środa, 27 lutego 2013

ROZDZIAŁ 42

14:37 a Baśki jeszcze nie było. Czekałam na dworcu próbując wychwycić jej osobę, która właśnie biegnie w moją stronę, lecz tak nie było. Niecierpliwiłam się, bo wyjdzie na to, że ona nie zdąży, więc nie pojedziemy obydwie, a następny pociąg dopiero o 16, przez co możemy spóźnić się na mecz. Nasz środek transportu właśnie podjechał na stację. Z ogromnym hałasem zatrzymał się, a ludzie natychmiast rzucili się na niego. Słychać było tylko ciągnące się po ziemi walizki.
-Julka! - usłyszałam zza siebie. Dzięki Bogu.
-Baśka, kretynko! - przywołałam ją ręką, a starsza pani na moje słowa zmierzyła mnie wzrokiem.
-Autobus się spóźnił... - wysapała i zaraz po tym wgramoliłyśmy się do pociągu. Zajęłyśmy miejsce w przedziale razem z młodą mamą, która w nosidełku trzymała małe dziecko.
-Jestem taka podescytowana... - mówiła z tym swoim genialnym błyskiem w oczach. A pomyśleć, że wcześniej bała się tam jechać, bo Zbyszek... kobieta zmienną jest.
-Ja też. - odparłam. Owszem, cieszyłam się na ten mecz, ale kolejny raz grać z USA? No proszę, mam już autografy wszystkich! Spodziewałam się Brazylii, Włoch... a tu ponownie USA, no ręce opadają.
-Ten Twój entuzjazm... jakbyś nie miała autografu Lotmana, skakałabyś po sam sufit. - wymamrotała.
-Lotmana? - wtrąciła się młoda kobieta, głaszcząca właśnie bobaska po czole.
-Tak. - odpowiedziałyśmy jednocześnie.
-Znam tego pana. - uśmiechnęła się szeroko. - Wy też na mecz?
-Też? - Basia zmarszczyła czoło, a kobieta w tym czasie wyjęła z torby reprezentacyjną koszulkę USA. Moja jak i Basi szczęka dotknęła podłogi.
-Ale trafiłyśmy! - klasnęłam w dłonie. - Skąd pani jest?
-Mieszkam w Rzeszowie, ale byłam na wakacjach u znajomych w Gdańsku.
-I podróżuje pani z tym dzieciątkiem? - rozczuliła się Mróz.
-Nie mamy innego wyjścia... - kobieta wzruszyła ramionami. W tamtym momencie zaczęłam kojarzyć fakty. Pytanie o Lotmana, mieszkanie w Rzeszowie... i wszystko jasne.
-Gracie w siatkówkę? - kobieta przerwała dłuższą chwilę ciszy.
-Kiedyś grałam. - udzieliła się Basia. - Ale to stare dzieje, chwilowy zachwyt... potem nie chciało mi się chodzić na treningi, zaniedbywałam mecze, a na koniec całkiem przestałam się tym interesować.
Byłam pod wrażeniem jej monologu, już od dawna nie wylała z siebie takiego potoku słów.
-A Ty? - zwróciła się do mnie, prawdopodobnie partnerka Paul'a.
-Nie gram, ale bardzo się nią interesuję, jestem fotografem sportowym, a moim bratem jest siatkarz, także z każdej strony byłam bombardowana siatkówką. - westchnęłam głęboko.
-Skazana na sport? - zaśmiała się cicho. - Ja mam tak samo...
-Tak? - chciałam aby kontynuowała temat.
-Ja także mam rodzinę powiązaną z siatkówką, choć wolałam koszykówkę... - skierowała wzrok na dziecko. W tamtym momencie zadzwonił mój telefon. Jak zwykle Paweł, kto inny mógł się do mnie dobijać.
-Za chwilę jestem. - szepnęłam do przyjaciółki i opuściłam przedział. - No co jest?
-Jedziecie już?!
-Jedziemy...
-Rodzice też?!
-Mama nie chciała puścić taty, oddali wejściówki sąsiadom.
-Kuurde, a chciałem poprosić Was o coś dobrego, w tych podróżach kompletnie nie da się najeść. - burknął. - No nic, czekam w Łodzi. - pożegnał się i rozłączył połączenie. Wsunęłam telefon do kieszeni krótkich szortów i przeszłam się pare razy wzdłuż wagonu. Po kilku minutach wróciłam do w najlepsze gawędzących sobie pań. Basia zabawiała małego, a on widać było, że świetnie czuł się w jej obecności. Do twarzy było jej z dzieckiem, nawet przez myśl by mi nie przeszło, że ona ma zamiar pozbyć się małego człowieka, który rozwija się teraz pod jej ciągle bijącym sercem. Kobieta całą podróż zachwycała się urokami macierzyństwa, a Mróz słuchała jej z ciekawością. Po dwóch godzinach jazdy, rozstałyśmy się z młodą mamą i życzyłyśmy sobie, abyśmy zobaczyły się jeszcze na meczu. Razem z Basią skoczyłyśmy po jakieś przekąski na mecz.
-Wiesz co - zaczęła dziewczyna, czytając etykietkę zbożowych ciasteczek. - Jak rozmawiałam z tamtą babką, to już miałam zrezygnować... wiesz z czego. - westchnęła.
-Wiem. - ucięłam.
-Ale potem doszłam do wniosku, że ja nie dam sobie z nim rady, nie chcę popsuć życia sobie i jemu.
-Jemu, czyli dziecku? - zmarszczyłam czoło, a ona pokiwała twierdząco głową, wrzucając do zielonego koszyka opakowanie ciastek. - Przestań, będziesz najlepszą mamusią na świecie. - objęłam ją mocno, chociaż w duchu całkiem nie wiedziałam co mówię.
-Nie teraz... - szepnęła. - Dobra, koniec. - przetarła twarz dłonią. - Przyjechałyśmy na mecz, dopingować naszych, a nie mazać się w supermarkecie... bierzesz coś jeszcze? - skierowała swój smutny wzrok na mnie.
-Chipsy wystarczą. - odparłam i obydwie ruszyłyśmy do kas. Zapłaciłyśmy wyznaczoną sumę.
-Mamy jeszcze pół godziny... - skrzywiła się Mróz.
-Idealnie. - chwyciłam ją pod ramię i zaprowadziłam na postój dla taksówek, gdzie wsiadłyśmy do jednej z nich. - Do Atlas Areny proszę. - powiedziałam do kierowcy, a ten pokiwał głową na znak zrozumienia.
-Dzisiaj mecz, prawda? - zagadał dosyć starszy mężczyzna.
-Tak. - odparła Baśka. - Z USA, na pewno wygramy... - wyszczerzyła się do mnie.
-Z chęcią bym poszedł, ale muszę pracować... - westchnął.
-Lubi pan siatkówkę? - zapytałam. Wszystkich, których dzisiaj spotykałyśmy mieli choćby najmniejszy kontakt z tym sportem.
-Ba! Uwielbiam! Sam grywałem, jak człowiek był młodszy, szybszy i zwinniejszy... - kolejny raz odetchnął.
-Przesadza pan, na pewno nie jest tak źle! - Mrozówna machnęła ręką.
-Wy panienki to tego nie zrozumiecie, ale na stare lata, to już albo się nie chce, a jak się chce, to nie można. - zaśmiał się, co zrobiłyśmy także my. Po kilkunastu minutach dojechałyśmy pod halę, a gdy już miałyśmy wyjmować portfel by zapłacić, mężczyzna przerwał nam. - Nie musicie płacić, wystarczy, że mogłem sobie z kimś tak normalnie, od serca pogadać o najpiękniejszym sporcie na świecie. - posłał nam szeroki i szczery uśmiech.
-Naprawdę? - niedowierzałam.
-Naprawdę. Idźcie i bawcie się dobrze... macie tak dopingować, żeby Polska wygrała! - zacisnął rękę w pięść.
-Dziękujemy bardzo i na pewno będziemy. - odrzekła Barbara i wyszłyśmy z auta w wyśmienitych humorach. - Ty, będę wpadać częściej do tej Łodzi. - szturchnęła moje ramię.
-Jednak na tym świecie istnieją jeszcze mili ludzie... - schowałam portfel do torby i razem z moją przyjaciółką podążałyśmy w stronę wejścia do hali. Oddałyśmy bilety do sprawdzenia i od razu popędziłyśmy do łazienki. Tam narzuciłyśmy na siebie biało-czerwone koszulki. Basia załatwiła sobie tą z dziewiątką, choć nie wie dlaczego, a ja uprosiłam z siedemnastką, gdyż trzeba pokazać światu jak bardzo jestem dumna ze swojego brata. Na policzkach wymazałyśmy sobie biało-czerwoną flagę i tak przygotowane do dopingowania weszłyśmy na trybuny. Było już dosyć sporo ludzi, a siatkarze siedzieli na parkiecie rozciągając swoje mięśnie.
-Zbyszek... - Basia dyskretnie wskazała na swojego... jeszcze, chłopaka.
-Nie bój się, wszystko będzie okej. - przejechałam ręką po jej ramieniu. Była spięta i zdenerwowana.
-Nie chcę z nim rozmawiać... - spuściła głowę w dół.
-Basia! - usłyszałyśmy zza siebie. Obejrzałam się i ujrzałam Bartmana. Posłałam mu pełne grozy spojrzenie, a on wyraźnie się speszył. - Dobra, pogadamy po meczu... - powiedział po cichu, po czym smutnym wzrokiem zmierzył Mróz i wrócił do swojej drużyny.
-No Julson, tak jak Cię uczyłem! - obok nas ni stąd, ni zowąd pojawił się Paweł. - Siedemnastka, przybij. - wystawił do mnie otwartą dłoń, a ja przybiłam z bratem piątkę. - Macie coś do żarcia? - skrzywił się.
-Idź się rozgrzewaj, a nie będziesz żarł! - pokazałam palcem na boisko.
-Dobra. - wywrócił oczami i także powrócił do ćwiczeń. W ciągu parunastu minut na trybunach namnożyło się mnóstwo polskich kibiców. Wyjściowa szóstka oczywiście taka jak zawsze, Zati na ławce, ale w sumie dobrze, nie muszę wstydzić się za jego złe obrony. A tak Igła sobie świetnie poradzi.
-Cześć dziewczyny. - miejsce obok nas zajęła kobieta z pociągu.
-O, dzień dobry. - przywitałam się, lecz Basia nie zrobiła tego. Obojętnie wpatrywała się w pomarańczowe boisko.
-Szykuje się zacięte widowisko... - wspomniała, gdy zabrzmiał pierwszy gwizdek spotkania.
-I tak wiadome jest to, że Polska wygra. - wzruszyłam ramionami, a kobieta uśmiechnęła się szeroko.
-Twój brat to ten młody libero? - zauważyła mój numerek na koszulce, a ja przytaknęłam kiwając głową. - Nawet jesteście do siebie podobni...
-Jest pani pierwszą osobą, która to mówi. - zdziwiłam się. - Ludzie zawsze uważali, że jesteśmy od innych rodziców.
-Naprawdę? Ja tam widzę olbrzymią podobiznę. - znów posłała ten ciepły uśmiech. Polubiłam ją, wydawała się taka miła i uczynna. Do pierwszej przerwy technicznej Polacy przegrywali 7:8.
-A pani to żona Lotmana? - zapytałam w sumie bez dłuższego namysłu, a ona wybuchnęła śmiechem. Nieco zdziwiła mnie jej reakcja.
-Nie. - odparła krótko, nie mogąc pohamować chichotu. - Siostra.
-Siostra? - wykrztusiłam. - Boże, przepraszam... - na moją twarz wkradł się rumieniec.
-Nic się nie stało... - powiedziała, wycierając policzki z łez.
-Ale... jak to jest, że jesteście rodzeństwem, a pani tak świetnie mówi po polsku!
-Dziesięć lat mieszkania w Polsce robi swoje... właśnie dlatego Paul przyjechał tutaj, aby grać w polskiej lidze. - poprawiła dziecku duże nauszniki, które wyciszały ten hałas panujący na hali.
-Niewiarygodne... - wpatrywałam się w grające drużyny. Już do drugiej przerwy technicznej prowadzili nasi z wielką przewagą, bo 16:12.
Szło im niesamowicie, rozgromili Stany Zjednoczone 3:0, wygrywając tym samym ostatni mecz w grupie, z której wyszli na pierwszym miejscu.
-Przekażcie im gratulacje... - powiedziała siostra Lotman, ściskając moją dłoń. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy... - mrugnęła okiem i podała rękę także Basi. - Trzymajcie się.
-Do widzenia. - powiedziałyśmy jednocześnie i oddaliłyśmy się od tłumu rządającego autografów. Stanęłyśmy z boku, obserwując zadowolonych siatkarzy z uśmiechem rozdających podpisy.
-Chodź ze mną. - usłyszałam głos Bartmana, który chwycił Basię za dłoń, a ona po prostu odwróciła się i posłusznie poszła za nim. Zostałam sama wśród gromadki fanów siatkówki. Misiek Winiarski, gdy już wywnioskował, że i tak za dużo autografów rozdał zwinnie uciekł z tamtego tłumu. Od razu go zauważyłam i pobiegłam za nim.
-Gratulacje! - poklepałam jego plecy.
-Dzięki, dzięki. - wyszczerzył się. - Idziesz ze mną, muszę uciec przed tymi ludźmi... - błądził wzrokiem w oddali.
-Ale gdzie? - zdziwiłam się, lecz nie miałam nic do gadania, złapał rękaw mojej bluzy i zaprowadził mnie do szatni. Ochrona, która tam stała nie do końca przychylna była co do tego pomysłu, ale ostatecznie udało mi się tam zawitać.
-Ostatnio Alex się do mnie odzywał... - zaczął, gdy ja wygodnie usiadłam sobie na ławce.
-I? - mina momentalnie mi zrzedła.
-Pytał co tam u nas i w ogóle...
-I? - domagałam się dalszych informacji.
-No dobra, o Ciebie też pytał. - westchnął wywracając ślepiami.
-Co mu powiedziałeś? - przełknęłam ślinę.
-To co wiedziałem, siedzisz na tyłku i nic nie robisz. - poruszył ramieniem, a ja już miałam wymierzyć w niego kogoś treningową torbą. - Dobra, powiedziałem mu, że u Ciebie wszystko po staremu...
-Ma kogoś? - zapytałam, ale tak naprawdę nie chciałam znać odpowiedzi. Winiar to wyczuł, nie wykonał żadnego ruchu. - Ma kogoś, czy nie? - ponowiłam pytanie, a on pokiwał głową. - Aha... - zacisnęłam wargi. - No to jak następnym razem się odezwie, życz mu ode mnie szczęścia, wytrwałości i wzajemnego zaufania. - wstałam podnosząc z ziemi swoją torebkę. - Muszę iść, Basia na pewno się martwi.
-Wy naprawdę jesteście popieprzeni! - dodał, gdy już wychodziłam. Trzasnęłam drzwiami i ruszyłam w kierunku wyjścia na boisko. Tam stała Basia i gdy tylko mnie zauważyła rzuciła się na mnie z płaczem.
-Basia nie płacz, nie ten to następny... - westchnęłam gładząc jej plecy.
-Nie będzie żadnego następnego! - warknęła połykając łzy.

