poniedziałek, 25 marca 2013

ROZDZIAŁ 48

Siedzieliśmy cały wieczór i oglądaliśmy denne filmy na laptopie, kiedy ja powinnam siedzieć w szpitalu i czuwać nad stanem Basi. Wnioskując po moim zachowaniu nie zasługuję na miano przyjaciółki. Wolę obżerać się chipsami razem z chłopakiem, kiedy ona... chłopakiem? Czy ja naprawdę to powiedziałam? Pierwszy raz od kilku miesięcy, nazwałam kogoś chłopakiem. Wśród reszty wyrzutów objawiła się cząsteczka uśmiechu. Oparłam głowę o tors Bartka, a on pocałował jej czubek. Westchnęłam głęboko, jakby to co we mnie siedzi miało ujść razem z wypuszczanym powietrzem. Jednak tak nie było, a ja niesamowicie nad tym ubolewałam. Wszystko mnie przytłaczało, sprawiało, że dawna rozwrzeszczana Julka stała się cichą i dojrzałą Julią... Czy tak smakuje prawdziwe, dorosłe życie? Dlaczego nikt wcześniej nie opowiadał o nim jak o horrorze, który nigdy się nie kończy? Do teraz świadoma byłam tylko pracy, rachunków, które przychodzą co miesiąc i zaśmiecają skrzynkę pocztową i cotygodniowych imprezach, które potem objawiają się bólem głowy. Teraz okazuje się, że to problemy, które same za nic się nie rozwiążą, to rozterki, to słone łzy wylewane w poduszkę, to tęsknota za przeszłością i strach przed przyszłością. Liczysz na bliskich, choć tak naprawdę oni mają swoje sprawy. Oferują pomoc, ale Ty boisz się zaufać. Czy tak powinno być? Nie.
-Muszę jechać do szpitala. - oznajmiłam podnosząc się z podłogi.
-O tej porze? - zdziwił się Bartek spoglądając na zegarek. - Jest sporo po północy.
-Nie obchodzi mnie to, muszę tam jechać. - odparłam chłodno otwierając szafę z ubraniami. Słone krople same cisnęły mi się do oczu, ale obiecałam sobie, że je przezwyciężę. Dorośli ludzie przecież się nie rozklejają.
-Zawiozę Cię. - poinformował siatkarz podchodząc do mnie i obejmując od tyłu. Przytulił tak mocno, jak jeszcze nikt. Gdy poczułam jego ciepło, jego dotyk, mogłam się popłakać, bo wiedziałam, że nie muszę udawać twardej, jak to w moim zwyczaju bywało. Obróciłam się do niego przodem i wcisnęłam twarz w jego koszulkę. Czułam jak waliło jego serce.
-Dziękuję Ci, że jesteś... - uniosłam głowę, aby dostrzec jego uśmiechniętą twarz. On nic nie powiedział, otarł moje mokre policzki i musnął moje usta, po czym wyszedł z pokoju zostawiając mnie samą, abym mogła się przebrać. Naciągnęłam na siebie dżinsowe rurki, a na ramiona narzuciłam szarą bluzę. Po cichu wymknęliśmy się z mieszkania i zeszliśmy do samochodu Bartka.
-Pasy. - zarządził Bartek. Chciałoby się wywrócić oczami, ale przecież on chce mojego dobra. Zgodnie z jego prośbą przepasałam się czarną taśmą. Sygnalizacja już dawno nie działała, mknęliśmy przez ulice, ale ostrożnie, bo o to poprosiłam. Po paru minutach byliśmy już na Grodzkiej. Razem z Bartkiem weszliśmy do szpitala. Jak zwykle krzyki pielęgniarek puściłam mimo uszu i poszłam swoją drogą. Siatkarz maszerował za mną, aż w końcu spostrzegłam siedzącego Zbyszka. Dosłownie leżał na krześle, głowę opierając o błękitną ścianę. Tępo wpatrywał się w śnieżnobiały sufit, a kiedy podeszliśmy do niego, nie miał siły nawet na nas spojrzeć.
-Operują już siódmą godzinę. Nikt nie chce mi nic powiedzieć, wszyscy biegają w tę i z powrotem, a ja nic nie mogę zrobić. - mówił, a po jego policzku spłynęła łza, wcześniej już wytyczonym szlakiem.
-Zabiorę Cię do siebie, prześpisz się, weźmiesz prysznic, zjesz coś. - zaproponował Bartek. Właściwie to wszystko brzmiało jak rozkaz.
-Nie chcę. Nie mogę. - odmówił siatkarz.
-Zbyszek, jesteś na nogach drugą dobę. - usiadłam obok niego.
-I tak nie zasnę. - mruknął. - Zwróciliście uwagę na to, że kiedy Basia się uśmiechała pod wewnętrznym kącikiem jej oczu pojawiały się malutkie dołeczki? - uśmiechnął się mimowolnie. - No właśnie, ja też nie. - pociągnął zakatarzonym nosem, kiedy nie usłyszał naszej odpowiedzi. - A wiecie, że na prawym, zielonym oku, miała brązowe przebarwienie?
Wiedziałam. Zawsze się z niego śmiałam, a ona broniła się swoją oryginalnością.
-Wszystko zaprzepaściłem.
-Nie mów tak. - już miałam chwycić jego dłoń, ale on przetarł nimi twarz.
-Zbieraj się, jedziemy. - zarządził Kurek.
-Nigdzie nie jadę. - wydukał atakujący.
-Zbyszek do cholery jasnej, chcesz sam się wykończyć?! Zachowuj się jak odpowiedzialny facet, nie przesiedzisz tutaj całego życia i tak nie masz na nic wpływu! Podnoś dupę i do samochodu! - wrzeszczał Bartek, ale nie wzruszony Bartman ciągle siedział w tej samej pozycji. - Jak powiem Baśce, że przesiedziałeś tutaj dwa dni w jednej pozie, sama zdzieli Cię po łbie.
Wtedy coś w nim drgnęło, coś ruszyło. Spojrzał na kolegę, a potem na mnie. Jego oczy ponownie nabrały błękitnego blasku. Z niechęcią wstał i chwycił swoją czarną skórę, którą przerzucił przez ramię. Nieprzytomnym, choć radosnym wzrokiem spojrzał na mnie, a ja bez namysłu rzuciłam się w jego objęcia.
-Wszystko będzie dobrze, pamiętaj. - powiedziałam. On tylko pogładził moje plecy, nic nie powiedział.
-Chodźcie. - Bartek pociągnął za koszulkę Zbyszka, a on posłusznie poszedł za nim.
-Ja zostanę. - oznajmiłam, gdy przeszłam kilka kroków. Zibi posłał mi pełne podziękowania spojrzenie, jakby ulżyło mu na sercu.
-Dzwoń, to ja od razu po Ciebie przyjadę. - odparł Bartek. Przytaknęłam kiwając głową. Odprowadziłam ich wzrokiem, a kiedy zniknęli za rogiem korytarza ruszyłam do automatu z napojami. Wrzuciłam drobne do środka i wcisnęłam przycisk z obrazkiem czarnej kawy. Po chwili trzymałam już w ręce styropianowy kubeczek z aromatycznym napojem w środku. Chodziłam po korytarzu we wszystkie strony, piłam kawę za kawą. W międzyczasie Bartek przysłał SMS'a.

Zbyszek śpi jak zabity, nie musiałem go do tego długo namawiać. ;) A Ty jak się trzymasz, słońce? Coś już wiadomo? Kocham Cię, B. 

To dobrze, chociaż trochę zregeneruje siły. : ) Nic nie wiadomo, sala operacyjna ciągle zamknięta... Jak będę coś wiedziała od razu dam znać. Ja też Cię kocham. ;* 

