie przesiedzisz tutaj całego życia i tak nie masz na nic wpływu! Podnoś dupę i do samochodu! - wrzeszczał Bartek, ale nie wzruszony Bartman ciągle siedział w tej samej pozycji. - Jak powiem Baśce, że przesiedziałeś tutaj dwa dni w jednej pozie, sama zdzieli Cię po łbie.
Wtedy coś w nim drgnęło, coś ruszyło. Spojrzał na kolegę, a potem na mnie. Jego oczy ponownie nabrały błękitnego blasku. Z niechęcią wstał i chwycił swoją czarną skórę, którą przerzucił przez ramię. Nieprzytomnym, choć radosnym wzrokiem spojrzał na mnie, a ja bez namysłu rzuciłam się w jego objęcia.
-Wszystko będzie dobrze, pamiętaj. - powiedziałam. On tylko pogładził moje plecy, nic nie powiedział.
-Chodźcie. - Bartek pociągnął za koszulkę Zbyszka, a on posłusznie poszedł za nim.
-Ja zostanę. - oznajmiłam, gdy przeszłam kilka kroków. Zibi posłał mi pełne podziękowania spojrzenie, jakby ulżyło mu na sercu.
-Dzwoń, to ja od razu po Ciebie przyjadę. - odparł Bartek. Przytaknęłam kiwając głową. Odprowadziłam ich wzrokiem, a kiedy zniknęli za rogiem korytarza ruszyłam do automatu z napojami. Wrzuciłam drobne do środka i wcisnęłam przycisk z obrazkiem czarnej kawy. Po chwili trzymałam już w ręce styropianowy kubeczek z aromatycznym napojem w środku. Chodziłam po korytarzu we wszystkie strony, piłam kawę za kawą. W międzyczasie Bartek przysłał SMS'a.

Zbyszek śpi jak zabity, nie musiałem go do tego długo namawiać. ;) A Ty jak się trzymasz, słońce? Coś już wiadomo? Kocham Cię, B. 

To dobrze, chociaż trochę zregeneruje siły. : ) Nic nie wiadomo, sala operacyjna ciągle zamknięta... Jak będę coś wiedziała od razu dam znać. Ja też Cię kocham. ;* 