________________________________________________________________________

Nie lubię swojej niesystematyczności, ale co mam poradzić, jeśli nauka goni? : c  jedna wielka porażka! Mam dość tej szkoły, dajcie mi wakacje! :c

widzieliście?! *-*
awwwwwwwwwwwwwwww! :3
Alek, bo popadnę w depresję, że Ty masz taką fajowską pidżamkę, a ja nie. :c
Garfield forever and ever!  ♥

Pozdrawiam, Sissi. ♥

piątek, 22 lutego 2013

ROZDZIAŁ 41

No to zacznę od tego, że chciałabym Was przeprosić. ._. Nie dodawałam nic praktycznie cały tydzień, bo coś miałam nieogarnięty humor. : c W moim mieście tragedia goni tragedię, dlatego nie potrafiłam się jakoś skupić... Ale wiecie jak to bywa, człowiek nie robot. Czasem chciałoby się powiedzieć, że niestety...
Ale powracając do bloga, zapraszam na kolejny rozdział. ;-)

~~*~~


Pawła domem w sezonie reprezentacyjnym była Spała, boisko i szatnia. Denerwował mnie, ale chciałabym żeby usiadł obok mnie, objął ramieniem i wysłuchał moich żali, które teraz tak długo chowałam w sobie, nie pozwalając wyjść im na zewnątrz... pomijając to, że i tak dostałabym poduszką w twarz nim zdążyłabym coś powiedzieć.
Basia odzywała się sporadycznie. Dowiedziałam się tylko, że wizytę u lekarza ma za tydzień. Przestraszyłam się, myślałam, że jednak wybiła sobie z głowy ten poraniony pomysł. 
-Julson, ja jadę, widzimy się pojutrze... - powiedział Paweł, pakując ostatnie rzeczy potrzebne do gry. 
-Taa... - westchnęłam, przewracając kolejną stronę babskiego czasopisma.
-Tylko "taa"? - powtórzył. - Gdzie ten entuzjazm, taniec deszczu i skoki radości? 
-Tańczę, nie widzisz? - mruknęłam oblizując palec, aby poraz kolejny odwrócić stronę. 
-Człowiek chce dobrze, a w zamian za to zero satysfakcji ... - pokiwał głową. - Nara...
-Pa. - ucięłam i usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Była 13, Pawła spod domu miał zabrać Winiar. Wyjrzałam przez okno, które odsłaniało widok na parking. Czarne BMW zajechało pod blok, a z niego wysiadł Michał. Pomógł Zatiemu z bagażami, jakby sam nie potrafił wrzucić ich do bagażnika. Pomachałam im ostatni raz i wróciłam do przeglądania gazetki. Kilkanaście minut później usłyszałam walenie do drzwi. Zerwałam się z kanapy jak poparzona, myślałam, że to Paweł czegoś zapomniał. Otworzyłam je z ogromnym impetem. 
-Gdzie mieszka Baśka?! - usłyszałam na przywitanie.
-Cześć Zbyszek. - wywróciłam ślepiami. - Sądzę, że w kwadratowym budynku ze ścianami i dachem, ale mogę się mylić, w sumie dawno jej nie widziałam...
-Żarty się trzymają widzę... - szelmowsko się uśmiechnął. - Poważnie pytam, mam dla niej bilety... 
-Daj mi je, przekażę. - wystawiłam po nie rękę, a ten tylko zmierzył raz mnie, a raz moją dłoń. 
-Na pewno? - spytał podchwytliwie. - Wiesz, muszę szybko jechać do Spały, Zator już pojechał? - wyjrzał przez moje ramię.
-Tak, pojechał. - wyciągnęłam bilety z jego ręki. - Ty też powinieneś, zobaczysz Baśkę pojutrze. - prawie że wypchnęłam go z progu mieszkania. 
-No dobra. - zapiął skórzaną kurtkę po samą brodę. - To do zobaczenia...
-No. - westchnęłam czytając bilety. Miejsce VIP, nieźle. Trzasnęłam drzwiami i przekręciłam zamek. Odłożyłam bilety na blat w kuchni i wstawiłam wodę na herbatę. W międzyczasie postanowiłam, że zadzwonię do Basi. A nuż się uda. Po trzech sygnałach w końcu usłyszałam jej chrypowaty głos. 
-Halo?
-Zbyszek przywiózł bilety dla Ciebie... - powiedziałam od razu.
-O, nie mógł przekazać ich bezpośrednio do mnie? - oczami wyobraźni widziałam jak wywraca ślepiami. 
-Nie byłam pewna, czy powinnam podawać mu Twój adres... 
-Ważne, że dał bilety! - takiej radosnej Baśki już dawno nie słyszałam, ani nie widziałam. 
-Wpadniesz dzisiaj do mnie? Znowu jestem sama, obejrzymy sobie jakiś wyciskacz łez...
-Wyciskacz łez? Wolę jakąś dobrą komedię. O 19?
-Pasuje. - uśmiechnęłam się sama do siebie. 
-Do potem. - cmoknęła do słuchawki i rozłączyła się. Myśląc o tym, że niedługo pojawi się tutaj Basia zmotywowałam się do tego, aby mniej więcej posprzątać w domu. Chociaż powierzchownie. Z tego wszystkiego zapomniałam o gotującej się wodzie. 