Przykrzyło mi się, rozumiałam rozgoryczenie Zbyszka. Po kilku kubkach kawy moje serce przyjęło zbyt dużo kofeiny, waliło jak oszalałe. Dobrze, że obok nie ma Pawła, nieźle oberwałoby mi się za nie pilnowanie diety. Chociaż, jeśli znów stracę przytomność, mam blisko na oddział. Niech tylko Bóg nie karze mnie za takie myślenie. Usiadłam na krześle, opierając potylicę o zimną ścianę. Po korytarzu przeszła się pielęgniarka, wystrojona w biały fartuszek razem z jakimś pacjentem. Z naprzeciwka nadchodził kolejny lekarz. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, było po piątej. Nawet nie wiedziałam, że tak szybko upłynie mi ten czas, a siedzenie tutaj urozmaicili ludzie kręcący się wokół. Lubiłam przyglądać się ludziom. Często się z nimi utożsamiałam. 
-No w końcu Cię znalazłem! - usłyszałam głośne pretensje. - Przywiozłem Ci kanapkę i herbatkę w termosie. - uśmiechnięty od ucha do ucha Bartek usiadł obok mnie i wyłożył wszystko na krześle, urządzając jeden wielki piknik. 
-Gdzie masz Zbyszka? - zapytałam, od razu wgryzając się w pieczywo. 
-Śpi. Dwie doby wymagają odespania... - westchnął przyglądając się mi jak jem. Nienawidzę tego, wtedy obowiązkowo muszę się upaćkać. 
-Ciapa. - zaśmiał się Kurek, podając mi serwetkę.
-Dobra. - przewróciłam oczami. - A co Ty tutaj w ogóle robisz, też powinieneś spać...
-Jakoś nie mogłem. - poruszył ramieniem. - Zrobiłem Ci śniadanko, a Ty mnie jeszcze wyganiasz... 
-Z troski. - mrugnęłam okiem. 
-Piąta piętnaście, dwanaście godzin operacji? - skrzywił się. - Mógłby nam chociaż ktoś wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi... 
-Nie wnikam, nie jestem lekarzem. - odparłam. 
-Przepraszam. - Bartek zaczepił akurat przechodzącą pielęgniarkę. - Przepraszam panią, czy mogę dowiedzieć się ile potrwa jeszcze operacja na tej sali?
-Niestety nie wiem, nie jestem w stanie odpowiedzieć panu na to pytanie... - zmartwiła się. Nie wiem czemu, ale wzbudziła we mnie sympatię. 
-Dobrze, dziękuję... 
-A czy mogę prosić o pana autograf, córka przepada za panem. - kobieta uśmiechnęła się szeroko. Zdziwiona jej zachowaniem spojrzałam na reakcję Bartka. Był nieco obruszony, ale podpisał się na skrawku papieru. 
-I tym właśnie zajmuje się polska służba zdrowia... - prychnął. 
-Pyszna kanapka. - skwitowałam, chcąc rozluźnić atmosferę. 
-Cieszę się. - uśmiechnął się lekko. Był wyraźnie speszony całą tą sytuacją, bo nie mógł znaleźć odpowiedzi na dręczące nas pytania. Nikt nic nie mógł poradzić, a on i jego ambicja poczuła się urażona, był bezradny. Teraz doskonale zrozumiał Zbyszka.  - Nie wierzę, że tak skutecznie można ignorować pacjentów...
-Bartek, proszę Cię, chociaż Ty zachowaj zdrowy umysł, hm? - przeczesałam dłonią jego włosy i pocałowałam kącik ust. - Ty jedyny racjonalnie myślisz, bez Ciebie zginiemy. - zaśmiałam się. 
-Miło mi to słyszeć, mów mi tak. - nastawił ucho, a ja uderzyłam go w ramię. Po chwili Bartek poszedł po styropianowy kubeczek i obydwoje napiliśmy się herbaty. W szpitalu teraz roiło się od chorych pacjentów i lekarzy obchodzących sale. Nami oczywiście nikt się nie zajął. Nagle z sali operacyjnej, na której leżała Basia wyszedł mężczyzna odziany w biały fartuch. 
-Panie doktorze, co z nią? - od razu zerwałam się z miejsca. On zmierzył nas wzrokiem i zsunął zieloną maskę z ust .
-Nic nie mogę powiedzieć. - wymamrotał.
-Ale jak to? - zmarszczyłam brwi. Miałam ochotę rozmiażdżyć mu twarz. 
-Ktoś z państwa jest z rodziny? - zwrócił się do nas. 
-No nie... - powiedziałam cicho.
-Dlatego to wszystko. - uciął i w biegu ruszył do swojego gabinetu. 
-Jedziemy po Zbyszka. - postanowiłam, od razu kierując się w stronę wyjścia. Bartek posłuchał się i wybiegł za mną, od razu wsiadając do samochodu i ruszając z piskiem opon. Wpadliśmy do jego mieszkania, a Zibi akurat wychodził z łazienki.
-Coś wiadomo? - ożywił się.
-Operacja zakończona, ale nie chcą nam nic powiedzieć, zbieraj się. - rzuciłam skórzaną kurtką w jego stronę. On długo nie czekając nasunął tylko sportowe buty i zbiegł po schodach o mało się nie zabijając. Po drodze co chwila poganiał Bartka, aby szybciej jechał. W końcu, gdy dotarliśmy do szpitala, jak strzała wtargnął do budynku, a my za nim. Siatkarz stał już przy ladzie dowiadując się o najważniejsze informacje.
-Sala czternaście, podobno jest tam jej lekarz. - rzucił i poszliśmy pod wcześniej wskazane pomieszczenie. Rzeczywiście, przy łóżku stał dosyć starszy mężczyzna i pielęgniarka. Ta sama, która brała autograf od Bartka.
-Słucham? - doktor odwrócił się w naszą stronę i spojrzał znad okularów.
-Jak ona się czuje? - zapytał po cichu.
-A pańtwo z rodziny? - prześwidrował nas wzrokiem.
-Ja jestem narzeczonym... - odpowiedział niewinnie. - Ale Ci dwoje to bliscy znajomi...
-Nie powinienem mówić w towarzystwie obcych, ale zrobię wyjątek.
-Dzięki Ci łaskawco. - wymamrotał Bartek pod nosem, a ja trąciłam go łokciem.
-Pani Mróz jest w stanie stabilnym, operacja przebiegła pomyślnie, lecz skutkiem takiej operacji jest fakt, iż nie będzie mogła mieć więcej potomstwa. - westchnął, a Zbyszek zacisnął dłonie w pięści. -Razem z płodem usunęliśmy trzon macicy. Teraz czekamy, aż wybudzi się ze śpiączki farmakologicznej i przeprowadzimy kilka stosownych badań.
Na samą myśl przeszły mnie ciarki. Jej pierwotne pragnienia o usunięciu ciąży właśnie się spełnią...
-Czy mogę przy niej posiedzieć? - zapytał Zbyszek łamiącym głosem.
-Oczywiście, ale niedługo. - lekarz mijając nas ponownie spojrzał na nas znad okularów. Bartman od razu usiadł przy szpitalnym łóżku i ujął dłoń Basi w swoje. Pocałował ją delikatnie, a z kieszeni wyjął pierścionek, który oddano mu przy przyjęciu do szpitala. Obrócił go w ręku i nasunął na jej palec. Bartek także przyciągnął mnie do siebie i pocałował we włosy. Ten widok tak bardzo mnie rozczulił, że nie potrafiłam pohamować łez.
-Zostawmy go. - szepnął Kuraś. Skinęłam głową i obydwoje wyszliśmy z sali, po cichu zamykając drzwi. Wtedy zadzwonił mój telefon.
-Halo? - odezwałam się.
-Gdzie Ty się szlajasz całą noc?! - krzyczał oburzony Paweł. - Co to ma znaczyć?!
-Jestem z Bartkiem w szpitalu, Basia jest po operacji. - powiedziałam spokojnie.
-A. - zamilkł. - Kiedy wrócicie?
-Niedługo, możesz zrobić nam dobre śniadanie. - uśmiechnęłam się do Bartka.
-To czekam.
-Do potem. - zakończyłam połączenie.
-Braciszek się martwi? - Bartek pociągnął mnie za bluzę i padłam na jego kolana, co boleśnie odczułam.
-Martwi się, sześć godzin po tym, jak wyszłam z domu. - pokręciłam głową.
-Lepiej późno niż wcale. - wzruszył ramionami. - Kogo Ty masz na tapecie?! - pisnął, łapiąc w popłochu moją komórkę.
-A, tacy tam... - machnęłam ręką.
-Co tacy tam?! Kto to jest?!
-Bez paniki, żaden kochanek... - zaśmiałam się. - Brytyjski zespół... Rizzle Kicks.
-Co? - skrzywił się jeszcze bardziej przypatrując się zdjęciu.
-I tak nie znasz. - wyrwałam mu telefon z rąk.
-Czemu nie masz mojego zdjęcia na tapecie? - uniósł brew.
-Bo nie mam żadnego, które mogłabym wstawić. - zasmuciłam się. Chłopak kolejny raz wyrwał komórkę z moich objęć i odszukał aplikację robiącą zdjęcia.
-Przyjmij ładną pozę.
-Fajnie robić sobie zdjęcia w szpitalu, co? - pokręciłam głową.
-Uśmieeech! - oboje wyszczerzyliśmy się do obiektywu, a ostry flesz strzelił nam w twarz.
-Jeszcze raz. - skrzywiłam się, widząc efekt naszej pracy.
-Jak sobie panienka życzy. - zasalutował siatkarz. Muszę stwierdzić, że zdjęcia na spontanie wychodzą najlepsze. Tak było też w tym wypadku.
-Możecie już jechać, ja poczekam aż się obudzi. - oznajmił Zbyszek, który właśnie wyszedł z pomieszczenia, w którym przebywała Basia.
-Na pewno? - zapytał Bartek, a atakujący przytaknął kiwając głową. - Może coś Ci przywieźć...
-Nie, dzięki. - westchnął posyłając wymuszony uśmiech. Razem z Kurkiem spojrzeliśmy tylko po sobie.
-Daj znać, jak się obudzi. - pogładziłam jego ramię.
-Jasne.
-Trzymaj się. - koledzy z reprezentacji przybili ze sobą głośną piątkę, po czym razem z Bartkiem skierowaliśmy się do wyjścia.

_______________________________________________________________

Co szaleję! :D Hahaha. :D  Jeszcze przed treningiem udało mi się coś dodać. To teraz śmigam trochę porozgrywać, a potem czeka na mnie geografia. ♥ 
Pozdrawiam, Sissi. ♥ 

sobota, 23 marca 2013

ROZDZIAŁ 47

-Chcesz zarobić trochę kasy? - zapytał.
-Jeszcze pytasz! - od razu się ożywiłam. Może i jestem materialistką, ale moim zdaniem, pieniądze szczęście jednak dają.
-Potrzebujemy nowych zdjęć na sezon 2013/14. Piszesz się? - wyjrzał zza framugi moich drzwi.
-Drużynowo, czy każdy z osobna? - westchnęłam.
-I drużynowo, i pojedynczo... potem wyjdą jako pocztówki, plakaty i inne gadżety dla kibiców...
-No spoko. - mruknęłam. To co, że wcześniej już odechciało mi się spać, teraz opływałam w krainę Morfeusza.
-To zadzwonię do klubu i powiem, że znalazłem ochotnika. Mieli szukać kogoś nowego, bo przecież razem z Pauliną jesteście takie zajęte, no ale jeśli się zgadzasz... - nie przestawał mówić, ale ja już po chwili całkowicie przestałam go słuchać. Wśród rozmyślań nad Basią, dzieckiem, Alkiem, Bartkiem zasnęłam...