Przykrzyło mi się, rozumiałam rozgoryczenie Zbyszka. Po kilku kubkach kawy moje serce przyjęło zbyt dużo kofeiny, waliło jak oszalałe. Dobrze, że obok nie ma Pawła, nieźle oberwałoby mi się za nie pilnowanie diety. Chociaż, jeśli znów stracę przytomność, mam blisko na oddział. Niech tylko Bóg nie karze mnie za takie myślenie. Usiadłam na krześle, opierając potylicę o zimną ścianę. Po korytarzu przeszła się pielęgniarka, wystrojona w biały fartuszek razem z jakimś pacjentem. Z naprzeciwka nadchodził kolejny lekarz. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, było po piątej. Nawet nie wiedziałam, że tak szybko upłynie mi ten czas, a siedzenie tutaj urozmaicili ludzie kręcący się wokół. Lubiłam przyglądać się ludziom. Często się z nimi utożsamiałam. 
-No w końcu Cię znalazłem! - usłyszałam głośne pretensje. - Przywiozłem Ci kanapkę i herbatkę w termosie. - uśmiechnięty od ucha do ucha Bartek usiadł obok mnie i wyłożył wszystko na krześle, urządzając jeden wielki piknik. 
-Gdzie masz Zbyszka? - zapytałam, od razu wgryzając się w pieczywo. 
-Śpi. Dwie doby wymagają odespania... - westchnął przyglądając się mi jak jem. Nienawidzę tego, wtedy obowiązkowo muszę się upaćkać. 
-Ciapa. - zaśmiał się Kurek, podając mi serwetkę.
-Dobra. - przewróciłam oczami. - A co Ty tutaj w ogóle robisz, też powinieneś spać...
-Jakoś nie mogłem. - poruszył ramieniem. - Zrobiłem Ci śniadanko, a Ty mnie jeszcze wyganiasz... 
-Z troski. - mrugnęłam okiem. 
-Piąta piętnaście, dwanaście godzin operacji? - skrzywił się. - Mógłby nam chociaż ktoś wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi... 
-Nie wnikam, nie jestem lekarzem. - odparłam. 
-Przepraszam. - Bartek zaczepił akurat przechodzącą pielęgniarkę. - Przepraszam panią, czy mogę dowiedzieć się ile potrwa jeszcze operacja na tej sali?
-Niestety nie wiem, nie jestem w stanie odpowiedzieć panu na to pytanie... - zmartwiła się. Nie wiem czemu, ale wzbudziła we mnie sympatię. 
-Dobrze, dziękuję... 
-A czy mogę prosić o pana autograf, córka przepada za panem. - kobieta uśmiechnęła się szeroko. Zdziwiona jej zachowaniem spojrzałam na reakcję Bartka. Był nieco obruszony, ale podpisał się na skrawku papieru. 
-I tym właśnie zajmuje się polska służba zdrowia... - prychnął. 
-Pyszna kanapka. - skwitowałam, chcąc rozluźnić atmosferę. 
-Cieszę się. - uśmiechnął się lekko. Był wyraźnie speszony całą tą sytuacją, bo nie mógł znaleźć odpowiedzi na dręczące nas pytania. Nikt nic nie mógł poradzić, a on i jego ambicja poczuła się urażona, był bezradny. Teraz doskonale zrozumiał Zbyszka.  - Nie wierzę, że tak skutecznie można ignorować pacjentów...
-Bartek, proszę Cię, chociaż Ty zachowaj zdrowy umysł, hm? - przeczesałam dłonią jego włosy i pocałowałam kącik ust. - Ty jedyny racjonalnie myślisz, bez Ciebie zginiemy. - zaśmiałam się. 
-Miło mi to słyszeć, mów mi tak. - nastawił ucho, a ja uderzyłam go w ramię. Po chwili Bartek poszedł po styropianowy kubeczek i obydwoje napiliśmy się herbaty. W szpitalu teraz roiło się od chorych pacjentów i lekarzy obchodzących sale. Nami oczywiście nikt się nie zajął. Nagle z sali operacyjnej, na której leżała Basia wyszedł mężczyzna odziany w biały fartuch. 
-Panie doktorze, co z nią? - od razu zerwałam się z miejsca. On zmierzył nas wzrokiem i zsunął zieloną maskę z ust .
-Nic nie mogę powiedzieć. - wymamrotał.
-Ale jak to? - zmarszczyłam brwi. Miałam ochotę rozmiażdżyć mu twarz. 
-Ktoś z państwa jest z rodziny? - zwrócił się do nas. 
-No nie... - powiedziałam cicho.
-Dlatego to wszystko. - uciął i w biegu ruszył do swojego gabinetu. 
-Jedziemy po Zbyszka. - postanowiłam, od razu kierując się w stronę wyjścia. Bartek posłuchał się i wybiegł za mną, od razu wsiadając do samochodu i ruszając z piskiem opon. Wpadliśmy do jego mieszkania, a Zibi akurat wychodził z łazienki.
-Coś wiadomo? - ożywił się.
-Operacja zakończona, ale nie chcą nam nic powiedzieć, zbieraj się. - rzuciłam skórzaną kurtką w jego stronę. On długo nie czekając nasunął tylko sportowe buty i zbiegł po schodach o mało się nie zabijając. Po drodze co chwila poganiał Bartka, aby szybciej jechał. W końcu, gdy dotarliśmy do szpitala, jak strzała wtargnął do budynku, a my za nim. Siatkarz stał już przy ladzie dowiadując się o najważniejsze informacje.