Równiutko o 19 usłyszałam pukanie do drzwi. Trzy razy, czyli Basia. 
-Pokaż mi te bilety! - wtargnęła do środka, nawet się ze mną nie witając. 
-W kuchni. - wymamrotałam zamykając za nią drzwi, po czym kroczyłam za nią. Przyglądała się tym skrawkom papieru z wielkim zaciekawieniem. Na słowo "VIP" prawie podskoczyła z radości. 
-Zbyszek rozstanie chce mi wynagrodzić jakąś dobrą miejscówką... - zaśmiała się pod nosem. 
-Nie mów tak... - skarciłam ją.
-W sumie to już przyzwyczaiłam się do myśli, że znowu zostanę sama, wiesz? - spojrzała na mnie. Mówiła radosnym tonem, jakby to co mówi, było czymś w stylu "poszłam rano po bułki, wiesz?". - Znowu niekochana, nikogo nie obchodząca, szara Basia. 
-Ja Cię kocham. - wypaliłam, a ona uniosła brew.
-Siostrzana miłość to nie to samo... chcę poczuć, że komuś na mnie naprawdę zależy, jestem komuś potrzebna... - zatrzymała wzrok na firankach wiszących w kuchni. - Chciałabym budzić się wtulona w mężczyznę, którego kocham, czując jego ciepły pocałunek na czole, potem wyjść do pracy i tęsknić za tym kimś cały dzień, aby następnie znów się zobaczyć i spędzić ze sobą cały wieczór, wcinając odgrzewane pierogi. - opowiadała ze łzami w oczach. Bardzo to przeżywała, miała wszystko dokładnie zaplanowane. - Zazdrościłam Ci związku z Alkiem, ja też chciałam tak mocno kogoś pokochać... i wyszło, jak wyszło. - pospiesznie otarła łzę z policzka. 
-Przecież nic jeszcze nie jest przesądzone... - położyłam swoją dłoń na jej. - To właśnie z Alkiem mi nie wyszło, ale to nie znaczy, że Tobie też nie może...
-Julka, proszę Cię! - krzyknęła. - Ty go kochasz, on Cię kocha, Wy się kochacie! Tylko macie cholerne ego, które nie pozwala Wam wykonać tego pierwszego głupiego kroku! Boicie się, że wszystko popsujecie, ale chyba bardziej się nie da! - może było w tym trochę prawdy. Ja naprawdę się bałam... Bałam się jego reakcji... tego, że już przestał mnie kochać i nic dla niego nie znaczę, a tak naprawdę zależy mi na nim jak na nikim innym...  - Zamyśliłaś się, to znaczy, że trafiłam w czuły punkt. Jeden zero dla mnie. Miałyśmy obejrzeć jakąś komedię, a nie ryczeć jak skończone idiotki. Najwyżej zostaniemy feministkami... co Ty na to? - uśmiechnęła się szeroko, a ja skinęłam głową. - Możemy też lesbijkami, ale nie mogłabym się z Tobą lizać. - skrzywiła się, a ja uderzyłam się ręką w czoło. Cała Baśka, niewyparzony język powraca!
-To ja zaadoptuję sobie małego murzynka... - otworzyłam szufladę ze wszystkimi filmami. 
-A Alek się zgodzi? - zapytała sarkastycznie. Przełknęłam ślinę.
-Bardziej martwiłabym się o Ciebie, partnerko. - wyjęłam opakowanie z "American Pie". Doniosłam całe opakowanie zbożowych ciasteczek, paczkę chipsów i karton soku porzeczkowego. Seans czas zacząć!

Przez cały wieczór nie rozmawiałyśmy o związkach, ciąży Basi, czy facetach. No może poza przystojnymi aktorami, aktualnie grającymi w danym filmie. Takiego wieczoru trzeba nam było. Mróz została na noc, nie miałam serca puścić ją o tej porze do domu. Spałyśmy razem na ogromnym łóżku Pawła. Oczywiście nie obyło się bez długich rozmów na tematy kompletnie bez sensu, które ciągnęły się do 4 nad ranem. O tej właśnie godzinie zasnęłyśmy, nie wiedząc nawet kiedy.
Obudziłyśmy się o 13. Zanim zwlekłyśmy się z łóżka była 14, więc pora na obiado-śniadanie. W czasie kiedy Basia poszła pod prysznic, ja zrobiłam posiłek. Jako że Baśka powinna się zdrowo odżywiać, przygotowałam sałatkę z grillowaną piersią kurczaka. Była zachwycona, pochłonęła ją w zawrotnym tempie. 
-Dziękuję... - odsunęła od siebie pusty talerz, co niezmiernie mnie cieszyło. 
-Na zdrowie. - mrugnęłam do niej okiem i zebrałam brudne naczynia, po czym włożyłam je do zlewu.
-To ja się zbieram, trzeba jakoś ogarnąć się na jutro... czym w ogóle jedziemy? - zmarszczyła brwi. 
-Pociągiem. - odparłam. - Sprawdzę co i jak, i dam Ci znać. 
-Będę czekać. - uśmiechnęła się i poszła na korytarz, aby założyć kurtkę. Gdy już miała wychodzić, nagle ją oświeciło. - Bilety! - wrzasnęła i biegiem wróciła się do kuchni. - Pa. - ucałowała mój policzek i wyszła z mieszkania. Po wcześniejszym posprzątaniu po śniadaniu usiadłam przy komputerze w celu obadania rozkładu pociągów. 14:44 . Idealnie. Od razu puściłam SMS'a do Basi, a potem zadzwoniłam do Pawła.
-Mów szybko, idę na trening, muszę się przebrać! 
-Mamy pociąg z Bełka o 14:44.
-Git, widzimy się jutro, buziaki, pa, trzymaj kciuki, pozdrów wszystkich, a co z rodzicami!? - mówił na jednym wydechu.
-Zastanawiają się, czy w ogóle jechać, tata coś źle się czuje... - westchnęłam głęboko.
-Ok, jak coś, to daj mi znać. Nara. 
-Pa. - rozłączyłam połączenie. Gdy już wcisnęłam czerwoną słuchawkę przypomniało mi się, że miałam zapytać z kim grają, ale przecież mam od tego bilety. Zerknęłam na jeden z nich. Widok zwalił mnie z nóg. 

______________________________________________________________________

Bez ładu i składu, chyba jeszcze nie odzyskałam w pełni formy, ale to tak z głodu. xD 
W niedzielę wielkie starcie. Nie mogę się doczekać. *-*
Pozdrawiam. Sissi. ♥


No umarłam..........................................
Instynkt tacierzyński. :3 


niedziela, 17 lutego 2013

ROZDZIAŁ 40

Przepraszam Was za ten poprzedni rozdział, który był wyjątkowo krótki, ale musicie mnie zrozumieć, że nie piszę ze swojego komputera, tylko z laptopa mojego brata, więc ja i Wy musimy liczyć się z tym, że nie zawsze mogę dodać długi rozdział, lub w ogóle go opublikować. Staram się jak mogę, ale to nie zależy ode mnie. Dowiedziałam się, że w tym tygodniu możliwe, że już wróci do mnie mój własny komputer. ;-)
P.S. Przyśpieszyłam akcję, bo mam pewne niecne plany. ;> :D

~~*~~

-Co Ty zrobiłaś?! Mogłam to mieć już za sobą! - Baśka rzuciła się na mnie, odbierając swoją komórkę.
-Chcesz to mu powiedzieć przez telefon? Powaliło Cię?! - postukałam się w skroń.
-Co za różnica... - wzruszyła ramionami, a już po chwili na wyświetlaczu urządzenia wyświetliła się nazwa kontaktu "Zbyszek". - Odebrać? - zapytała niepewnie, a ja skinęłam głową. - Włączę głośnomówiący... - wcisnęła zieloną słuchawkę i nawet nie zdążyła nic powiedzieć, bo od razu wtrącił się Bartman.
-O co chodziło Ci z tym trenerem?! 
-Powiedziałam tylko, że będziesz świetny... i tyle. - głośno przełknęła ślinę. - Poza tym, mam Ci coś jeszcze ważnego do powiedzenia bo... - znów nie dał jej dokończyć.
-Ja też mam Ci coś ważnego do powiedzenia. - mówił bardzo obojętnym tonem, a obydwie spojrzałyśmy na siebie przerażone.
-Co takiego? - Basia zmrużyła oczy. Przysunęłam się cicho nasłuchując słów siatkarza.
-Nie przez telefon... - odetchnął. - Bądź na naszym meczu w Łodzi... 
-W Łodzi? - powtórzyła zdziwiona, a ja przytaknęłam głową. W tamtym momencie zadzwonił mój telefon. Pomijam, że była totalna noc. 
-Fuck... - przeklęłam pod nosem i pobiegłam do kuchni, gdzie ową komórkę zostawiłam. Paweł. - Halo?
-Nie obudziłem Cię? - zapytał bardzo entuzjastycznie.
-Nie... - rzuciłam krótko, obracając się w stronę Basi, która bez przerwy ględziła ze Zbyszkiem. 
-Dlaczego jeszcze nie śpisz?! - warknął. 
-Bo czekałam na Twój telefon, rzecz jasna... - wywróciłam ślepiami.
-Ty, słuchaj... - zaczął. - Mam dla Ciebie wejściówkę na nasz mecz, chcesz? 
-Jeszcze się pytasz... 
-Będziemy pojutrze wracać z Włoch, to zahaczę o Bełchatów... dam Ci bilety. Jeden, czy dwa? - zapytał, a ja znów spojrzałam na przyjaciółkę. Jej wejście załatwi Zbyszek. - Jeden. 
-Widzimy się za dwa dni. Zrób mi coś dobrego do żarcia, wracam do chłopaków. - cmoknął do telefonu.
-Paweł, czekaj, czekaj! - prawie skakałam w miejscu, aby zatrzymać brata. - To dlaczego Wy jesteście we Włoszech, a Bartman w Polsce? - zapytałam.
-Jakieś poważne sprawy rodzinne, czy coś... a skąd wiesz? 
-Coś mi Basia wspominała... nie wiesz o co chodzi? - przygryzłam wargę.
-Mówię Ci, poważne sprawy rodzinne... Winiar, spierdzielaj! - wrzasnął do telefonu. - Ale w Łodzi powinien być... a dla Baśki nie chcesz biletu?
-Nie. - ucięłam. - Dobra, pozdrów wszystkich i powodzenia w rozgrywkach... 
-No dzięki, dzięki... trzymaj się i do zobaczenia pojutrze. - pożegnaliśmy się i rozłączyliśmy połączenie. Z mętlikiem w głowie wróciłam do Basi. 
-Julka, boję się. - w jej oczach znowu stanęły łzy.
-Czego? - usiadłam obok niej, zginając nogi.
-Mówił tak poważnie, jakby był zmartwiony... - oparła kark o brzeg oparcia sofy. 
-Zati mi mówił, że nie pojechał do Włoch, bo zatrzymały go poważne sprawy rodzinne... - próbowałam jakoś uspokoić dziewczynę. 
-I to ma mi do powiedzenia podczas meczu, na którym obowiązkowo mam być?! - krzyknęła. 
-Myślisz, że... - zakończyłam swoją wypowiedź, bo nie mogło przejść mi to przez gardło.
-Chce się ze mną rozstać. - Basia położyła się na moich kolanach głośno szlochając. - Przynajmniej będę wiedziała na czym stoję, on też nie będzie miał problemów z bachorem... 
-Basia... - delikatnie gładziłam jej włosy, zawijając je sobie na palec. 
-Co Basia, co Basia?! Myślisz, że taki siatkarzyk będzie niańczył dziecko, jakiejś 19-letniej studentki?! Dla niego był to jednorazowy wybryk...
-Jak jednorazowy wybryk, skoro nadal jesteście razem!
-Już nie długo. - otarła policzki. - Będzie miał czyste konto, dalej będzie mógł kontynuować karierę, a ja zostanę z dzieckiem, bez wykształcenia, pracy, pieniędzy, domu... - coraz bardziej użalała się nad swoim życiem. 
-Masz rodziców, na pewno Ci pomogą... musisz tylko z nimi pogadać...
-Wyrzucą mnie z domu... 
-Baśka, nie możesz tak myśleć! 
-A jak mam myśleć, jeśli taka prawda?! 
-Jeżeli chcesz, mogę pojechać do nich z Tobą...
-Nigdzie nie będę jechać. - syknęła.
-Baśka! Nie ukryjesz tego! Prędzej, czy później i tak się dowiedzą!
-Usunę ciążę. - rzuciła krótko. Jak mniemam bez dłuższego zastanowienia. 
-Co!? - pisnęłam. - Jak to usuniesz?!
-Usunę. Muszę tylko zebrać trochę kasy... - podniosła się z moich kolan i przeczesała włosy ręką. - Pójdę do rodziców, powiem im, że muszę zapłacić za semestr... 
-Baśka! - szarpnęłam jej rękaw. - Czy Ty siebie słyszysz?! 
-Doskonale. - uśmiechnęła się sama do siebie. - Mogę na Ciebie liczyć? - skierowała swój wzrok na mnie. Nie wiedziałam co miałam powiedzieć, całkowicie mnie zatkało. 
-Zawsze mogłaś, możesz i będziesz mogła, ale na pewno nie pomogę Ci pozbyć się tego dziecka. - powiedziałam cicho. 
-Czego się boisz?! To ja potem będę użerać się z bachorem, nie Ty! - wrzasnęła.
-Nie pozwolę Ci na to... 
-Łaski bez, sama sobie poradzę. - dynamicznie wstała i pognała do kuchni po swoją torbę. - Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami. - rzuciła tylko i wyszła z mieszkania trzaskając drzwiami. Strąciłam ze stołu szklane kieliszki, które potłukły się w drobny mak. Schowałam twarz w dłoniach i nie mogłam uspokoić swojego płaczu. Użalałam się nad głupotą Baśki i jej postanowieniami. Nie mogłam zrozumieć jej zachowania, tym samym myśląc nad tym, czy będąc na jej miejscu, postąpiłabym tak samo. Nie wiedziałam co mam zrobić. Wtedy zadzwonił telefon Basi, który leżał na stoliku. Zapomniała go. Dzwonił Zbyszek. Zawahałam się, czy mam odebrać, czy też nie, lecz ostatecznie zdecydowałam się na rozmowę z nim.
-Cześć, tutaj Julka. - powiedziałam łamiącym głosem, próbując zatuszować wcześniejszy lament. 
-Julka? - zdziwił się. - Gdzie Basia? Co z nią?! - pytał wyraźnie zaniepokojony.
-Wpadła do mnie na chwilę i zapomniała telefonu... odebrałam, bo muszę Ci coś powiedzieć. 
-Kolejna. - westchnął. - Musisz przez telefon? Mam ważne sprawy do załatwienia.
-O dwunastej w nocy? - zmarszczyłam brwi.
-Tak, o dwunastej w nocy. W sumie zadzwoniłem tylko po to, żeby powiadomić Basię o tym, że dostarczę jej bilety na mecz pojutrze, więc nie mam za wiele czasu...
-Zbyszek, ale to niezwykle ważne!
-No to mów. - kolejny raz głęboko westchnął, a moim mieszkaniu rozległ się kolejny dźwięk telefonu. Tym razem mojego.
-Sorry, dzwoni mój telefon, muszę odebrać. 
-To coś nie może poczekać do meczu w Łodzi? - zapytał. Nie wiedziałam. 
-Może. - bąknęłam i rozłączyłam się. Nie miałam już ochoty słuchać jego wielce naburmuszonego głosu. Odrzuciłam telefon Basi i wróciłam po swój. Znowu Zatorski.
-No...? - odezwałam się.
-Nie śpisz? 
-Nie.
-Dlaczego?!
-Wiedziałam, że znowu zadzwonisz... 
-Słuchaj, może wezmę trzy wejściówki, to weźmiemy rodziców?
-I z taką pierdołą do mnie dzwonisz?!
-Młoda, wyrażaj się! 
-Dobra, weź trzy wejściówki. - odparłam.
-No, zrobimy im przyjemność. Kończę. A ty idź w końcu spać! 
-Noo... - mruknęłam i rozłączyłam się. Posprzątałam pozostałości po szklanych naczyniach i skierowałam się pod prysznic. Wzięłam długą, gorącą kąpiel i od razu wskoczyłam pod kołdrę. 