Obudził mnie dzwonek do drzwi. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Szesnasta pięć. Zaspana z powrotem rzuciłam się na łóżko, bo przecież otworzy Paweł.
-Śpiąca królewno... - dobiegł mnie jakiś głos. Bardzo dobrze znany mi głos. Szybko odwróciłam głowę. W drzwiach stał Winiar. - Czemu nie odbierasz ode mnie telefonów?!
-Śpię. - bąknęłam tylko i powróciłam do kontynuowania wcześniej przerwanej czynności.
-Szesnasta! - wrzasnął Michał.
-O szóstej poszłam spać! - ja także podniosłam głos.
-Czemu tak późno? Paweł, jak zajmujesz się siostrą?!
-Baśka jest w szpitalu, byłam u niej. - odparłam, siadając na brzegu łóżka.
-Co się stało? - zapytał.
-Razem ze Zbyszkiem mieli wypadek, mogą stracić dziecko. - posmutniałam.
-Współczuję. - powiedział Michał po cichu.
-Za współczucie czasu się nie cofnie. - warknęłam i popędziłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i przyprowadziłam się do porządku. Po tym od razu zadzwoniłam do Zbyszka, a ten powiedział, że cały czas jest w szpitalu, a wie tyle samo co dotychczas. Nie były to dobre wieści... Wróciłam do chłopaków, gawędzili oglądając jakiś teleturniej. Zrobiłam sobie herbatę i przysiadłam się do nich.
-Głowa boli? - zaśmiał się przyjmujący. Pokręciłam głową zanurzając usta we wrzątku.
-Julson będzie autorem naszych zdjęć na nowy sezon. - poinformował Zati.
-To dobrze, bo już myślałem, że będę musiał wdzięczyć się przed obiektywem kogoś obcego. - odetchnął Winiarski.
-Niespodzianka. - uśmiechnęłam się lekko. Po kilkunastu minutach Michał stwierdził, że będzie się zbierał, bo wpadł tylko zobaczyć jak się czuję. - Ja też pójdę się przewietrzyć...
Narzuciłam na siebie szarą, rozpinaną bluzę i wyszłam z mieszkania. Tak naprawdę chciałam porozmawiać z Michałem, już dawno nie miałam z nim kontaktu.
-Co się stało? - zaczął.
-A czy coś musiało się dziać? Po prostu dawno ze sobą nie rozmawialiśmy... - schowałam ręce do kieszeni.
-Julka, widzę, że coś jest nie tak. - powiedział. Pomimo tego, że przyjechał samochodem skierowaliśmy się w stronę parku. Przełknęłam ślinę. - Chodzi o Alka? - westchnął.
-Bo nagle pojawił się ni stąd, ni zowąd, w dodatku z dziunią u boku, zachowuje się tak, jakby nigdy nic, potem stwarza złudne nadzieje! Jeszcze wypadek Zbyszka i Baśki, to wszystko naraz zwala mi się na głowę. - wyrzucałam z siebie słowa z prędkością światła, a łzy napłynęły do moich oczu. - Jeszcze śmieje mi się w twarz, że on potrafi sobie kogoś znaleźć, a ja nie! Alvaro się znalazł! Ciekawe ile już lasek przewinęło się w jego łóżku! - wrzeszczałam na środku ulicy.
-Dałaś się nabrać na jego dziecięce gierki? - prychnął Michał. - Proszę Cię, to na kilometr śmierdzi żartem! Tak samo jak Twój związek z Bartkiem...
-Nie jestem z Bartkiem dla żartów. - burknęłam wycierając policzki. - Kocham go.
-Jasne. - zaśmiał się pod nosem. - Co jeszcze chcesz udowodnić temu dzieciakowi? Zapomnij w końcu o nim.
-Ale ja nie potrafię! On cały czas przewija się wtedy, kiedy nie trzeba!
-A może on też ciągle coś do Ciebie czuje?
-I sprowadza na urodziny Bartka dziewczynę?
-Bo chce wzbudzić w Tobie zazdrość, tak jak Ty w nim za pomocą Kurasia...
-Nie chcę wzbudzać żadnej zazdrości. - fuknęłam.
-Dobra, jeszcze raz. - westchnął. - Kochasz Bartka?
-Powiedziałam Ci, że tak!
-A Alka?
Zacięłam się.
-I wszystko jasne. - wzruszył ramionami, jakby był dumny z siebie.
-Co jest jasne, nic nie jest jasne! - krzyknęłam.
-Chcesz męczyć się przez resztę życia, czy wyjaśnić wszystko Bartkowi i troszeczkę uszczerbić jego serduszko?
-Zadajesz strasznie głupie pytania! - bąknęłam. - Nie gadam z Tobą, pozdrów Dagę i Oliego.
-Przyślę do Ciebie Bartka jutro rano, o ile sam wcześniej Cię nie nawiedzi!
-Spadaj! - wróciłam do mieszkania. Rozdarta, zdezorientowana i z rozerwanym sercem. Biłam się z myślami, lecz w końcu postanowiłam, że jeszcze dzisiaj umówię się z Bartkiem. Jak pomyślałam, tak też zrobiłam. Bartek pojawił się w naszym mieszkaniu niecałą godzinę później.
-Cześć. - przywitał się entuzjastycznie i ucałował mój policzek. Od razu zaprosiłam go do swojego pokoju, lecz nawet tam nie można było posiedzieć w spokoju, bo Paweł co chwila przychodził do nas, z coraz do wymyślniejszymi pytaniami.
-Jak z Basią? - zapytał siatkarz, zajadając się zbożowymi ciastkami.
-Źle. - ucięłam.
-A co się dokładnie stało? - drążył temat.
-Czy to takie ważne? Nie o tym chciałam z Tobą porozmawiać.
Bartek wyraźnie się zdziwił i przestał przeżuwać to, co aktualnie miał w ustach.
-Wiesz jaka jest sytuacja pomiędzy mną, a Alkiem, prawda? - zaczęłam.
-Powiedzmy. - spoważniał.
-Chcę żebyś wiedział, że... - westchnęłam głęboko, a on wpatrywał się we mnie jak w obrazek. Krępowałam się. - Że Cię kocham. - skończyłam, a siatkarz wyraźnie rozpromieniał. - I nie chcę żebyś myślał, że jestem z Tobą tylko dlatego, aby wzbudzić w nim zazdrość, czy coś udowadniać.
-Ale mi to nawet nie przeszło przez myśl... - uśmiechnął się szeroko i chwycił moją dłoń.
-Cieszę się, że możemy być razem. - rzuciłam się w jego objęcia.
-Ja bardziej. - szepnął i pocałował moje włosy.
-Obrałem Wam owoce, trochę witaminek Wam się przyda. - do pokoju, jak do siebie wparował Zator.
-Dziękujemy. - mruknęłam, spoglądając na niego karcącym wzrokiem.
-Przynieść Wam coś jeszcze? - wyszczerzył się od ucha do ucha.
-Dzięki, zapchamy się owocami. - bąknęłam. W tamtym momencie zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz i ujrzałam nazwę "Zbyszek". Czym prędzej odebrałam.
-Halo?
-Zabrali Basię na salę operacyjną, nie było już żadnego ratunku. - powiedział.
-Obudziła się?
-Nie. - uciął.
-Możemy po Ciebie przyjechać, może odpoczniesz?
-Nie, nie jestem zmęczony. Kończę, pozdrów wszystkich... - rzucił ponuro i zakończył połączenie.
-Co się stało? - spytał Paweł.
-Zabrali Baśkę na operację. - odpowiedziałam. - Zbyszek nie chce jej zostawić choć na chwilę...
-Przecież każdemu potrzebna jest chwila snu...
-Powiedz to jemu. - westchnęłam. - Powinnam tam być.
-Przestań i tak na nic nie masz wpływu. - wtrącił Bartek. Spojrzałam na niego z wyrzutem, ale przecież miał rację, nic nie mogłam poradzić, a sama katowałabym się ilością nieprzespanych godzin.

_______________________________________________________

Krótko, bez łądu i składu, bo późno. :c 
Potem się zrekompensuję. :* 
Pozdrawiam, Sissi. ♥ 