-Sala czternaście, podobno jest tam jej lekarz. - rzucił i poszliśmy pod wcześniej wskazane pomieszczenie. Rzeczywiście, przy łóżku stał dosyć starszy mężczyzna i pielęgniarka. Ta sama, która brała autograf od Bartka.
-Słucham? - doktor odwrócił się w naszą stronę i spojrzał znad okularów.
-Jak ona się czuje? - zapytał po cichu.
-A pańtwo z rodziny? - prześwidrował nas wzrokiem.
-Ja jestem narzeczonym... - odpowiedział niewinnie. - Ale Ci dwoje to bliscy znajomi...
-Nie powinienem mówić w towarzystwie obcych, ale zrobię wyjątek.
-Dzięki Ci łaskawco. - wymamrotał Bartek pod nosem, a ja trąciłam go łokciem.
-Pani Mróz jest w stanie stabilnym, operacja przebiegła pomyślnie, lecz skutkiem takiej operacji jest fakt, iż nie będzie mogła mieć więcej potomstwa. - westchnął, a Zbyszek zacisnął dłonie w pięści. -Razem z płodem usunęliśmy trzon macicy. Teraz czekamy, aż wybudzi się ze śpiączki farmakologicznej i przeprowadzimy kilka stosownych badań.
Na samą myśl przeszły mnie ciarki. Jej pierwotne pragnienia o usunięciu ciąży właśnie się spełnią...
-Czy mogę przy niej posiedzieć? - zapytał Zbyszek łamiącym głosem.
-Oczywiście, ale niedługo. - lekarz mijając nas ponownie spojrzał na nas znad okularów. Bartman od razu usiadł przy szpitalnym łóżku i ujął dłoń Basi w swoje. Pocałował ją delikatnie, a z kieszeni wyjął pierścionek, który oddano mu przy przyjęciu do szpitala. Obrócił go w ręku i nasunął na jej palec. Bartek także przyciągnął mnie do siebie i pocałował we włosy. Ten widok tak bardzo mnie rozczulił, że nie potrafiłam pohamować łez.
-Zostawmy go. - szepnął Kuraś. Skinęłam głową i obydwoje wyszliśmy z sali, po cichu zamykając drzwi. Wtedy zadzwonił mój telefon.
-Halo? - odezwałam się.
-Gdzie Ty się szlajasz całą noc?! - krzyczał oburzony Paweł. - Co to ma znaczyć?!
-Jestem z Bartkiem w szpitalu, Basia jest po operacji. - powiedziałam spokojnie.
-A. - zamilkł. - Kiedy wrócicie?
-Niedługo, możesz zrobić nam dobre śniadanie. - uśmiechnęłam się do Bartka.
-To czekam.
-Do potem. - zakończyłam połączenie.
-Braciszek się martwi? - Bartek pociągnął mnie za bluzę i padłam na jego kolana, co boleśnie odczułam.
-Martwi się, sześć godzin po tym, jak wyszłam z domu. - pokręciłam głową.
-Lepiej późno niż wcale. - wzruszył ramionami. - Kogo Ty masz na tapecie?! - pisnął, łapiąc w popłochu moją komórkę.
-A, tacy tam... - machnęłam ręką.
-Co tacy tam?! Kto to jest?!
-Bez paniki, żaden kochanek... - zaśmiałam się. - Brytyjski zespół... Rizzle Kicks.
-Co? - skrzywił się jeszcze bardziej przypatrując się zdjęciu.
-I tak nie znasz. - wyrwałam mu telefon z rąk.
-Czemu nie masz mojego zdjęcia na tapecie? - uniósł brew.
-Bo nie mam żadnego, które mogłabym wstawić. - zasmuciłam się. Chłopak kolejny raz wyrwał komórkę z moich objęć i odszukał aplikację robiącą zdjęcia.
-Przyjmij ładną pozę.
-Fajnie robić sobie zdjęcia w szpitalu, co? - pokręciłam głową.
-Uśmieeech! - oboje wyszczerzyliśmy się do obiektywu, a ostry flesz strzelił nam w twarz.
-Jeszcze raz. - skrzywiłam się, widząc efekt naszej pracy.
-Jak sobie panienka życzy. - zasalutował siatkarz. Muszę stwierdzić, że zdjęcia na spontanie wychodzą najlepsze. Tak było też w tym wypadku.
-Możecie już jechać, ja poczekam aż się obudzi. - oznajmił Zbyszek, który właśnie wyszedł z pomieszczenia, w którym przebywała Basia.
-Na pewno? - zapytał Bartek, a atakujący przytaknął kiwając głową. - Może coś Ci przywieźć...
-Nie, dzięki. - westchnął posyłając wymuszony uśmiech. Razem z Kurkiem spojrzeliśmy tylko po sobie.
-Daj znać, jak się obudzi. - pogładziłam jego ramię.
-Jasne.
-Trzymaj się. - koledzy z reprezentacji przybili ze sobą głośną piątkę, po czym razem z Bartkiem skierowaliśmy się do wyjścia.

_______________________________________________________________

Co szaleję! :D Hahaha. :D  Jeszcze przed treningiem udało mi się coś dodać. To teraz śmigam trochę porozgrywać, a potem czeka na mnie geografia. ♥ 
Pozdrawiam, Sissi. ♥