Kolejny dzień rozpoczął się od dzwonka do drzwi. Zaspana spojrzałam na zegarek, który wskazywał dziewiątą czterdzieści. Ociężale wstałam i poszłam otworzyć. W przejściu stanęła Basia.
-Cześć, zostawiłam u Ciebie telefon. - powiedziała obojętnie.
-A tak, tak. - wpuściłam ją do środka, a sama poszłam do salonu, po własność przyjaciółki. 
-Dzięki. - odebrała ode mnie komórkę. - Idę właśnie do rodziców... - powiedziała wbijając wzrok w podłogę. - Po kasę. - chyba czytała mi w myślach. Chciałam zapytać o to, czy po pieniądze na zabieg, czy po to, aby powiedzieć im o ciąży. Odpowiedź nie za bardzo mnie zadowoliła. 
-Czyli jednak...? - zapytałam przełykając ślinę.
-Wezmę pieniądze, pójdę do lekarza zapytać się o najbliższy, wolny termin. - rzekła ciągle wpatrując się w czubki znoszonych już trampek, pamiętające czasy beztroskiego liceum. 
-Przemyślałaś to dokładnie? -  ona nie wykonała żadnego ruchu, ani nie wypowiedziała żadnego słowa. 
-Muszę iść. - ucięła i wyszła z mieszkania. Zamknęłam za nią drzwi. Nie mogłam już wpłynąć na jej decyzję. Już i tak nie mogłam zasnąć, więc poszłam pod prysznic, zrobiłam sobie śniadanie i tak właśnie upłynął kolejny dzień. Oczekiwałam jakiegoś sygnału od Basi, lecz nic takiego nie dostałam. Zaskoczył mnie tylko jeden fakt. Odzew od Alka. 
Czesc... ; ) 

Nie wiem, czy ten uśmiech był stosowny i czy dużo go w tej wiadomości kosztował, ale ja odebrałam go z wielką radością.
Cześć. ;) 

O sorry, mialem napisac do kogos innego. ;/ 

Szczyt chamstwa! 
Nie no jasne, spoko... bo my już się nie znamy.

O co Ci znowu chodzi?! 

Nie chce mi się z Tobą gadać, myślałam, że będzie w miarę normalnie...

Po czym zeszłam z Facebook'a. 

Nazajutrz...

-Julkaa! - obudził mnie głośny krzyk. Według moich rozważań, należał do osobnika, który nazywał się moim bratem. - Jeszcze śpisz?! Znowu poszłaś spać po dwunastej?! - rzucił się na moje łóżko, tym samym przygniatając mnie do niego. Kiedy go nie ma tęsknię za tym, lecz kiedy jest, chciałabym, żeby już go nie było. 
-Zeejdź. - jęknęłam, nakrywając się kołdrą.
-Mam bileciki. - pomachał mi skrawkami papieru przed oczyma, na które ledwo widziałam. - Jem coś, szybki prysznic i do Spały na trzy dni i Łódź!. - zeskoczył z łóżka i od razu skierował się do łazienki. 
-Z kim gracie?! - krzyknęłam za nim.
-Nie wiem... - odparł. Fajnie nie wiedzieć z kim gra się mecz za trzy dni. 
-Aha, okej. - wymamrotałam i odwróciłam się na drugi bok. 
-Zrobiłaś mi coś dobrego na obiad?!
-Spaghetti z wczoraj... 
-Z wczoraj? - powiedział smutnym głosem. 
-Ciesz się, że w ogóle coś jest! - burknęłam, a już po chwili usłyszałam szum wody. 

______________________________________________________

Korzystając z tego, że brata nie ma, to może uda mi się coś jeszcze napisać tutaj
Skra vs. Resovia 1:3. 
Jestem niepocieszona. : C Ale jeszcze nic straconego! SKRA, SKRA, BEŁCHATÓW
A jutro poniedziałek. <3 -.-' 
Pozdrawiam, Sissi. <3 

piątek, 15 lutego 2013

ROZDZIAŁ 39

Przepraszam za takie opóźnienie, ale wiecie jak to jest bez własnego kompa... a brat w pracy. :C
Ale miłej lekturki! ;-) Enjoy!

~~*~~

Kilka dni odsiadki w domu, można zwariować. W sumie, ja chyba już zwariowałam. Nie miałam na nic ochoty, siły, humoru także brak. Z Alkiem nie utrzymywałam żadnego kontaktu, tak samo jak z Cupkiem, czy Basią. Jedynie Winiar i Paweł próbowali jakoś przywrócić mnie do normalnego życia. Czasem Kurek się napatoczył, ale ma za dużo własnych problemów, żeby jeszcze zajmować się cudzymi. Nie raz wymieniłam kilka wiadomości ze Szczepanem, ale to tylko dla świętego spokoju... nie chciałam się teraz wiązać, a jak wywnioskowałam ten chłopak miał całkiem inne plany. I na takich właśnie rytuałach mijały dni, tygodnie, miesiące. Po dłuższym urlopie wróciłam do fotografowania, a to pozwoliło mi choć na chwilę zapomnieć. Podróżowaliśmy, zwiedzaliśmy, graliśmy i wygrywaliśmy. W Lidze Mistrzów niestety nie dało się nic ugrać, lecz w PlusLidze poszło nam wyśmienicie i zdobyliśmy Mistrza Polski*. Atanasijević przysłał tylko SMS'a do Kostka, że bardzo nam gratuluje i jest z nas dumny. Tylko tyle... w sumie, zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że jestem dla niego zwyczajną przeszłością...