poniedziałek, 18 marca 2013

ROZDZIAŁ 46

Po tych słowach Zbyszek rozłączył się, a mnie pozostawił z problemem jak najszybszego dojazdu na Grodzką. Procenty, które już dawno trafiły do mojej głowy wcale nie ułatwiały mi zorganizowania transportu.
-Paweł, zawieź mnie na Grodzką. - pierwsze co, poszłam do brata.
-Czym? Odrzutowcem mam polecieć? Promem popłynąć? - mamrotał namiętnie grając na konsoli z Kłosem. Potem dotarło do mnie, że przyjechaliśmy taksówką. Na Bartka też nie miałam co liczyć, wypił już dosyć sporo. Praktycznie każdy tutaj nie był w stanie prowadzić.
-Słyszałem, że potrzebujesz podwózki. - przed moimi oczyma pojawiła się moja bordowa ramoneska kiedy już wybierałam numer na taksówkę. - Jak zależy Ci na czasie to szybko. - moim wybawcom okazał się Aleksandar. Nie byłam przekonana co do tego pomysłu, a nawet nie chciałam z nim jechać, ale nie miałam innego wyjścia. Poszłam tylko oznajmić Bartoszowi, że jadę do Zbyszka z Alkiem. Szybko zbiegłam po schodach, a przed klatką schodową już stał czarny Mustang. Wsiadłam do niego trzaskając drzwiami, przez co już na wejściu mi się oberwało.
-Co się stało? - zapytał oschle, jakby z przymusu.
-Nie wiem, nie chciał mi powiedzieć. - odparłam obojętnie. Obojętność widoczna była tylko w moim głosie, w głowie rodziły się najczarniejsze scenariusze. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać i czy warto szargać swoje nerwy jadąc tam z człowiekiem, którego teraz conajmniej nie znoszę. - A Ty tak bez niczego zostawiłeś Mirianę w obcym towarzystwie? - miałam ochotę zaśmiać mu się w twarz, ale powstrzymałam się. Wewnętrzny głos mi zabronił.
-Poradzi sobie. - odrzekł, ostro skręcając w lewo, a ja prawie wyłożyłam się na jego kolanach. Ewidentnie za dużo promili pływa w mojej krwi. Dalsza podróż minęła nam w ciszy, nawet radio było wyłączone, a wokół słychać tylko szurgot silnika i nasze oddechy, które były nieludzko szybkie. Nie wiem, czy to dlatego, że oboje chcieliśmy już wysiąść z tego samochodu, aby nawzajem nie stykać się ramionami, czy to dlatego, że martwiliśmy się o Basię. Ja marzyłam o tym pierwszym, a bałam się o to drugie. Po kilkunastu minutach katorgi dotarliśmy na Grodzką. Tam po jednej stronie ulicy szpital, a po drugiej restauracja. Nie przypuszczałam nawet, że o trzeciej w nocy ktoś będzie siedział w restauracji, tym bardziej w zamkniętej. Stres i adrenalina wzięła nade mną rządy i jak wiatr wtargnęłam do sterylnej poczekalni szpitala. Za mną wbiegł Atanasijević. Nie zważając na krzyki i pretensje pielęgniarek pobiegłam wzdłuż korytarza w zamiarze odnalezienia siatkarza i przyjaciółki. Gubiłam się wśród biało-błękitnych labiryntów, co chwila potykając się o łóżko z pacjentem. Alex biegał za mną w tę i z powrotem. Po wielu zmaganiach w końcu natrafiliśmy na Zbyszka. Siedział pod jedną z sal, z twarzą wgniecioną w dłonie. Łzy momentalnie napłynęły do moich oczu, choć tak naprawdę jeszcze nic nie wiedziałam. Wolnym krokiem podeszłam do Zbyszka i mimowolnie przejechałam dłonią po jego plecach. Trząsł się, płacząc. Nie byłam w stanie wydusić nawet prymitywnego "co się stało", słone krople zataranowały moje gardło. On ciągle płakał, oparty łokciami o uda, żadne z nas nic nie mówiło, nawet Alek usiadł na krzesłach po drugiej stronie i przypatrywał się nam.
-Co jest? - wydukałam w końcu. Zbyszek spojrzał wtedy na mnie czerwonymi i napuchniętymi od płaczu oczami. Zacisnął zęby i jakby na chwilę chciał się nawet uśmiechnąć, ale nie umiał, mimika twarzy ciągle była ta sama.
-Mieliśmy wypadek. - oznajmił, ocierając mokre policzki i wpatrując się w jeden punkt przed sobą. - Jechaliśmy na urodziny do Bartka... - znów opuścił głowę, lecz powstrzymał strumienie wody lecące z oczu i ponownie podniósł twarz, obierając nowy obiekt spojrzenia. Spontatnicznie chwyciłam jego dłoń, lekko pocierając kciukiem. - Ona mówiła mi żebym zwolnił - mówił łamiącym głosem, jakby kolejny raz miał wybuchnąć płaczem. - Ale ja tak bardzo się spieszyłem. Przejechałem na czerwonym, akurat na krzyżówce znalazł się tir... - uciął na chwilę, aby znów otrzeć twarz. - Uderzył w auto od strony pasażera. Ona krzyczała moje imię, powiedziała, że chyba umiera... - to ostanie zdanie wypowiedział już poprzez łzy, nie umiał ich pohamować, tak jak ja. Kątem oka widziałam, jak nawet Alek niepozornie ociera policzek, pociągając nosem. Byłam w totalnym szoku, zdecydowanie za dużo wrażeń jak na jeden wieczór.
-Żyje? - szepnęłam. On ponownie schował twarz w dłonie, szlochając głośno.
-Nie wiem. - powiedział cicho, praktycznie bezdźwięcznie. - Nie wiem, nie wiem, nie wiem... Lekarze nic nie mówią, nikt mi nie chce nic powiedzieć! - podniósł głos. - A jeśli ją zabiłem?! - spojrzał na mnie wzrokiem błagającym o to, żebym zaprzeczyła. Ja jednak nie odważyłam się na żadną reakcję. - Co jeżeli już nigdy nie zobaczę jej uśmiechu?! - mocniej ścisnął obydwie moje ręce. - Nigdy sobie tego nie wybaczę... - dodał już znacznie ciszej ciągle świdrując mnie wzrokiem. Nie wiedziałam, czy mam go pocieszać, gdyż kompletnie nie wiedziałam jaka jest sytuacja.
-Przynieść Wam kawy? - z drugiej strony odezwał się nadwyraz spokojny głos Alka. Obydwoje skinęliśmy głowami, a chłopak ruszył w stronę automatu z napojami. My ze Zbyszkiem ciągle siedzieliśmy w tym samym miejscu i czekaliśmy na jakikolwiek odzew ze strony lekarzy, lecz nic takiego się nie stało. Siedzieliśmy tam i płakaliśmy wspominając stare dzieje. Wypiliśmy trzy kubki kofeiny, ale nie martwiliśmy się o zawał serca. Bardziej o to co dzieje się z Basią. Odebrałam kilka telefonów od Pawła, kilka od Bartka i jeden od Winiara. Wszyscy chcieli dowiedzieć się co się stało i co z nami.
Nagle, nad ranem po trzech godzinach naszego wspólnego czuwania przed nami pojawił się mężczyzna w białym fartuchu i granatową podkładką pod kartki.
-Rodzina pani Mróz? - zapytał oficjalnym tonem.
-Tak. - uciął Bartman.
-Pani Mróz jest w stanie krytycznym, aktualnie znajduje się śpiączce. - mówił bez jakiegokolwiek poruszenia, jakby to co dzieje się teraz było najnormalniejszą rzeczą na świecie.
-Co z dzieckiem? - zapytał przerażony Zbyszek.
-I właśnie do tego chciałbym nawiązać... - lekarz westchnął głęboko. Wszyscy troje głośno przełknęliśmy ślinę.
-Przeżyją? - siatkarz odezwał się łamliwym głosem.
-Ryzyko śmierci jednego z nich jest ogromne, wręcz nieuniknione. - odpowiedział.
-Jak to!? - wrzasnęłam.
-Mąż? - zwrócił się do Alka, a on pokręcił głową.
-Ja jestem narzeczonym. - wtrącił Zibi, a lekarz wyraźnie się zmieszał.
-Więc musi Pan wybrać, albo narzeczona, albo dziecko... - jednym ruchem skreślił coś na białej kartce i przeniósł na nas wzrok. Zbyszek nie wiedział co ma powiedzieć, oczekiwał od nas pomocy. - Liczy się czas...
-Naprawdę nic nie da się zrobić?! - krzyczał. - Co to jest za szpital, jeśli nie potraficie uratować człowieka!
-Niech się pan nie unosi, robimy wszystko co w naszej mocy... - uspokajał go doktor. Załamałam się. Za chwilę mogę stracić najbliższą mojemu sercu osobę.
-W Waszej mocy?! Nic nie jest w Waszej mocy! Takie pytania w ogóle nie powinny mieć miejsca!
-Wiem jak się pan teraz czuje, ale naprawdę proszę zachować spokój...
-Jak mam zachować spokój, jeśli muszę wybierać pomiędzy narzeczoną, a jeszcze nienarodzonym dzieckiem?!
-Rozumiem pana reakcję, ale pańska furia w niczym nie pomoże.
-Zbyszek, naprawdę, ochłoń, przemyśl wszystko... - włączyłam się do dyskusji, choć fatalnie się czułam.
-Nad czym mam myśleć... - warknął, przecierając swoją twarz.
-Zostawię państwa samych, liczę na szybkie podjęcie decyzji... - powiedział na wychodnym i odszedł w stronę innych szpitalnych sal.
-Zbyszek, dzieci będziesz mógł mieć jeszcze mnóstwo, Basia będzie jedna... - te słowa ledwo przeszły przez moje gardło. Nawet nie chciałam ich wypowiadać...
-Dlaczego tak musi być? - spytał Bartman, jak małe dziecko wtulając się we mnie. - Dlaczego to ja muszę wybierać? Co mam zrobić?
-Zbyszek, bądź silny, wszystko jest w Twoich rękach. - gładziłam jego plecy.
-Nie mogę, nie umiem...
-Dasz radę. - westchnęłam. Teraz to ja hamowałam swój płacz, ledwo utrzymując się na krześle. Myślałam, że za chwilę padnę na podłogę i stracę przytomność.
-W sumie... ja już chyba podjąłem decyzję. - oderwał się ode mnie.
-Pamiętaj, tego już nie da się odwrócić, przemyśl wszystko.
-Wiem. - odparł chłodno. - Jest tylko jedna osoba, bez której nie mam po co żyć. - uśmiechnął się blado.
-Jeśli według Ciebie to dobry wybór, to go podejmij...
-Podjęli już państwo decyzję? - przed nami znowu stanął doktor, który zajmował się Barbarą.
-Tak. - oznajmił siatkarz. - Chcę, aby przeżyła moja narzeczona...
-Jest pan pewien?
-Jak nigdy.
-Podejmiemy co do tego właściwe działania... - poinformował lekarz i zniknął z naszych oczu.
-Czuję się jak morderca... - stwierdził polski atakujący.
-Nie miałeś innego wyjścia, musiałeś to zrobić...
-Dziękuję, że tu ze mną byliście, sam nie dałbym rady... - mocno mnie przytulił.
-Basia jest tak samo ważna dla Ciebie jak i dla mnie... - odwzajemniłam uścisk. Zbyszek uścisnął dłoń Alex'a
-Idź spać, strasznie wyglądasz... - skwitował Bartman.
-I tak się czuję. - odparłam. Ostatni raz się z nim pożegnałam i razem z Alkiem poszliśmy w kierunku wyjścia. Słaniałam się na nogach, myląc kierunki, a stopy plątały się pode mną.
-Co z Tobą, źle się czujesz? - zapytał w końcu, otwierając przede mną drzwi auta.
-Trochę mi słabo. - odparłam i rzuciłam się na siedzenie.
-Znowu za dużo wypiłaś, nie pamiętasz o chorobie? - zganił mnie Atanasijević, przekręcając kluczyk w stacyjce.
-A co martwisz się o mnie? - parsknęłam zapinając pasy, jednak w odpowiedzi usłyszałam ciszę. Alek ruszył z piskiem opon, a ja oparłam głowę o zagłówek i biłam się z organizmem, aby tylko nie zwymiotować. Podróż jak zwykle minęła nam w ciszy. Na ulicach pusto, sygnalizacja wyłączona, tylko my pędziliśmy przez skrzyżowania. W końcu dotarliśmy pod klatkę schodową mojego starego mieszkania.
-Nie mieszkam tutaj... - skrzywiłam się.
-Co Ty bredzisz, wysiadaj... - westchnął siatkarz.
-Naprawdę, razem z Pawłem przeprowadziliśmy się. - oznajmiłam.
-Czemu mi wcześniej nie powiedziałaś? - bąknął. - Gdzie mam Cię zawieźć?
-Na Łódzką...
-Czemu zmieniliście mieszkanie? - zapytał.
-Długa historia... - machnęłam ręką. Nie chciałam wracać wspomnieniami do tamtego momentu.
-Mamy czas. - zdobył się na lekki uśmiech, choć ten po chwili zniknął z jego twarzy.
-Lepiej mi powiedz co z Mirianą... nie martwisz się o nią, jest późno, zostawiłeś ją samą u nieznajomych...
-Nie zmieniaj tematu, ona poradzi sobie lepiej niż myślisz. - urwał.
-Naprawdę nie chcę teraz gadać na ten temat, może kiedyś się odważę. - powróciłam do swoich rozmyślań. Z nich wyrwał mnie głos Alka i pytanie, w którą uliczkę ma wjechać. Wytłumaczyłam mu, a on sprawnie podjechał pod moje mieszkanie.
-Może wejdziesz? - zapytałam nieśmiało. W sumie z grzeczności. Modliłam się, aby odmówił.
-Dzięki, ale jest już rano... - wskazał na wyświetlacz telefonu. Szósta osiemnaście.
-No to... do zobaczenia kiedyś tam. - uniosłam brew.
-Trzymaj się. - pohamował się, żeby tylko się nie uśmiechnąć. - Pozdrów Bartka. - krzyknął za mną kiedy ja przymykałam drzwiczki Mustanga. Odetchnęłam, że to już koniec mojej mordęgi. Już pewniejszym krokiem niż dotychczas doszłam do mieszkania. Tam znajdował się już Paweł. Brał akurat prysznic. Ja także zdjęłam swoje szpilki, które strasznie pokaleczyły moje stopy. Usiadłam na kanapie, a oczy same mi się zamykały.
-O, kto raczył się zjawić. - Zati wyszedł z łazienki, przepasany jedynie ręcznikiem zostawiając po sobie mokre ślady stóp na panelach. - Kuraś płakał, że nie odbierasz od niego telefonów...
-Jak nie odbieram, jak odbieram. - fuknęłam i teraz ja zajęłam pomieszczenie z prysznicem. Tego mi było trzeba. Tego orzeźwienia, chłodu i czystości. Po krótkim ogarnięciu swojego ciała wyszłam z łazienki i od razu skierowałam się do pokoju.
-Mam dla Ciebie dobrą wiadomość. - krzyknął Paweł z kuchni. Nie wnikam co robił tam już o szóstej rano po całonocnej imprezie...
-Olśnij mnie. - rzuciłam się na łóżko. Nie miałam już kompletnie siły.