Sezon reprezentacyjny, do którego Paweł został powołany zbliżał się wielkimi krokami. Wyjeżdżał na szmat czasu, zostawiając mnie samą sobie w wielkim mieszkaniu, z kubłem truskawkowych lodów i smętnymi, romantycznymi komediami. Brakowało mi tych naszych przekomarzanek... w pełnym wymiarze to wszystko powróci dopiero za kilka miesięcy. Teraz pozostaje mi wyczekiwać i zacięcie kibicować. 
Pewnego ciepłego wieczora, gdy jak zwykle siedziałam na kanapie z kakaem, przykryta kocykiem usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie jeden, lecz trzy. Trzy razy dzwoni tylko jedna, znana mi osoba. Pospiesznie pobiegłam do drzwi, prawie zabijając się o własne nogi. 
-Baśka... - ze łzami w oczach rzuciłam się na przyjaciółkę. Nie wiem dlaczego płakałam... może dlatego, że brakowało mi jej wsparcia, ciepła i niewyparzonego języka. Tak, właśnie tego najbardziej mi brakowało. W jej oczach także stanęły słone krople. Obydwie stałyśmy w przejściu i ryczałyśmy jak głupie, nie mogące nacieszyć się swoimi objęciami. 
-Tęskniłam... - powiedziała w końcu, pociągając swoim zakatarzonym nosem. - Nawet nie wiesz jak bardzo. 
-Wiem. - ścisnęłam ją jeszcze raz i wpuściłam do środka. Ściągnęła swoją ramoneskę i odwiesiła na wieszak. - To opowiadaj! 
-Co mam opowiadać... - zmarnowana usiadła przy kuchennej wysepce. Była wyraźnie przybita, coś ją trapiło. 
-Cokolwiek... jak tam studia? - chciałam zapytać obojętnie o co, byleby usłyszeć znowu jej głos, skażony lekką chrypą. 
-Rzuciłam. - odparła krótko.
-Jak to rzuciłaś?! - spojrzałam na nią wyraźnie zdziwiona.
-Musiałam... - westchnęła głęboko spuszczając głowę w dół. Grzywka momentalnie przykryła jej twarz, widziałam tylko jak pojedyncze krople łez spadają na jej dłonie, nerwowo zgniatające skrawki swetra. 
-Czemu? - postawiłam przed nią kolorowy kubek z gorącą herbatą, a ona objęła go dłońmi, lecz natychmiast je zrzuciła czując ten wrzątek. 
-Julka... ja... - wydukała. Nie mogła skupić się na słowach, które miała wypowiedzieć. - Nie mogę. 
-Co się stało? - powiedziałam cichym, spokojnym głosem, kładąc dłoń na jej rękach i lekko pocierając kciukiem. - Coś w domu? Ktoś jest chory? - ona przecząco pokiwała głową. - Zabrakło Ci kasy? - ponownie to zrobiła. - To co jest? - ona bezwładnie wzruszyła ramionami. - Powiedz mi... - zacisnęłam zęby, aby tylko nie dopuścić do kolejnego wybuchu płaczu. 
-Co mam Ci mówić, moje życie kompletnie się rozwaliło przez jeden, głupi wybryk... - mówiła poprzez łzy. 
-Jaki wybryk? - zmarszczyłam brwi. Przez moje myśli przewinęły się teraz najczarniejsze scenariusze z tych najczarniejszych, ale nic nie wydawało się stosowne. 
-Jestem idiotką. Skończoną idiotką. - oparła łokcie o blat i schowała twarz w dłoniach, nie mogąc uspokoić szlochania. Nie mogłam w tamtym momencie nic z niej wydusić, siedziałyśmy, ona płakała, ja słuchałam co chwila spoglądając na zegarek. Dwudziesta trzecia z hakiem. 
-Zostaniesz na noc. - oznajmiłam. 
-Ale powinnam wrócić do domu... - próbowała się jakoś wymigać. - Mama w ogóle nie wie, że jestem w Bełchatowie... 
-Jeden Cię nie zbawi, nie wypuszczę Cię w takim stanie. - pociągnęłam ją za nadgarstek i wyprowadziłam do salonu. Kazałam jej usiąść, do ręki wsadziłam kieliszek, z barku wyciągnęłam wino i nalałam wystarczającą ilość. 
-Nie mogę. - odstawiła lampkę alkoholu na stół.
-Bo? - uniosłam brew. Powoli denerwowała mnie swoim zachowaniem. Ciągle "nie mogę", "nie chcę", "nie powinnam". Kocham ją, ale moja cierpliwość też się kiedyś kończy.
-Bo... - znów głęboko westchnęła. Ja ciągle oczekiwałam odpowiedzi. - Jestem w ciąży. - wypaliła, a ja zakrztusiłam się winem prawie wypluwając je na kremowy dywan. 
-Co?! - pisnęłam. Jej słowa nie dochodziły do mnie, dudniały w głowie niczym echo. - Jak to w ciąży?!
-Nie wiesz jak się dzieci robi? - otarła mokre policzki, ostatecznie chwytając po alkohol i wypijając wszystko za jednym razem. 
-Z kim?!
-Zgadnij... - nalała sobie jeszcze jedną lampkę, którą wyzerowała tak samo jak poprzednią.
-Ze... - to imię nie mogło przejść przez moje gardło. 
-Zbyszkiem. - dokończyła, z głośnym hukiem odstawiając naczynie.
-Ja jebie. - bezradna i zszokowana opadłam na kanapę. Basia także to zrobiła. - Co teraz?!
-A co ma być... matka wywali mnie z domu, on też nie będzie chciał wychowywać tego dziecka, przecież zniszczy mu karierę. - mówiła kolejny raz hamując łzy. 
-Jezu, Basia... - ja także całkiem się rozkleiłam, przytulając ją do siebie. Tak mocno, jak jeszcze nigdy. Nie mogłam tego wszystkiego sobie poukładać, nic do mnie nie docierało. 
-Kompletnie nie wiem co teraz, rzuciłam studia, zostanę samotną matką, wychowującą bachora...
-Nie mów tak, poradzimy sobie. - pocałowałam ją w czubek głowy. - Zbyszek wie? - pokręciła głową. - Powiesz mu?
-Powiem, może cudem odezwie się w nim jakieś sumienie... jak nie to tylko utwierdzę się w przekonaniu, że faceci to zwykłe cioty... - wyrwała się z moich objęć i kolejny raz napełniła kieliszki, podając mi jeden. - Za feministki? - uśmiechnęła się lekko, znieważając łzy. Ja także odwzajemniłam gest i zanurzyłam usta w czerwonym alkoholu. Widok takiej wyluzowanej i wesołej o wiele bardziej mi odpowiadał, ale przecież to wszystko spowodowane jest za dużą dawką alko we krwi. To nie wróży nic dobrego.
-I wiesz co... - zaczęła. - Zrobię to teraz. - klasnęła w dłonie i pobiegła do torebki, aby wyjąć telefon. Po kilku sekundach wróciła do mnie, po drodze wykręcając numer. 
-Nie jestem co do tego przekonana... - usiadłam po turecku, przodem do przyjaciółki, która już przystawiała komórkę do ucha. 
-Zamknij się, chcę to zrobić teraz, raz i porządnie. Wykorzystując fakt, że jestem schlana i mam więcej odwagi... Zbyszek, cześć kochanie. - mówiła to, wpatrując mi się głęboko w oczy. Nie mogłam znieść tego, że mówi do niego takimi czułymi słówkami. 
-Baśka, nie rób tego. - syknęłam, a ona uciszyła mnie ręką. 
-Gdzie jesteś? W domu? To dobrze... mam Ci coś ważnego do przekazania. - przygryzła dolną wargę, ciągle świdrując mnie wzrokiem. - Będziesz... - nie dokończyła, bo wyrwałam jej telefon z rąk. 
-Na pewno świetnym trenerem w przyszłości. - powiedziałam na koniec i wyłączyłam się. 

____________________________________________________________

Nie dokończyłam mojej weny, ale to dlatego, że brat niespodziewanie "uraczył" mnie swoją wizytą i chce kompa. :C Cóż...

* okaże się już niebawem, ale oczywiście trzymamy kciuczki! *___* :D:D:D:D 

Pozdrawiam, Sissi. <3 


sobota, 9 lutego 2013

ROZDZIAŁ 38

Na następny dzień rano, po nocy pełnej przemyśleń, wyciągnięciu wniosków i zastanowieniu się nad swoim postępowaniem postanowiłam, że muszę iść do Alka, wszystko mu powiedzieć, wyjaśnić. Paweł wspierał mnie w tej decyzji, zaproponował nawet, że pojedzie ze mną, ja jednak uznałam, że wolę pojechać do niego sama. Wolałam, żeby skupił się na dzisiejszym egzaminie na prawo jazdy. Ubrałam koszulę w kratę, którą włożyłam do jasnych dżinsów, na to jasny, kremowy sweter, a na stopy nasunęłam czarne oficerki. Nie jadłam śniadania, byłam za bardzo zestresowana, żeby cokolwiek przełknąć. Narzuciłam kurtkę, przepasałam się skórzaną torbą i wyszłam z mieszkania. Nie postawiłam na żaden ze środków komunikacji miejskiej. Chciałam iść na pieszo. Mieć ten czas na przygotowanie sobie mowy, którą wygłoszę Alkowi. Wiem, że zawiodłam, ale on sam wyciągnął pochopne wnioski, na podstawie tego co usłyszał... dobra, nie winię nikogo. Po kilkunastu minutach dotarłam pod mieszkanie Atanasijević'a. Jego czarny mustang nadal czekał przed jego blokiem. Przejechałam ręką po jego masce, przecież wiąże się z nim tyle wspomnień. Głęboko odetchnęłam i chwyciłam zimną, miedzianą klamkę od drzwi klatki schodowej. Wolno weszłam na górę i po jeszcze jednym przypomnieniu sobie całej kwestii zapukałam do lokum siatkarza. Po chwili drzwi uchyliły się, a za nimi stanął Cupko.
-Czego chcesz? - zapytał chłodno.
-Ja przyszłam do Alka. - odparłam niewinnie.
-Wątpię żeby chciał się z Tobą widzieć. - Konstantin zacisnął zęby. Patrzyłam w jego oczy poprzez łzy, nie umiałam przyjąć do świadomości jego słów. Dudniły w mojej głowie niczym echo. - Coś mi obiecałaś...
-Obiecałam go kochać... - na czubki moich oficerek spadły słone łzy. - I nie przestałam...
-I nigdy nie ranić... - już chciał trzasnąć drzwiami przed moimi oczyma, kiedy spotkał się z ostrym zakazem Alka. Odzyskałam nadzieję.
-Śmieci trzeba wynieść. - oznajmił obojętnie, stojąc w przejściu pomiędzy kuchnią, a korytarzem z pełnym, czarnym workiem w ręku. Cupko spoglądał raz na mnie, raz na Alka, aż w końcu zdecydował się zostawić nas samych. Ze srogą miną odebrał worek od przyjaciela i minął mnie rzucając nienawistnym spojrzeniem. Wiedziałam, że już nigdy nie będziemy umieli zaprzyjaźnić się tak jak kiedyś...
Delikatnie zamknęłam drzwi, przełknęłam ślinę i odwróciłam się w stronę siatkarza. Jego nie było już w przejściu. Zdjęłam buty i poszłam do kuchni. Stał przy blacie obracając kolorowy kubek w dłoniach.
-Alek ja - nie dokończyłam, bo on natychmiast mi przerwał.
-Przemyślałem sobie wszystko i uznałem, że lepiej będzie jak wyjadę. - stwierdził, nie okazując zupełnie żadnych emocji.
-Dla kogo lepiej? - zapytałam łamiącym głosem. Wszystko co miałam mu powiedzieć legło w gruzach, nic nie pamiętałam.
-Dla mnie, dla Ciebie... dla klubu. - cały czas mówił tym samym tonem.
-Nie rozumiesz, że ja Cię kocham?! Nie dam sobie rady bez Ciebie! - krzyczałam poirytowana, a na moim policzku utworzył się jeszcze szerszy strumień łez.
-Masz Pawła, Michała... Zbyszka. - przy tym ostatnim imieniu prychnął z dezaprobatą.
-Nie mam żadnego Zbyszka. - schowałam twarz w dłoniach. - Nikt nie będzie w stanie zastąpić mi Ciebie!
-Nie oszukujmy się, Julka. Jesteśmy dorośli...  rozstańmy się chociaż w przyjacielskich stosunkach.
-Ale ja nie chcę się rozstawać... - te słowa ledwo przeszły przez moje gardło.
-Zaraz wyjeżdżam do Serbii, zrobię sobie trochę wolnego... - wzruszył ramionami, jakby to było nic wielkiego.
-A co z klubem?! Co z PlusLigą, Ligą Mistrzów?! Pomyślałeś chociaż o tym?!
-Nie mów mi co mam robić!
-Alex, zrozum, że ja nie chcę spędzić reszty życia bez Ciebie...
-Ile razy jeszcze to powiesz? - podszedł do mnie. Głośno przełknęłam ślinę i uniosłam głowę. Siatkarz świdrował wzrokiem po mojej twarzy, spoglądając co chwila na moje słone od łez wargi. - Zdradziłaś mnie. Dobrze wiesz, że nie toleruję kłamstwa. Kochałem Cię jak nikogo na tym beznadziejnym świecie, a Ty to tak po prostu wykorzystałaś. - mówił cicho nie przestając wlepiać we mnie swojego spojrzenia. - Nie wiem, czy będę w stanie Ci to wybaczyć, na pewno nie teraz.
Byłam przygotowana na najgorsze, lecz ten otarł kciukiem moje mokre policzki i schylił się nade mną delikatnie. Jego wolny oddech łaskotał moją twarz, a ja odruchowo zamknęłam oczy. Poczułam czuły pocałunek złożony na moich wargach.
-Żegnaj. - jeszcze raz spojrzał głęboko w moje oczy i chwycił podróżną torbę, która leżała na krześle w kuchni. Nie chciałam zapomnieć smaku jego ust, jego przeszywającego spojrzenia. Gdy mijał mnie, chwyciłam skrawek jego bluzy i po raz ostatni wtuliłam się w jego tors. Nie objął mnie. Lekko mnie od siebie odciągnął i wyszedł z mieszkania, wcześniej zabierając kurtkę z wieszaka. Stałam w kuchni cały czas gapiąc się na wejściowe drzwi, przez które przed chwilą wyszedł siatkarz.
-I co, dopięłaś swego? - zapytał Kostek z impetem wchodząc do mieszkania. Tylko spuściłam głowę. Nie miałam ochoty na jego frustracje, docinki i pretensje. Szybko nasunęłam buty i wybiegłam z budynku. Nie stał już tam samochód Alka. Na wargach miałam jeszcze jego dotyk, a moje nozdrza drażnił zapach jego perfum. Nie umiałam poradzić sobie z brakiem jego osoby tuż przy mnie. Zawsze był mi bliski, a ja jak zwykle wszystko popsułam. Przeze mnie ten związek nie miał już szans, a ja głupia robiłam sobie tylko zbędne nadzieje. Narzuciłam kaptur na głowę i ruszyłam w stronę swojego domu. Szłam powoli, rozpamiętując każde zdarzenie, każdy ruch, każde słowo.
-Julka! - usłyszałam zza swoich pleców. Niechętnie się odwróciłam, a widok wcale nie poprawił mi humoru.
-Cześć Szczepek. - rzuciłam i z powrotem ruszyłam przed siebie.
-Co jest? - chłopak dogonił mnie i odwrócił w swoją stronę łapiąc za rękaw kurtki.
-Nic. - obojętnie wzruszyłam ramionami i uciekałam wzrokiem, by tylko nie spojrzeć na niego.
-Jak to nic? Przecież widzę, że coś Cię trapi! Zapraszam na kawę i dobre ciacho, co? - ochoczo poruszał brwiami i dźgnął mnie palcem w żebra.
-Wiesz co, śpieszę się. - zdobyłam się na wymuszony uśmiech.
-No ze starym, poczciwym przyjacielem się nie wybierzesz? - nalegał.
-Szczepan, naprawdę, nie dzisiaj... - westchnęłam.
-A kiedy?
-Zadzwonię. - przejechałam ręką po jego ramieniu i ruszyłam w dalszą drogę prowadzącą do domu.
Gdy przeszłam już próg mieszkania, oznajmiłam mojemu domownikowi, że już jestem. Odwiesiłam kurtkę i wkroczyłam do kuchni. Tam siedział zmartwiony Paweł.
-Nie zdałeś? - zapytałam od razu.
-Zdałem. - odrzekł krótko. - Co z Tobą?
-A co ma być? - zacisnęłam wargi, nalewając sobie soku do szklanki.
-Nie udawaj czecha. - syknął.
-Greka. - poprawiłam go.
-Julka!
-No co, no wyjechał! - wybuchnęłam płaczem, od razu kierując się do swojego pokoju, trzaskając drzwiami.
-Na pewno wróci... - brat wszedł do mojego pokoju i jak zwykle usiadł na brzegu łóżka, gładząc moje plecy. Standardowo już wypłakiwałam się w poduszkę, czyniąc ją gąbką do pochłaniania łez. Wylewałam w nią swoje wszystkie żale.
-On mnie nienawidzi! Dla niego przestałam już istnieć! - wrzeszczałam połykając łzy.
-Nie mów tak... - mówił Zatorski swoim zatroskanym głosem. - Wyjedzie, wywnioskuje, że i tak nie może bez Ciebie żyć i wróci...
-Przynajmniej nie pocieszaj mnie, wygadując bzdury... - warknęłam.
-To nie są bzdury... pamiętasz jak rodzice opowiadali nam swoją sławną na całe miasto historyjkę? - zaśmiał się cicho. Na mojej twarzy też zagościł lekki uśmiech. Pamiętałam ją doskonale. Nasza mama także grała w siatkówkę. Pewnego razu, gdy była już z tatą, on przyłapał ją na rozmowie z innym. Tak jak Alek wyciągnął pochopne wnioski, wszystko sobie wymyślił i uznał, że lepiej będzie jak się rozstaną. Wszystko jej wyjawił i nie dał dojść do słowa. Wyjechał z miasta, nie chcąc przywracać niepotrzebnych wspomnień po nieszczęśliwej miłości. Po kilku tygodniach jednak wrócił, stwierdzając, że nie może żyć bez naszej mamy. Jak się potem okazało, ten facet to był zwykły, niczego winny dziennikarz.
Po przypomnieniu sobie tego zdarzenia jednak nie zrobiło mi się lepiej. Ona tylko rozmawiała, ja całowałam się ze Zbyszkiem, choć Alex i tak tego nie widział, mógł wywnioskować to po naszej kłótni. On już nigdy mi nie wybaczy...
-Mówię Ci, odczekaj parę dni, odpoczniecie od siebie i wszystko wróci do normy... - poklepał moje łopatki.
-Nie ma szans... - odetchnęłam głęboko. Paweł także to zrobił i zostawił mnie samą sobie. W tamtym momencie zadzwonił telefon. Numer zastrzeżony.
-Tak? - odezwałam się.
-Jestem już wystarczająco daleko od Ciebie, więc... - zaciął się, a ja domagałam się kontynuacji jego mowy. - A z resztą. - powiedział, po czym zakończył połączenie.
Wiedziałam, że to Alek, poznałam po jego głosie. Nie wiedziałam po co całe te cyrki. Wolałam kiedy zostawił mnie z mokrym śladem na moich ustach, niż po niewypowiedzianych słowach po zatelefonowaniu z budki telefonicznej.

___________________________________________________________________

Coraz bliżej, coraz bliżej. :C 
Jak tam weekend? ;-) Ja niestety już kończę ferie, a po rozmowie z moją koleżanką dowiedziałam się, że w tym tygodniu mam 3 sprawdziany i kartkówkę. <3 Jak słodko. 
Chyba idę zachorować. -.-'' 

A tymczasem zapraszam także tutaj --> W tanecznym rytmie siatkówki
Pozdrawiam, Sissi. <3 

EDIT : Żadne coraz bliżej, bo odpisując na Wasze komentarze doznałam olśnienia.. :D Przedłużę bloga o kilka... (naście? : o ) rozdziałów. :D Także cieszmy się i radujmy! ^_^

wtorek, 5 lutego 2013

ROZDZIAŁ 37

Nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, bo Baśka rzuciła mi się na szyję.
-Boże, jak ja Cię dawno nie widziałam! - darła mi się do ucha. - Wymężniałaś... - zaśmiała się i poklepała moje plecy. - Poznaj mojego nowego chłopaka, to jest...
-My się znamy. - przerwałam jej wpatrując się w całkiem dobrze znaną mi postać.
-Znacie się? - Mróz wyraźnie się zdziwiła. - A miała być taka niespodzianka... - westchnęła i pobiegła przywitać się z Alexem.
-Nie udało Ci się ze mną, wziąłeś się za Baśkę? - zatrzasnęłam drzwi za siatkarzem i stanęłam przed nim z rękami założonymi na klatce piersiowej.
-To nie tak, nie wiedziałem, że Wy się... przyjaźnicie. - Bartman zmarszczył brwi.
-Proszę Cię, skończ. - schowałam twarz w dłoniach. - Miałam pozbyć się Ciebie z mojego życia, już wystarczająco je zatrułeś! Co Ty myślałeś, że jeden list wszystko wyjaśni?! Przestałam podniecać się na Twój widok, to załapałeś następną, tak? - wyraźnie podniosłam głos. Zapomniałam, że w tym samym czasie oprócz nas w mieszkaniu znajdują się jeszcze trzy pozostałe osoby. - Jesteś egoistą... zasranym, pieprzonym egoistą! I wiesz co Ci jeszcze powiem?! Zostaw Baśkę, bo nie chcę żebyś schrzanił życie także jej!
-Julka, ale... - nerwowo podrapał się po karku, ciągle uciekając wzrokiem.
-Co Julka?! Co Julka?! Mam Cię dość! Nienawidzę Cię! - krzyczałam przez łzy. Najchętniej przywaliłabym mu w tą przystojną twarz. - Twoje wywody na temat uczucia do mnie wcale mnie nie ruszyły, rozumiesz?! Nienawidzę Cię! - rzuciłam się na niego z pięściami, lecz Zbyszek w porę je złapał.
-Uspokój się! - wrzasnął.
-Co się tutaj dzieje?! - z pokoju wynurzył się Paweł. - Co to za dziecinada?! - Zatorski ruszył do rozdzielania nas obojga. Gdy mój brat odepchnął mnie na w miarę bezpieczną odległość od Zbyszka zauważyłam, że naszej kłótni przyglądał się Alek, razem z Basią. Atanasijević patrzył na mnie jak na skończoną idiotkę. Fala gorąca przeszła całe moje ciało, a kolana dosłownie ugięły się pode mną.
-Nie wiedziałem, że aż takie bliskie kontakty Was łączą... - powiedział zaciskając zęby, a na jego skroniach utworzyły się delikatne górki.
-Nie, Alek, to nie tak... - po moich policzkach popłynęły kolejne słone krople.
-A jak? - zmrużył oczy. - Byłem tylko dodatkiem, zabawką... tak?
-Oczywiście, że nie... - wolno do niego podeszłam, lecz ten odsunął się ode mnie.
-Przestań, mam już dość Twoich kłamstw, Twoich zachowań, Twoich gierek... - wyliczał, coraz bardziej podnosząc głos. - Ile już tak się ze mną bawisz, co? Miesiąc, dwa? Rok?! Po co dawałaś mi te złudne nadzieje do cholery?! - do jego oczu także napłynęły łzy, lecz nie pozwolił, aby te wypłynęły na jego policzki. - Ja Cię w ogóle nie znam... - dodał po cichu. - Nie mogę tak dalej, nie potrafię. - uciął i wyminął mnie, po drodze zabierając swoją kurtkę i wyszedł trzaskając drzwiami. Cały czas stałam w tym samym miejscu, w tej samej pozycji.
-Wynoście się. - powiedziałam.
-Może... - zaczęła Baśka. Słyszałam jak podchodzi do mnie.
-Wynoście się kurwa wszyscy! - wrzasnęłam zdzierając sobie gardło. - Spierdalajcie stąd! Nie chcę Was znać! - krzyczałam, aż straciłam głos. Całe towarzystwo w ciszy wyszło z mojego domu.
-Julka... - Paweł chciał mi jakoś pomóc, lecz ja odepchnęłam go.
-Zostaw mnie. - syknęłam i pognałam do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko rozpamiętując każde zdanie, każde słowo, każdy ruch sprzed kilku minut. W jednej chwili wszystko się rozpadło. Straciłam najważniejszą osobę w moim życiu, odtrąciłam od siebie ludzi będących przecież tak blisko mnie. Straciłam jakąkolwiek wiarę w ludzi. Zati wiedząc, że i tak nie będę chciała jego litości dał sobie spokój i wrócił do siebie. Poduszka już całkiem mokra od moich łez była wtedy moim najlepszym przyjacielem. Poduszka, którą przecież tak uwielbiałam rzucać w innych, jak się potem okazało tym samym raniłam ważne osoby w moim życiu. Otworzyłam laptopa i weszłam na Facebook'a. Jedna wiadomość.