________________________________________________________________

I znowu moja dyscyplina poszła gdzieś. :c 
Znowu nie napisałam rozdziału tak, jak miało być.
Znowu wszystko pomieszałam i sama się w tym gubię.
Znowu przedłużam opowiadanie.........
Ale to dobrze? Czy nie? ;> 
Pozdrawiam, Sissi. ♥

piątek, 15 marca 2013

ROZDZIAŁ 45

-Brzydka jest, co? - zapytał Bartek.
-Co? - odparłam zdezorientowana, jakby wyrwał mnie z transu.
-Ta jego laska, brzydka... - zaśmiał się.
-Czyja?
-Z kogo robisz debila, z siebie, czy ze mnie? - westchnął głęboko.
-Nie mi oceniać urodę kobiet... - poruszyłam ramieniem. - A w sumie, co mi do tego...
-Ciągle się na nich gapisz. - parsknął.
-Lituję się nad nimi po prostu... - siatkarz poprowadził mnie tak, że wylądowałam tyłem do nich.
-Już nie musisz.
Uśmiechnęłam się lekko. Z jednej strony dziękowałam mu za ten czyn, ale z drugiej... nie, nie ma drugiej strony.
-Uśmiechnij się. - Bartek cicho szepnął do mojego ucha. Nie miałam zamiaru, tylko przytuliłam się do niego jeszcze bardziej, a do moich oczu mimowolnie napłynęły łzy. Stąpaliśmy po ziemi, kołysając się w rytm powolnej piosenki. Z każdym obrotem w stronę Alka, nie mogłam napatrzeć się na ich wspólne szczęście. Raniło mnie, ale cieszyłam się, że z nas dwojga chociaż on znalazł kogoś z kim jest mu dobrze.
-Dzwoniła do Ciebie Basia? - zapytał Kurek, aby przerwać tę niezręczną ciszę.
-Niedługo będą. - ucięłam krótko. Chciałam żeby już tutaj byli. Chciałam żeby żartowali, tańczyli, chciałam usłyszeć ten zachrypnięty głos mojej przyjaciółki. Choć jest tutaj multum znajomych i przyjaciół, tej jednej mi brakowało.
-Idę zmienić repertuar, za smętnie się zrobiło. - stwierdził siatkarz i opuścił  mnie, zostawiając na środku parkietu. Podszedł do wieży i zmienił w niej płytę. Zaraz po tym w mieszkaniu rozbrzmiało jakże wdzięczne nuty sprawiające, że pary przeistoczyły się w tańczące stado. Mój brat nawet ruszył na parkiet, biorąc w obroty dziewczynę Piotrka, na co on nie zareagował przychylnie. Piotrek już szedł w moją stronę, już zmierzał... ale wtrącił się Bartek. Szkoda zrobiło mi się naszego reprezentanta na środku. Przeprosiłam Kurka, po czym wyminęłam go, ale Nowakowskiego nie było już w zasięgu mojego wzroku.
-Pije z Kosokiem. - roześmiał się Bartek i ponownie wziął mnie w obroty. Muzyka była bardzo żywiołowa, więc po paru minutach byłam już totalną dętką. Razem z Kurasiem stwierdziliśmy, że za dużo jak na jeden raz i czas zająć się gośćmi. Ja ruszyłam do ogromnej miski z grejpfrutowym ponczem, z kolei siatkarz poszedł zabawiać przybyłych na jego urodziny. Stałam oparta o kant kredensu, kiedy ni stąd ni zowąd obok mnie pojawił się Alek.
-Co tam? - zapytał nalewając sobie pomarańczowego soku do szklanki.
-O, myślałam, że mnie unikasz... - parsknęłam z dezaprobatą zanurzając usta w różowym alkoholu.
-Nie zaczynaj, przyjechałem tutaj w dobrym humorze, z zamiarem wyśmienitej zabawy i nawet Ty mi tego nie popsujesz. - uśmiechnął się lekko.
-Jakbym śmiała. - wyparłam się.
-No to... co tam? - powtórzył to jakże sławne pytanie, rozpoczynające każdą rozmowę.
-W porządku. - poruszyłam ramieniem.
-Wylewna odpowiedź. - zaśmiał się.
-A co, mam pastwić się nad wszystkimi wydarzeniami sprzed kilku miesięcy?
-Na przykład... - ciągnął temat. - Jeśli nie masz komu tego wyjawić, to mogę się poświęcić...
-A wyobraź sobie, że mam. - zacisnęłam zęby.
-Pawłowi? - wydawało mi się, że mówi to z nutką ironii w głosie.
-Nie tylko...
-Aaa, jest jeszcze Basia. - przypomniał sobie.
-Chamski jesteś. - rzuciłam prawie bezdźwięcznie. - Nie tylko Ty masz prawo do miłości.
-Uuu - zawył. - Cóż me uszy słyszą... Kim jest ten szczęściarz?
-Wspaniałym człowiekiem. - odparłam.
-Znam go?
Przytaknęłam kiwając głową.
-Może będzie okazja, to mi go przedstawisz, strasznie chciałbym go zobaczyć i może wspomnieć kilka miłych rzeczy na Twój temat.
-On akurat zna mnie lepiej niż Ty...
-Przyjaźń na równi z miłością? Wiesz, że prędzej, czy później wszystko zniknie?
-Takim znawcą jesteś w tych sprawach? - zaśmiałam się pod nosem, a on zgasł. Chodź na chwilę, a z jego ust zniknął szelmowski uśmiech, który kiedyś tak bardzo uwielbiałam.
-Tak. - uciął krótko. W jego oczach wymalowany był gniew. A może przesadzam? - Muszę iść, miło się gawędziło, ale sama rozumiesz... - wskazał na Mirianę, która właśnie opuszczała łazienkę.
-Jasne. - syknęłam, a on wyminął mnie po drodze prawie trącając barkiem. W powietrzu została jeszcze woń jego perfum, a wszystkie wspomnienia wróciły. Alek wraz ze swoją dziewczyną znów ruszyli na parkiet, a ja nie mogłam na to patrzeć. Odrzucało mnie i mdliło. Wtedy zauważyłam Bartka, który był w wyśmienitym humorze i wpadłam na pewien pomysł.
-Zatańczymy? - złapałam jego dłoń, posyłając szeroki uśmiech Krzysiowi Ignaczakowi, Plińskiemu i Możdżonkowi, z którymi aktualnie rozmawiał.
-O, to siostra Zatiego. - libero Resovii odwzajemnił uśmiech. - Idźcie, idźcie. - poganiał nas, a my tylko ich przeprosiliśmy i wróciliśmy na parkiet.
-Tak szybko odpoczęłaś? - zdziwił się.
-Tylko powiedz mi, że Ty nie. - zmrużyłam oczy.
-Ja bym nie zdążył? - cwaniacko się uśmiechnął i obrócił mną wokół mojej osi.
-Mam sprawę. - zaczęłam po chwili, kiedy Atanasijević pojawił się na choryzoncie.
-No... - mruknął siatkarz.
-Pocałuj mnie. - oznajmiłam bez jakiegokolwiek wahania.
-Co?! - pisnął. - Jak to...
-Nie mów nic, po prostu mnie pocałuj. - powiedziałam przez zaciśnięte zęby, chciałam jak najszybciej mieć to za sobą.
-Ale ja - nie dokończył, bo sama wpiłam mu się w usta. Nic nie czułam, nie pamiętam co wtedy się ze mną działo. Myślałam tylko o jednym "żeby Alex to widział". Może i po szczeniacku, ale tylko na taki czyn było mnie w tamtym momencie stać.
-Co to było? - zapytał zszokowany siatkarz.
-Nie wiem. - odrzekłam. Na twarzy królowały czerwone rumieńce, a usta wilgotne były od śliny Bartka. Nie wiedziałam co zrobiłam, ale... podobało mi się.
-Fajne to było. - siatkarz wyszczerzył się od ucha do ucha, charakterystycznie poruszając brwiami.
-Chcesz powtórzyć? Mam wenę. - wspięłam się na palce.
-Jasne. - odparł, delikatnie muskając moje wargi. Po pierwszym muśnięciu spojrzał na mnie roześmiany, lecz powrócił do dalszych czynności. Pochłonęłam się zupełnie. Pochłonęłam się w zawirowaniach językiem, pochłonęłam się w jego słodkich wargach, pochłonęłam się w jego objęciu, pochłonęłam się w całym nim. Poczułam to, czego już dawno nie było mi dane doświadczyć. Motylki w brzuchu i gęsia skórka na rękach. A pasja i zaangażowanie, jakie od niego emitowało jeszcze bardziej potęgowało te odczucia.
-Co my robimy... - szepnął Kurek, cały czas się uśmiechając.
-Wymiana płynów jeszcze nikomu nie zaszkodziła. - wzruszyłam ramionami. Gdzieś z dalekiego kąta pokoju usłyszałam głośne chrząkanie. Kogo mogło być, jak nie Pawła?
-To my teraz, wiesz, Ty i ja, my razem - Bartek jąkał się, gdy razem szliśmy w stronę mojego brata.
-Tak. - odgoniłam wszelkie wątpliwości.
-Młodzieży, co to miało znaczyć? - stanął z rękoma zaplątanymi na torsie. Niczym rodzic karcący swoje dziecko.
-A. - Bartek machnął ręką.
-Jakie "A"? - świdrował nas wzrokiem.
-Samogłoska dźwięczna. - odparłam.
-Co to była za jakaś kontrola uzębienia, jakieś badania tam? - przybrał surową minę.
-Dbać o ząbki trzeba. - powiedział Bartek i objął mnie w pasie. Dopięłam swego, jak najbardziej.
-No państwo Kurek. - niedaleko nas pojawił się Karol Kłos. - Czego ja się dowiaduję... - bełkotał. Chwilę później wokół nas utworzyło się większe zbiorowisko, świętujące nasz nowozawarty związek. Wszyscy, oprócz Alka i jego dziewczyny. Nie miałam zamiaru się nimi zamartwiać, teraz liczę się tylko ja. My. I potrzebowałam do zrozumienia tego dwa lata, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Bartka, podczas rozpoczęcia pracy w klubie.
Była druga w nocy, kilku gości już się wykruszyło, ale większa część towarzystwa bawiła się w najlepsze. Basia wysłała mi SMS'a, że mieli ważne sprawy i nie mogli dotrzeć. Nie wnikałam. Zabawa była przednia pomijając kłótnię z sąsiadami z góry o to, że jest za głośno. Całą imprezę spędziłam ze znajomymi, z którymi wyśmienicie się dogadywałam i czułam. W szczególności z Bartkiem, ale on nie był już znajomym. Kimś więcej, ale z każdą godziną naszego związku bałam się tego. Bałam się, czy aby nie dzieje się to wszystko za szybko, a ja nie wkręciłam się w kolejny związek bez przyszłości, choć oddalałam od siebie te myśli. Dokładnie o drugiej czterdzieści trzy zadzwoniła moja komórka. Zdziwiłam się, bo w końcu kto dzwoni o tej porze. Był to Zbyszek.
-Halo? - rozpoczęłam rozmowę, prawie wrzeszcząc do komórki.
-Julka? - zapytał chłodnym głosem.
-Noo... - mruknęłam, powstrzymując śmiech, bo Bartek coś właśnie stukł. - Gdzie jesteście?!
-Proszę Cię, przyjedź.
-Co? Gdzie? Zbyyszek, rozmawialiśmy o tym.
-Przyjedź na Grodzką. Proszę Cię.
-Grodzka? - zamyśliłam się. - Grodzka, Grodzka...
-Wsiadaj w TAXI i tutaj przyjeżdżaj! - wrzasnął.