Słuchaj, bo i tak nie wytrzymam z tym niusem aż do momentu kiedy się spotkamy! :D Poznałam zajebistego chłopaka! Nieco starszy od nas, ale wiek to przecież tylko liczba. ;] Pierwszy raz zobaczyłam go w Bełku, pod Twoim domem, czujesz to?! :D Przyjechałam do Ciebie, jak się potem okazało Ciebie nie zastałam, a ten pytał o jakąś fajną kawiarnię, to mu powiedziałam o Kubusie. Zaoferował podwózkę, no to się zgodziłam, w końcu wydawał się całkiem w porządku. Po drodze dowiedziałam się, że jest siatkarzem, czy coś, ale to mniejsza... Mówię Ci, taki mega pozytywny facet! Potem pisaliśmy ze sobą kilka dni, doszło do kolejnego spotkania... i tak poleciało. :D  Od razu mi się spodobał! Mogę przyprowadzić go do Ciebie? ;> ZGÓDŹ SIĘ!  :* 

-Przez Was rozpadł się mój związek... - powiedziałam po cichu, trzaskając górą od laptopa z powrotem wciskając twarz w poduszkę. Płakałam, płakałam, płakałam i dla odmiany wydmuchiwałam nos w jednorazowe chusteczki, których było już multum na podłodze. 

***

-Śniadanie. - obudził mnie cichy głos Pawła.
-Nie jestem głodna. - odparłam nawet nie otwierając oczu. Teraz gdy się obudziłam, dotarło do mnie, że ja naprawdę nie jestem już z Alkiem... on mnie teraz nienawidzi. 
-Ale musisz coś zjeść... - usiadł na brzegu łóżka, zgarniając kosmyki włosów z mojej twarzy.
-Nic nie muszę. - bąknęłam.
-Julka... - westchnął.
-Daj mi spokój. - odwróciłam się na drugi bok.
-To napij się czegoś ciepłego chociaż... - nie dawał za wygraną.
-Czego nie rozumiesz w zwrocie "daj mi spokój"?!
-Jak chcesz... - wstał i z powrotem przymknął drzwi. Ja otworzyłam oczy i od razu zauważyłam wisiorek z mojej szyi, który odpiął mi się w czasie snu. Chwyciłam go lekko i otworzyłam tabliczkę. Nasze zdjęcie... wszystkie wspomnienia od razu powróciły, smak jego ust, zapach perfum, ciepły dotyk. Tak wiele miałam i wszystko zaprzepaściłam. Nie miałam najmniejszej ochoty ruszać się z łóżka, dlatego przeleżałam w nim cały dzień.
-Jadę na trening... - powiedział Paweł wychylając się zza drzwi.
-Mhm. - mruknęłam cała zakatarzona.
-Chcesz czegoś?
-Nie. - ucięłam. 
-Trzymaj się młoda. - znów głęboko odetchnął i wyszedł z mieszkania. Gdy tylko usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka w drzwiach, odchyliłam kołdrę i powolnym krokiem skierowałam się w stronę kuchni. Otworzyłam apteczkę wyjęłam jakieś proszki na sen. Odkręciłam szklane opakowanie i wysypałam kilka tabletek na rękę. Jedna łza kapnęła na nie, mocząc tabletkę. Zacisnęłam pięść i wyrzuciłam puste pudełko do śmieci. Ruszyłam w kierunku barku. Kurczowo trzymając lekarstwo w dłoni biłam się z myślami. Nie chciałam już żyć, nie miałam dla kogo. Po drodze uderzyłam stopą o kant listwy, tym samym od razu łapiąc się za stopę, pigułki wypadły z mojej dłoni rozsypując się po salonie. Opadłam bezradna na podłogę wyzywając się w myślach od najgorszych. Rozgniotłam tabletki na proszek wyżywając się na nich. Powierzchownie otrzepałam ręką ziemię i wstałam. Ze zdartej nogi sączyła się krew. Rzuciłam siarczystym przekleństwem i ruszyłam po plaster. Po wykonanym zabiegu wróciłam do łóżka. Niekoniecznie takiego przebiegu zdarzeń się spodziewałam...

-Jestem! - usłyszałam z korytarza. Nic nie odpowiedziałam. - Jak tam? - do pokoju znowu wtargnął Paweł. Nachalny typ...
-A jak ma być? - zapytałam odwracając się w jego kierunku. 
-Chcesz pogadać? - usiadł na krześle przy biurku.
-Nie... tak... nie wiem. - narzuciłam kołdrę na swoją twarz.
-Czemu nic mi nie powiedziałaś, że między Tobą, a Zbyszkiem coś było? 
-A co miałam Ci mówić?! Podbiec do Ciebie i powiedzieć "cześć, wiesz co, ostatnio całowałam się ze Zbyszkiem, ale tak naprawdę go nie kocham, dlatego chcę być z Alkiem". 
-A propo... nie było go dzisiaj na treningu... - wspomniał. - Cupko coś mówił, że ma plany wyjechać do Serbii... 
-Co?! - pisnęłam podnosząc się z łóżka. - Do jakiej Serbii?!
-Do swojej rodziny, chodzą słuchy, że ma zrezygnować z gry w Skrze... - dodał.
-To nie może być prawdą. - w moich oczach znowu pojawiły się łzy, ale to już norma. 
-Nie wiem co jest prawdziwe, tak przynajmniej mówił Kostek... 
-On nie może wyjechać. - z powrotem opadłam na łóżko. - Ja go kocham, rozumiesz? Kocham go... 
-Wiem siostra, wiem... - Paweł przysiadł obok mnie. - Powinnaś z nim porozmawiać, wyjaśnić mu wszystko.
-Co to zmieni?! On nie chce mnie znać! 
-Zawsze warto spróbować.
-A co jeśli jeśli jest już w Serbii? Nie, to nie ma sensu... lepiej jak zniknę z jego życia.
-Nawet tak nie mów!
-Jestem kompletną kretynką. - po raz setny dzisiaj wcisnęłam twarz w poduszkę. 
-Dasz radę, młoda. - Zator pogłaskał moje plecy. - My damy.

_________________________________________________________________

Przepraszam, że dzisiaj tak jakoś krótko. :C 
Postaram się nadrobić, tym bardziej, że nieubłaganie zbliżamy się do końca naszej przygody z Julsonem i Alkiem. :C Ale to jeszcze trochę... ;-)
Pozdrawiam Was cieplutko! ;-***

niedziela, 3 lutego 2013

ROZDZIAŁ 36

Chłopcy byli niezwykle zmotywowani na dzisiejszy mecz. Nie rozmawiali o niczym innym, jak nie o sposobach przyjmowania i wystawiania. Trener jeszcze dorzucił swoje trzy grosze na temat zagrywek, więc przy obiedzie nie było tej normalnej gadaniny bez sensu... nad czym ubolewałam, bo nie mogłam wyrzucić z siebie tych wszystkich wrażeń i emocji, które dusiłam w sobie. Na temat zgięcia łokcia przy flocie przecież nie będę się wypowiadać, znam się na tym, jak na plewieniu rzodkiewkim, czyli pojęcie mam o tym zerowe. Znudzona, grzebałam widelcem w wikwintnym łososiu w sosie cytrynowym.
-Jak Ci nie smakuje, to możesz mi oddać... - Zati od razu zabrał się za pustoszenie mojego talerza.
-Spadaj, powiedziałam, że mi nie smakuje?! - odepchnęłam brata.
-Mogłem wywnioskować to po Twojej zniesmaczonej minie... - zmrużył oczy, w skupieniu mi się przyglądając.
-Nie mów, że aż tak bardzo interesuje Cię moja obecna mina. - prychnęłam, oddzielając ości od rybiego mięsa.
-Jesteś moją małą siostrzyczką... - rozczulił się. Brakowało jeszcze tego prymitywnego złapania za policzki i próby rozerwania ich na strzępy. Reszta Skrzatów zaśmiała się pod nosem.
-Paweł proszę Cię... - uniosłam brew.
-Zati, wzorowy brat... - Winiarski trącił jego ramię łokciem.
-Śmiejcie się, śmiejcie, ludzik chce dobrze, a Ci go wcale nie traktują poważnie! - bąknął libero i do końca posiłku nie wypowiedział ani jednego słowa. Po obiedzie siatkarze ruszyli do pokoi, aby się przebrać, spakować i przygotować psychicznie na starcie tytanów... przesadziłam, po prostu Skrzatów z Brygadą Dzików. Zza ściany, gdzie pokój dzielili ze sobą Winiar razem z Mariuszem i Boninfante usłyszałam siarczyste przekleństwo, niosące się po całym Jastrzębiu. Nie musieliśmy długo czekać na wizytę w naszym pokoju.
-Macie igłę i nitkę?! - do pokoju jak poparzony wparował Michał.
-No mamy. - odparłam, spokojnie mieląc jabłko.
-Zarzuć szybko! - praktycznie skakał w miejscu z tej swojej niecierpliwości.
-Co się stało? - zapytałam w drodze po kosmetyczkę z przyborami.
-Rozerwałem spodenki w kroku... - uciął.
-Nie pytam jak do tego doszło... - westchnęłam rzucając w niego czarną nitką.
-Nie masz żółtej? - skrzywił się, pokazując mi swoje żółte spodenki.
-Mam. - siatkarz odrzucił mi czarną, a ja rzuciłam żółtą. Szybko podziękował i wybiegł z pokoju tak szybko, jak szybko tutaj trafił. Cud, że nie poprosił mnie o to, żebym ja mu to zrobiła...
-Julson... - wrócił. - A mogłabyś mi to zszyć, ja w tym czasie spakowałbym resztę rzeczy? - wyszczerzył się niemiłosiernie.
-A ja już miałam odzyskiwać wiarę w mężczyzn. - zrobiłam gest, oznaczający zarzucenie spodenek i wgryzłam się w czerwony owoc. Z niemałym trudem nawlekłam nitkę na igłę i przystąpiłam do działania.
-Chyba mam wszystko... - z łazienki wyszedł Alek, niosąc na plecach olbrzymią torbę z logo Skry.
-Chyba? - spojrzałam na niego spode łba.
-Nigdy nie ma się tej pewności. - westchnął opadając na łóżko. - Co robisz?
-Szyję. - odrzekłam.
-Co? - zmarszczył brwi unosząc się na łokciach.
-Spodenki.
-Twa wylewność mnie przeraża. - zaśmiał się.
-Idź, zanieś je Winiarowi. - rzuciłam w atakującego żółtymi spodenkami.
-A co ja, listonosz? - bąknął leniwie podnosząc się z materaca i kierując się do pokoju Miśka. Usłyszałam tylko głośne pukanie i "masz". Ach ta życzliwość...
Po zbiórce na dole, sprawdzeniu obecności i krótkiej odprawie wpakowaliśmy się do autokaru, zmierzając na halę. Większość motywowała się przed meczem słuchając muzyki, a ta mniejszość po prostu podziwiała widoki. Ja należałam do tych dwóch ekip, bo słuchałam muzyki i podziwiałam miejskie aglomeracje. Po kilkunastu minutach byliśmy już na hali. Chłopcy ruszyli się przebierać, a ja jak zwykle pokazując wcześniej plakietkę weszłam na boisko, wybierając sobie najlepszą miejscówkę do robienia zdjęć. Wszelkie występy cheerleaderek zaczynają mnie pomału denerwować. Dlaczego one mogą być takie wysportowane i gibkie, a ja nie?!