_________________________________________________________

CO SZALEJĘ DZISIAJ! :D Ale to wiecie, że z miłości.
Tak późno, ale to raczej nie problem, jeśli jutro sobota? ;> Jakie plany na weekend? ^_^
Pozdrawiam, Sissi. ♥

poniedziałek, 11 marca 2013

ROZDZIAŁ 44

-Dziewczyno, ubieraj się! - wrzasnął mężczyzna, który później okazał się moim sąsiadem z góry. Najwyraźniej musiał usłyszeć krzyki. W pośpiechu chwyciłam bluzę Pawła, która wisiała na krześle w kuchni i narzuciłam ją na siebie. W tym samym momencie zadzwoniłam na policję, według rozkazu mężczyzny. Siłował się ze Szczepanem, a ja modliłam się o to, aby policjanci zdążyli przyjechać, zanim ten potwór ucieknie, jednak na marne, bo ten wyrwał się z uścisku i wybiegł z mieszkania po drodze pchając mnie prosto na kuchenny blat. Dosyć starszy już pan, nie miał siły biec za Szczepanem, więc ostatkiem mocy usiadł na kanapie ciężko oddychając. Policja zjawiła się dopiero po pewnym czasie, kiedy to Szczepan zdążył już zbiec. Dokładnie mnie przesłuchali, a sąsiada zawieziono do szpitala. Byłam cała rozstrzęsiona, załamana i przygnębiona. Pierwsze co zrobiłam, to od razu zadzwoniłam do Basi. Ona rozkazała mi, abym jak najszybciej się u niej zjawiła. Nie myślałam długo, wiedziałam, że to najlepsze wyjście. Spakowałam kilka ubrań, kosmetyki i wyszłam z mieszkania wcześniej zamawiając taksówkę. Po kilkunastu minutach byłam już na miejscu. Zapłaciłam kierowcy i wysiadłam z auta. Jako że było już późno, puściłam Basi strzałkę, że jestem już pod jej domem, a ta po sekundzie otworzyła mi drzwi i jak najciszej przetransportowała do swojego pokoju.
-Dzwoniłaś już do Pawła? - zapytała przyjaciółka, wyjmując z szafki ręcznik.
-Nie. - ucięłam. - Niech się skupi na graniu...
-Na jakim graniu, powaliło Cię?! - wrzasnęła zapominając o późnej porze i śpiących rodzicach, lecz zaraz po tym zniżyła głos. - Myślisz, że dla niego gra jest ważniejsza, niż własna siostra?
Ja tylko wzruszyłam ramionami.
-Jesteś kretynką... - przetarła twarz rękoma. - Idź wziąć prysznic... - rzuciła we mnie ręcznikiem i wygoniła z pokoju. Weszłam do łazienki,a już po chwili obmywałam swoje ciało gorącą wodą. Ciągle nie mogłam pozbyć się z głowy tego jego głosu, silnych rąk i przeszywającego spojrzenia. Wszystko mnie obrzydzało, chciałam wyrzucić całość ze swoich wspomnień, ale nie umiałam. Próbowałam przypomnieć sobie najpiękniejsze chwile swojego życia, choć i tak większość sprowadzała się do jednego. Brakowało mi osoby, do której mogłabym się przytulić, wypłakać... i w tamtej chwili zatęskniłam za Alkiem. Tak naprawdę to właśnie jego zaczęło mi brakować...
Po wielu przemyśleniach w końcu wyszłam z łazienki. Baśka już przysypiała, lecz kiedy mnie usłyszała, od razu się przebudziła.
-Dzwoń do Pawła. - nakazała.
-Już późno, jutro zadzwonię... - odłożyłam ubrania i położyłam się obok niej.
-Myślisz, że oni śpią po takim meczu?! Dzwoń!
-Na pewno wszystko wyolbrzymi i od razu tu przyjedzie... nie chcę tego. Chcę żeby całym sobą poświęcił się siatkówce, przecież nic mi nie jest. - westchnęłam gasząc lampkę nocną.
-On jest Twoim bratem, musi wiedzieć. Jak nie on, to rodzice. A jeśli Ty tego nie zrobisz, to ja to zrobię. - oznajmiła.
-Jutro. - odwróciłam się na drugi bok, a po moim policzku mimowolnie spłynęła pojedyncza łza.
***
Na drugi dzień nie miałam wyjścia musiałam zadzwonić do Zatiego. Powoli odnalazłam jego imię w spisie kontaktów i wcisnęłam zieloną słuchawkę. Mróz siedziała obok mnie i nasłuchiwała każdego sygnału. W końcu odebrał.
-Halo? - odezwał się jego radosny głos. 
-Cześć. - powiedziałam chłodno.
-Co się stało? - Paweł od razu zmienił ton, na bardziej troskliwy. Wiedział kiedy mnie coś trapi, kiedy jestem zła lub smutna. 
-Ja mu nie potrafię o tym powiedzieć... - odsunęłam telefon od ucha i zwróciłam się do przyjaciółki. 
-Julka...? - Paweł domagał się odpowiedzi.
-Wczoraj... - zaczęłam drżącym głosem. - Kiedy wróciłam do domu... Przyszedł do mnie Szczepan... - na samą myśl robiło mi się nie dobrze, a łzy tworzyły coraz większy potok na moim policzku. - On...
-Co? - głos mojego brata stał się stanowczy, jakby mówił przez zaciśnięte zęby.
-On chciał mnie zgwałcić... - dodałam po cichu, a Baśka od razu rzuciła mi się w objęcia.
-Zabiję sukinsyna. - rzucił Zatorski. - Gdzie jesteś?
Mrozówna w tym czasie przejęła moją komórkę.
-Jest u mnie, Brzozowa 12. 
-Nie pozwól jej wychodzić, postaram się przyjechać jak najszybciej. - Paweł zakończył połączenie. 
-Wiedziałam, że tak będzie! Wiedziałam! - krzyczałam przez łzy, a Basia uciszała mnie. 


Był akurat ciepły i słoneczny sierpień, słońce przygrzewało jak nigdy, ludzie kąpali się w fontannach próbując się ochłodzić. Wymarzone wakacje. Wczoraj minął miesiąc od sprawy przeciwko Szczepanowi. Przeżyłam to bardzo, lecz ciągle na duchu podtrzymywał mnie Paweł. Dostał rok za kratkami i trzy lata w zawieszeniu. Rodzice nie wiedzą o całym zajściu, ale może to i lepiej. Razem z Zatim przeprowadziliśmy się do ścisłego centrum. Mieszkanie jest mniejsze, ale i tak każde z nas ma kącik dla siebie. Ciąża Basi rozwijała się prawidłowo, razem ze Zbyszkiem tworzyli idealną, kochającą się parę. 
29 sierpnia Kuraś obchodził urodziny, więc z tego powodu organizował huczną imprezę. Zaprosił całą reprezentację jak i Skrę Bełchatów. Przez kilka dni wstecz nikt o niczym innym nie mówił, jak nie o domówce u Bartka. Poprosił mnie i Pawła, abyśmy pomogli mu nieco w przygotowaniach. Zgodziliśmy się, w końcu czego nie robi się dla przyjaciół. Około godziny 15 zjawiliśmy się u niego w domu, więc mieliśmy dużo czasu, aby wszystko idealnie przyszykować. Ja zajęłam się potrawami, a panowie przestawieniem mebli i dekoracją. Nagle zadzwonił telefon Bartka, który leżał na stole. 
-Julka, zobacz kto to... - powiedział siatkarz. Zgodnie z jego prośbą zrobiłam to.
-Alex... - odparłam już zmierzając w jego kierunku, aby oddać mu własność. Ten jednak oznajmił, abym odebrała. Spojrzałam się na niego kpiąco, lecz wcisnęłam zieloną słuchawkę, po czym odeszłam kawałek. 
-Cześć, tutaj Julka, Bartek nie może w tej chwili rozmawiać... - wygłosiłam swój monolog.
-O, cześć, cześć. - przywitał się entuzjastycznie. - Ja dzwonię, żeby powiedzieć, że się trochę spóźnię, przekażesz mu?
-Jasne, przekażę... - odparłam.
-To do zobaczenia. 
-Pa. - mruknęłam i rozłączyłam się. - Alex powiedział, że się spóźni... - oznajmiłam Bartkowi.
-Ten to zawsze... - westchnął przyjmujący, dosuwając stół do ściany. Ja dokończyłam ozdabianie potraw, które w większości i tak były zamówione w restauracji za rogiem.
-Kiedy wszystko się zaczyna? - zapytał Paweł spoglądając na zegarek.
-O 20... - odrzekł Kurek.
-To po co jesteśmy tak wcześnie?! - jęknął libero. 
-Wszystko musi być idealne... No i przy okazji spróbujemy, czy ta sałatka na przykład, nie jest zatruta... - Bartek poruszał brwiami, co nas rozbawiło i rzuciliśmy się na smakowite potrawy. 
-Alex będzie z kimś? - zapytałam. Chciałam żeby zabrzmiało to jak najbardziej obojętnie, ale nie wiem czy mi się to udało. 
-Nie wiem... - Bartek poruszył ramionami. 
I tak na dopracowywaniu szczegółów minęło nam całe popołudnie. Około godziny dziewiętnastej z hakiem schodzili się pierwsi goście. Był to Piotrek Nowakowski razem z dziewczyną, a zaraz po nim wpadł Pliński z małżonką. Muzyka już po cichu sobie brzmiała, a ja razem z Bartkiem zabrałam się za uzupełnianie szklanek kolorowymi drinkami. W międzyczasie wpadło jeszcze kilku siatkarzy w tym Mariusz bez żony, bo ta zajmuje się chorym Arkiem, za co dostał ode mnie ochrzan, że jego wybranka siedzi z chorym dzieckiem, a on przyszedł się bawić. Wpadł też Winiar, ale ten prawidłowo, z Dagmarą u boku. Po 20 byli już wszyscy. Prawie... brakowało tylko Zbyszka z Basią, no i Alka... Ten drugi zapowiedział swoje spóźnienie, ale Ci pierwsi jak zwykle się grzebią. Po niecałej godzinie pojawił się Serb. Już na wejściu radośnie się ze wszystkimi przywitał, lecz kiedy go zobaczyłam, czułam jakby ktoś porządnie kopnął mnie w twarz. Razem z nim, do mieszkania weszła drobna brunetka, nie mierząca 1,70 m. Była ładna, ale nic nie powaliło mnie na kolana. Poza ogólną obecnością jej tutaj...
-Siema... - Atanasijević od razu pojawił się obok mnie i przywitał jak starą znajomą. - To jest Miriana. - wskazał na dziewczynę.
-Miriana, miło mi. - o dziwo, bardzo biegle mówila po polsku.
-Julia. - ucięłam krótko, ściskając jej dłoń.
Niezły ma ten chłopak tupet. Nie dość, że prosto z mostu wyjeżdża ze swoją nową "koleżanką", to szybko się nią pocieszył...
-Tylko na nas czekacie? - zapytał, zwijając szklankę z alkoholem z blatu i podając ją Mirianie.
-Jeszcze na Zbyszka i Basię... niestety nie byłeś gościem specjalnym. - posmutniałam.
-Riposta ciągle ta sama. - trącił moje ramię, a ja spojrzałam na niego jak na skończonego kretyna, po czym prychnęłam z dezaprobatą i odwróciłam się na pięcie. Poszłam do Bartka i reszty ekipy ze Skry. Na początku jak zawsze było sztywno, lecz z każdym kolejnym drinkiem było coraz weselej. Odtwarzacz grał głośniej, a na środku salonu utworzyły się tańczące pary. Alex obracał Mirianę we wszystkie strony, a ona ocierała się o niego... lepiej popatrzę na Kubiaka i Monikę, przynajmniej tak się do siebie nie kleją.
-Chodź, potańczymy... - Bartek pociągnął za moje obie ręce, podnosząc mnie z kanapy.
-Ale mi się nie chce... - jęczałam, lecz w ostateczności i tak zostałam porwana w gorące i namiętne tango.

___________________________________________________________________

Gdy byłam zdrowa, chciałam być chora, żeby trochę odpocząć od szkoły. Kiedy jestem chora tęsknię za zdrowiem, ale za nic nie chcę wracać do szkoły. :c 
Idę dalej walczyć z gardłem i katarem podczas oglądania meczu. ;-) Za kim jesteście? Sovia czy Delecta? Ja się nie określam, teraz kibicuję tylko JSW ! :D
Pozdrawiam, Sissi. ♥ 

P.S. Miałam przedłużyć o kilka rozdziałów, więc przedłużyłam, ale już i tak nieubłagalnie zbliżamy się do końca. :c 

niedziela, 3 marca 2013

ROZDZIAŁ 43

-Dla takich dupków nie warto marnować sobie życia... - gładziłam jej włosy, a ona cały czas łkała. Nie wiedziałam co mam zrobić, wokół ludzie biegający za siatkarzami, tłok, gwar i hałas, a ja stałam z Basią, wtuloną we mnie i brudzącą mi biało-czerwoną koszulkę cudem zdobytą. Współczułam jej, ale zarazem nie rozumiałam... przecież była już w jakimś sensie przygotowana psychicznie na tę sytuację. - Powiedział Ci coś niemiłego? - zapytałam czułym tonem, a ona pokiwała twierdząco głową. No niekoniecznie takiej odpowiedzi oczekiwałam. Wiem, że Zbyszek to skończony idiota, ale nie wiedziałam, że aż tak. - Co powiedział? - zapytałam, ocierając jej policzki, a ona przełknęła ślinę. Spuściła głowę w dół i nerwowo zaczęła pocierać swoje ręce. W końcu odważyła się na ten decydujący ruch. Uniosła dłoń z rozpostartymi palcami. Na serdecznym palcu widniał piękny, srebrny, błyszczący pierścionek. - Baśka! - pisnęłam. - Co to jest?!
-Pierścionek. - ucięła, przekręcając go sobie.
-Jaki pierścionek!? Co to ma znaczyć?! - lekko nią potrząsnęłam. Nie wierzyłam w to co słyszę i widzę.
-Zaręczynowy... - szybko otarła pojedynczą łzę, która ponownie wydostała się spod jej powieki. - Powiedział, że zrozumiał co tak naprawdę jest dla niego ważne, że mnie kocha i chce spędzić ze mną resztę swojego życia... - kolejny raz całkiem się rozkleiła. Podeszła do ściany i wolno zsunęła się po niej, siadając na ziemi i chowając twarz w kolana.
-Zgodziłaś się?! - stanęłam nad nią. Na łeb jej padło... kompletnie.
-Tak. - rzuciła. - To był taki impuls...
-Jaki impuls?! Słyszysz Ty się dziewczyno?! To jest Zbyszek! Ty jesteś Basią, Basia i Zbyszek to nie może być jedność!
-Powiedział, że zajmie się dzieckiem...
-Jakim dzie... aha. - zamknęłam się. Zaczęłam gadać bzdury, jak to podczas szoku przypada. - To co Ci niemiłego powiedział?!
-Że ciąża mi służy...
-No to chyba dobrze... czy nie? Bo nie rozumiem.
-To znaczy, że przytyłam Julka! Przytyłam! - warknęła.
-Załamka. - schowałam twarz w dłonie i przejechałam nimi po niej. - To co, teraz ślub, wspólne mieszkanie, przykładna rodzinka...?
-Przecież ja miałam pozbyć się tego dziecka. - szepnęła, aby nikt na około nie usłyszał.
-Niczego, ani nikogo nie będziesz się pozbywała! Masz teraz dowód, że Zbyszek chce być z Tobą niezależnie od sytuacji, a to chyba wystarczający powód? - usiadłam obok niej. - Co nie zmienia faktu, że i tak dziesięć razy zastanowiłabym się nad przyjęciem jego oświadczyn... - zamyśliłam się głęboko.
-Nie chrzań, jakby Alex Ci się oświadczył od razu rzuciłabyś mu się na szyję!
-Nie przeginaj. - syknęłam. Miałam zamiar zapomnieć o tamtym osobniku i już nigdy do tego nie wracać.
-Ale mówię Ci, wyprowadził mnie na zewnątrz, niebo było takie gwieździste, wiał przyjemny, ciepły wiatr, on uklęknął na jedno kolano i wyjął czerwone pudełeczko. Otworzył je i takim niepewnym głosem zapytał, czy zostanę jego żoną... - rozmarzyła się całkowicie, a na jej twarzy widniał zachwyt. Oczy błyszczały jak jeszcze nigdy, a usta mimowolnie układały się w uśmiech.
-A on, w spoconej koszulce, śmierdzący, mokry, zmęczony... - westchnęłam głęboko, lecz po sekundzie dostałam mocnego kuksańca w ramię.
-Zazdrościsz po prostu! Będę miała piękną, białą suknię, bukiet bladoróżowych piwonii, pełno druhen, Zbyszek w smokingu, marsz Mendelsona, potem wesele...
-A potem praca, dom, jedzenie, sen, praca... - poruszyłam ramieniem.
-Nie da się z Tobą normalnie pogadać! - podniosła się z ziemi i otrzepała ubranie. - Spóźnimy się na pociąg powrotny!
-Pójdę się pożegnać z resztą. - odrzekłam i pobiegłam do Zatiego. - My się już zmywamy... pociąg mamy za chwilę. - spojrzałam na wyświetlacz komórki.
-Już? Myślałem, że zostaniecie w Łodzi, a potem wrócimy razem...
-Nie mamy kasy na żadne hotele. - posłałam blady uśmiech. - Jeszcze raz serdeczne gratulacje. - objęłam brata. On także odwzajemnił uśmiech. - Idę do Winiara i Kurasia. - mrugnęłam okiem i pobiegłam do wcześniej wymienionych kolegów.
-Gratulacje dzisiejszy MVP! - poklepałam Bartka po policzku.
-Dzięki. - siatkarz teatralnie przeczesał swoje włosy. - Już jedziecie? - popatrzył na Basię.
-Taa, pociąg niedługo. - westchnęłam.
-To kiedy się jeszcze zobaczymy? - wyraźnie posmutniał.
-Zorganizuj takie urodziny jak rok temu, to wpadnę. - uśmiechnęłam się szeroko.
-Będą nawet lepsze! - poruszał brwiami.
-Trzymam za słowo! Pa. - cmoknęłam jego policzek i pognałam do Winiarskiego.
-Już przestałaś się fochać? - zapytał urażonym głosem.
-Powiedzmy. Przyszłam się pożegnać. - uniosłam jeden kącik ust.
-Pa. - uciął.
-Trzymaj się. - przytuliłam go najmocniej jak tylko mogłam. - Do następnego miłego zobaczenia. - mrugnęłam okiem i wróciłam do Basi, która w tym samym momencie czule żegnała się z Bartmanem.
-Wszystkiego najlepszego młodej parze. - klasnęłam w dłonie. - My się zwijamy, pociąg niedługo, Baśka chodź. - pociągnęłam ją za rękaw.
-Nie pogratulujesz mi?! - krzyknął za nami Zibi.
-Gratulacje! - wrzasnęłam i wybiegłyśmy z hali.
-Jesteś nienormalna. - burknęła Mróz.
-Miło mi to słyszeć. - pomachałam ręką, aby zatrzymać taksówkę właśnie stającą na postoju. Wsiadłyśmy do niej i poprosiłśmy na dworzec PKP. Kierowca od razu ruszył z miejsca. Po kilkunastu minutach byłyśmy na miejscu, zapłaciliśmy wcześniej odliczoną sumę i skierowałyśmy się na odpowiedni peron, bo miałyśmy już mało czasu, aby zdążyć na pociąg do Bełka. Gdy dotarłyśmy na wyznaczony peron, nasz pociąg akurat podjechał na stację, a my wpakowałyśmy się do środka.
-Muszę odwołać wizytę u lekarza. - powiedziała Basia przerywając nieco dłuższą ciszę. Zdumiła mnie ta zmiana decyzji. - I oddać pieniądze rodzicom...
-I w końcu wszytko im powiedzieć. - wcięłam się.
-Jak myślisz, jak zareagują? - wpatrywała się w krajobrazy migające za oknem.
-Nie wiem... - poruszyłam ramionami. - Na pewno będą zszokowani...
-Że ich mała, grzeczna Basia zaręczyła się i będzie miała dziecko. - zacisnęła wargi.
-Właśnie... - westchnęłam głęboko opierając głowę o zagłówek. W przedziale byłyśmy same, mogłyśmy normalnie sobie porozmawiać.
-Ale zmieńmy obiekt zainteresowania. - Basia jakby rozpromieniała. - Gadałaś z Alkiem?
-Nie. - rzuciłam krótko. - I nie mam zamiaru. - zaplotłam ręce na klatce piersiowej.
-Kiedy w końcu się pogodzicie? - jęknęła.
-Nigdy.
-Dwoje najlepiej pasujących do siebie ludzi, rozstało się przez jedną pierdołę! Czy to normalne?!
-Nie.
-To było pytanie retoryczne... - Mrozówna wywróciła ślepiami.
-Nie zrozumiałam aluzji... - zacisnęłam zęby. - Baśka, ja naprawdę nie chce o tym gadać... nie mam sił, ochoty i humoru. Cieszmy się Twoim szczęściem, okej?
-Moim szczęściem? Kto przed godziną mówił, że Basia i Zbyszek to nie może być jedność. - uniosła brwi.
-Zmęczona jestem, idę spać. - podłożyłam bluzę pod głowę i oparłam się o okno. Zamknęłam powieki, a w uszach dudniało tylko "dwoje najlepiej pasujących do siebie ludzi". Trudno, przepadło, nie ma już dla nas szans. Choć brzmi to jak słowa dennej, polskiej piosenki, tak naprawdę jest to stwierdzony naukowo fakt.
-Zbyszek napisał, że jak dojedziemy, to mamy dać znać. - moje rozmyślania przerwała Baśka.
-Okej. - mruknęłam. O mnie nie miał się kto tak martwić. Nawet własny, rodzony brat.