Mecz zakończył się wynikiem 3:1 dla gospodarzy. Muszę przyznać nasi chłopcy walczyli, lecz nie tak skutecznie jak Jastrzębianie. W ten sposób przygoda w Pucharze Polski dobiegła końca. Z opuszczonymi głowami weszli do szatni. Bałam się cokolwiek do nich powiedzieć. Jak zawsze po przegranym meczu. Z szatni nie dobiegały już dźwięczne rytmy disco, czy wdzięczne okrzyki. Raczej cisza, każdy bił się z myślami i analizował to, co zrobił źle. Nastrój udzielił się także mi, wzięłam tylko kurtkę z przebieralni chłopców i wyszłam na zewnątrz, aby złapać świeżego powietrza, gdyż miałam dość zaduchu panującego w środku hali. Zapięłam się po samą szyję, jednocześnie chowając aparat do etui. Zawiesiłam je sobie na szyi i wolnym krokiem podeszłam do autokaru, który oblęgały już stada nastoletnich fanek. Nawet nie miałam siły, aby przepychać się wśród nich, po prostu stanęłam za nimi i oczekiwałam przyjścia siatkarzy, którzy raczej nie będą zadowoleni z tego widoku. Kierowca próbował jakoś załagodzić sytuację i uciszyć te dziewczęta, i chyba nie tylko... Krążyłam w tę i z powrotem wdychając świeże powietrze, aż w końcu te tak podrażniło moje nozdrza, że musiałam kichnąć.
-Na zdrowie. - usłyszałam zza siebie. Wycierając zakatarzony nos rękawem ciemnej kurtki odwróciłam się i ujrzałam jakże cudownego osobnika.
-Bartek! - krzyknęłam na całe gardło i zaczęłam biec w stronę chłopaka, od razu rzucając mu się na szyję.
-Ciszej, bo fanki. - powiedział szeptem, ale ja puściłam to swojej uwadze.
-Co Ty tutaj robisz? - zapytałam niezwykle uradowana.
-Przyjechałem do Polski na rehabilitację... a że dowiedziałem się, iż moja ulubiona drużyna jaką jest PGE Skra Bełchatów gra dzisiaj mecz, no to jak mogłem się nie pojawić. - poruszał brwiami.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę! - ponownie wtuliłam się w siatkarza. - Tęskniłam...
-Miałem pojawić się na święta, ale nie wypaliło...
-Nie dzwoniłeś, nie pisałeś. - zrobiłam smutną minę uderzając go w ramię.
-Będę trochę w Polsce, to nadrobimy... - przemierzwił moje włosy, które i tak nie wyglądały już najlepiej. Chwyciłam go pod rękę i oddaliliśmy się od autokaru, zostawiając zmarznięte kibicki w tyle. Weszliśmy z powrotem do hali i opierając się o ścianę w holu czekaliśmy na Bełchatowian. Ci, w ciszy wyszli z szatni, ale gdy zobaczyli Kurka, od razu ruszyli, by się z nim przywitać. Mimo że Bartek nie gra już w Skrze, zawsze będzie tutaj mile widzianym gościem. Miejmy nadzieję, że jeszcze do nas wróci...
Po wymienieniu się wrażeniami z dzisiejszego meczu, musieliśmy się rozstać. Bartek przyjechał swoim samochodem, ale obiecał, że przyjdzie na trening. Wsiedliśmy do autobusu, po wcześniejszym rozdaniu kilku podpisów. Ja wsiadłam pierwsza i przyglądałam się nietęgim minom Skrzatów. Jak najszybciej próbowali wyrwać się ze szponów fanów i wsiąść do pojazdu, aby udać się do hotelu i iść spać. Po zamknięciu drzwi autokaru, kierowca odpalił wóz i wyruszyliśmy z parkingowego miejsca. Widząc smutek wymalowany na twarzy Alex'a, dałam mu całusa w policzek, a ten zdobył się na delikatny ruch prawego kącika ust, po czym odwrócił głowę w stronę okna. Rozejrzałam się po wnętrzu autobusu, wszyscy zmieleni i wyczerpani, ze słuchawkami w uszach. Z całej drużyny tylko Winiar oderwał wzrok od widoków za szybą i mrugnął do mnie okiem, co zrobiłam także ja. Po krótkim czasie, znów znajdowaliśmy się w hotelu, lecz w sekundę wszyscy zaszyli się w swoich pokojach.
-Porażka zdarza się nawet najlepszym... - wiem, że głupio to zabrzmiało, ale musiałam w końcu przerwać tę ciszę. Nie potrafiłam wytrzymać bez ich rozmów.
-Jedna tak, ale nie kilka pod rząd. - syknął Atanasijević i poszedł się przebrać.
-Ty też się tak przejmujesz? - jęknęłam, licząc, że Kostek aż tak bardzo nie przeżył tej przegranej.
-Już nie, czekolada dała mi ukojenie. - uśmiechnął się szeroko i powrócił do szamania wielkiem tabliczki kakaowego przysmaku. Naburmuszony Alexandar wyszedł z łazienki i pierwsze co zrobił to podszedł do mnie, mocno mnie objął całując w skroń i przepraszając.
-Rozumiem. - pogładziłam jego plecy.
-Może czekolady? - zapytał Cupko, a siatkarz z chęcią ułamał sobie kawałek słodyczy.

Na drugi dzień już wracaliśmy do Bełchatowa. Bez większych radości, ale na pewno z lepszymi humorami niż wczoraj. Przynajmniej Winiar, ten nucił sobie dosyć znany utwór hip-hopowy, bo zapomniał, że jedzie autokarem wśród większej liczbie osób, a dobrej akustyki to tu nie było. Po dwóch postojach, odsłuchaniu całej playlisty na Ipodzie i wysłuchaniu paru utworów w intonacji Winiarskiego dojechaliśmy do Bełchatowa.
-Młoda, masz klucze do domu? - zapytał Paweł, odbierając nasze bagaże z luku.
-Raczej tak. - wzruszyłam ramieniem i chwyciłam rączkę walizki, podchodząc do Alka, aby się z nim pożegnać. - Kiedy się widzimy? - wyrzuciłam ręce w górę, aby położyć je na jego szyi.
-Dzisiaj? - uśmiechnął się lekko.
-U mnie?
-Może być. - schylił się, aby mnie pocałować. Znudzony Paweł pociągnął mnie za kurtkę, abym w końcu odessała się od Atanasijevića. Mrugnęłam do niego okiem i podążałam za Pawłem. W czasie czekania na TAXI napisałam SMS'a do Basi.

Jestem w Bełku, chcesz wpaść? ;> 

O, dobrze się składa. :D Kiedy, gdzie i o której? 

Dzisiaj, u mnie, za dwie godziny?

Okej, okej, okej. :*

Wsunęłam telefon do kieszeni i opierając się o ramię Pawła czekaliśmy na transport do cieplutkiego domu z prysznicem. Tak bardzo mi tego trzeba! Po paru minutach taksówka w końcu się pojawiła, a my bezpiecznie dotarliśmy do mieszkania. Od razu napadłam na łazienke, zaszywając się w kabinie. Po długiej kąpieli rozpakowałam bagaż i powierzchownie posprzątałam dom. Przygotowując też szybki obiad, czyli zalewając sobie zupkę z proszku, czekałam na Basię i Alka. Paweł uznał, że nie chce wysłuchiwać naszych plotek, dlatego zakluczy się w pokoju i zrobi tysiące testów na prawko, aby w końcu je zdać. 
Około godziny 15 przed drzwiami naszego mieszkania pojawił się Alex z pięknie opakowanymi ciasteczkami prosto z piekarni na rogu. Serdecznie mu podziękowałam i od razu wyłożyłam je na talerz. Usiedliśmy w salonie, załączając pierwszy lepszy film, lecz niedługo potem zadzwonił kolejny dzwonek do drzwi.
-Mam nadzieję, że zapach ciasteczek nie przywołał niechcianych gości. - zaśmiał się siatkarz i uwolnił mnie z objęć, abym mogła iść otworzyć. 
-To na pewno Basia. - powiedziałam i pobiegłam na korytarz, w pośpiechu rzucając się na drzwi wejściowe. Gdy je otworzyłam zamarłam.
-Cześć! - usłyszałam entuzjastyczne powitanie, lecz ja tylko ze zdenerwowania przełknęłam ślinę. 

______________________________________________________________

Jestem! :D 
Rozdział miał pojawić się wczoraj, ale brat siedział praktycznie całą sobotę w domu, to nie miałam jak się włamać. -.-' Ten to też ma wyczucie sytuacji.. ;/
Enjoy!
Pozdrawiam, Sissi. <3