Tak właśnie rozmawiamy sobie z chłopakami i organizujemy moją imprezę. :D
Czujcie się zaproszone. ;) 

-Kuraś napisał, że organizuje urodziny... - nie do końca ostrym wzrokiem odczytałam SMS'a.
-Kiedy? - zapytała moja przyjaciółka.
-W sierpniu... - wsunęłam telefon z powrotem do kieszeni.
-To pójdziesz się bawić?
-My pójdziemy, w końcu teraz należysz do siatkarskiej elity, co nie? - charakterystycznie poruszałam brwiami, a na jej twarzy znów zawitał promienny uśmiech.

Pod dwóch godzinach dojechałyśmy do Bełchatowa. Wysiadłyśmy z pociągu i powędrowałyśmy na postój dla taksówek. Barbara od razu dała sygnał Zibiemu, że jesteśmy całe i zdrowe.
-Jeśli tylko porozmawiasz z rodzicami, masz mnie poinformować! - pogroziłam dziewczynie palcem.
-Tak jest! - zasalutowała.
-No! - uśmiechnęłam się i pocałowałam jej policzek. - Trzymaj się. - pomachałam na pożegnanie i Basia wsiadła do taksówki, która po chwili odjechała. Ja także już miałam wsiadać do swojej, kiedy niedaleko mnie, z piskiem opon zahamował ciemny samochód.
-Cześć Julka! - usłyszałam entuzjastyczne powitanie. Próbowałam rozpoznać twarz tego osobnika, lecz całkowita ciemność, która panowała wokół nie ułatwiała mi tego.
-Wsiada pani, czy nie?! - warknął zdenerwowany kierowca taksówki.
-Wsiadam, wsiadam... - powiedziałam, po czym zatrzasnęłam za sobą drzwi taksówki. Podałam adres mojego zamieszkania i ruszyliśmy z miejsca. Nie widziałam, aby samochód z dworca podążał za nami, więc nieco się uspokoiłam. Po pewnym czasie dotarliśmy pod mój blok, zapłaciłam i wysiadłam z auta, w pospiechu biegnąc do klatki schodowej. Weszłam do niej i popędziłam na górę otwierając drzw, które za chwilę zamknęłam na trzy spusty. Odetchnęłam z ulgą i rzuciłam torbę na podłogę w salonie. Powędrowałam do kuchni i nalałam sobie soku porzeczkowego do szklanki. Wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. Przeraziłam się, było już nieźle po 23. Powoli odstawiłam szklankę na blat i chwyciłam to, co miałam pod ręką, czyli w tym wypadku patelnię. Po cichu podeszłam do drzwi wejściowych i wyjrzałam przez judasza.
-Szczepan? - zapytałam zdziwiona otwierając je.
-Cześć. - wyszczerzył się. - Czemu nie przywitałaś się ze mną na dworcu? - od razu wtargnął do środka.
-Nie poznałam Cię. - zmieszałam się nieco, próbując ukryć narzędzie zbrodni za plecami.
-Po co Ci patelnia? - zapytał rozbawiony.
-Dziwisz się jeszcze? - wymamrotałam i zamknęłam za nim drzwi. - Raczej nikt nie wpada w gości po 23...
-Zdziwiłabyś się... sama jesteś? - rozejrzał się po mieszkaniu.
-Sama, Paweł z reprezentacją na wyjeździe. - skierowałam się do kuchni odkładając patelnię. - Chcesz czegoś?
-Herbatę poproszę. - rozsiadł się na kanapie w salonie.
-Co Cię sprowadza tak późno? - wstawiłam wodę w czajniku.
-Odwoziłem kolegę na dworzec i Cię zobaczyłem, więc postanowiłem, że fajna okazja, żeby w końcu normalnie pogadać...
-O 23. - podkreśliłam.
-Każda pora jest dobra. - skwitował. Po paru minutach postawiłam przed nim kubek z gorącym napojem. - I jak tam leci?
-Jakoś. - wzruszyłam ramionami, siadając po turecku na sofie.
-Wyczerpująca odpowiedź... - westchnął. - Pracujesz, uczysz się...
-Pracuję w tutejszym klubie siatkarskim jako fotograf, ale to w sezonie ligowym... nie studiuję.
-Czyli Paweł Cię utrzymuje? - prychnął cicho.
-Niekoniecznie... podczas sezonu reprezentacyjnego żyję z oszczędności podczas ligowych rozgrywek, daję radę...
-A Zati Ci nie pomaga?
-Staram się być niezależna. - odparłam ozięble.
-Niezależna przy takim bracie? - zaśmiał się. - Ja bym korzystał jak tylko mogę!
-No popatrz, ja to nie Ty. - uniosłam wzrok w górę.
-Jesteś za ładna, żeby być mną. - zanurzył usta w herbacie.
-Masz rację. - uśmiechnęłam się szelmowsko. Co będę się kłócić, skoro taka jest prawda?
-Skromność. - pokręcił głową. - A masz kogoś?
-To chyba nie Twoja sprawa, nie sądzisz? - mruknęłam, okazując swoje niezadowolenie.
-Aż tak bardzo drażni Cię ten temat? - zdziwił się. - Jak to możliwe, że taka piękna i mądra dziewczyna nie ma chłopaka...
-Skończmy ten temat, okej? - syknęłam. - W ogóle, nie wiem po co zadajesz te durne pytania!
-Nie unoś się, chcę po prostu pogadać... - zdecydowanym ruchem chwycił moją dłoń.
-Skoro chcesz po prostu pogadać, to się spytaj o pogodę! - wyrwałam się z jego uścisku.
-Na ten temat pewnie więcej byś mi powiedziała, co? - powiedział subtelnym głosem, odgarniając kosmyki włosów z mojej szyi.
-Co Ty robisz? - spytałam drżącym głosem.
-Próbuję jakoś rozluźnić atmosferę, jesteś taka spięta... - przysunął swoją twarz do mojej i dokładnie ją przestudiował.
-Odsuń się, bo zacznę krzyczeć...
-Dlaczego miałabyś zacząć krzyczeć? Zobaczysz, spodoba Ci się... - jego ręka powędrowała na moje udo.
-Przestań. - powiedziałam, gdy poczułam jego ciepłą dłoń na brzuchu. Próbowałam się wyrwać, lecz na nic mi się to zdało. Napierał na mnie coraz bardziej nachalnie i mocniej. Krzyczałam, wierzgałam, ale on tylko wybuchał śmiechem na kolejną próbę mojego uwolnienia się. Jednym szybkim ruchem ściągnął ze mnie koszulkę i całował moje piersi. Już miał rozpinać swoje ciemne dżinsy, kiedy ja kopnęłam go w krocze. Zwinął się z bólu, a ja ostatkami sił wyrwałam się spod jego ciężaru. Nie wiele myśląc złapałam kubek z herbatą i chlusnęłam nim w jego stronę. Krzyknął, a ja nie wiedziałam co mam zrobić. Zamurowało mnie.
-Co się stało!? - do mieszkania wbiegł jakiś mężczyzna.

__________________________________________________________________________

Pomysłów 642787678 na minutę, a z żadnego nie potrafię się wywiązać. -.-' 
Rozdział dzisiaj wcześniej, co nie zmienia faktu, że i tak pisałam go pięć godzin razem z przerwą na obiad. ^_^ 
Tymczasem idę szybko zrobić lekcje, pouczyć się i mecz! *_* 
A jutro starcie tytanów, którego nie obejrzę. :c So sad. 
Widzieliście świętującego Alka? 
Tak, ja też jestem w szoku. ._.
+fajne bokserki. :3
CO CZERWONE, TO ZBOCZONE!



Pozdrawiam, Sissi. ♥