-Muszę jechać do szpitala. - oznajmiłam podnosząc się z podłogi.
-O tej porze? - zdziwił się Bartek spoglądając na zegarek. - Jest sporo po północy.
-Nie obchodzi mnie to, muszę tam jechać. - odparłam chłodno otwierając szafę z ubraniami. Słone krople same cisnęły mi się do oczu, ale obiecałam sobie, że je przezwyciężę. Dorośli ludzie przecież się nie rozklejają.
-Zawiozę Cię. - poinformował siatkarz podchodząc do mnie i obejmując od tyłu. Przytulił tak mocno, jak jeszcze nikt. Gdy poczułam jego ciepło, jego dotyk, mogłam się popłakać, bo wiedziałam, że nie muszę udawać twardej, jak to w moim zwyczaju bywało. Obróciłam się do niego przodem i wcisnęłam twarz w jego koszulkę. Czułam jak waliło jego serce.
-Dziękuję Ci, że jesteś... - uniosłam głowę, aby dostrzec jego uśmiechniętą twarz. On nic nie powiedział, otarł moje mokre policzki i musnął moje usta, po czym wyszedł z pokoju zostawiając mnie samą, abym mogła się przebrać. Naciągnęłam na siebie dżinsowe rurki, a na ramiona narzuciłam szarą bluzę. Po cichu wymknęliśmy się z mieszkania i zeszliśmy do samochodu Bartka.
-Pasy. - zarządził Bartek. Chciałoby się wywrócić oczami, ale przecież on chce mojego dobra. Zgodnie z jego prośbą przepasałam się czarną taśmą. Sygnalizacja już dawno nie działała, mknęliśmy przez ulice, ale ostrożnie, bo o to poprosiłam. Po paru minutach byliśmy już na Grodzkiej. Razem z Bartkiem weszliśmy do szpitala. Jak zwykle krzyki pielęgniarek puściłam mimo uszu i poszłam swoją drogą. Siatkarz maszerował za mną, aż w końcu spostrzegłam siedzącego Zbyszka. Dosłownie leżał na krześle, głowę opierając o błękitną ścianę. Tępo wpatrywał się w śnieżnobiały sufit, a kiedy podeszliśmy do niego, nie miał siły nawet na nas spojrzeć.
-Operują już siódmą godzinę. Nikt nie chce mi nic powiedzieć, wszyscy biegają w tę i z powrotem, a ja nic nie mogę zrobić. - mówił, a po jego policzku spłynęła łza, wcześniej już wytyczonym szlakiem.
-Zabiorę Cię do siebie, prześpisz się, weźmiesz prysznic, zjesz coś. - zaproponował Bartek. Właściwie to wszystko brzmiało jak rozkaz.
-Nie chcę. Nie mogę. - odmówił siatkarz.
-Zbyszek, jesteś na nogach drugą dobę. - usiadłam obok niego.
-I tak nie zasnę. - mruknął. - Zwróciliście uwagę na to, że kiedy Basia się uśmiechała pod wewnętrznym kącikiem jej oczu pojawiały się malutkie dołeczki? - uśmiechnął się mimowolnie. - No właśnie, ja też nie. - pociągnął zakatarzonym nosem, kiedy nie usłyszał naszej odpowiedzi. - A wiecie, że na prawym, zielonym oku, miała brązowe przebarwienie?
Wiedziałam. Zawsze się z niego śmiałam, a ona broniła się swoją oryginalnością.
-Wszystko zaprzepaściłem.
-Nie mów tak. - już miałam chwycić jego dłoń, ale on przetarł nimi twarz.
-Zbieraj się, jedziemy. - zarządził Kurek.
-Nigdzie nie jadę. - wydukał atakujący.
-Zbyszek do cholery jasnej, chcesz sam się wykończyć?! Zachowuj się jak odpowiedzialny facet, nie przesiedzisz tutaj całego życia i tak nie masz na nic wpływu! Podnoś dupę i do samochodu! - wrzeszczał Bartek, ale nie wzruszony Bartman ciągle siedział w tej samej pozycji. - Jak powiem Baśce, że przesiedziałeś tutaj dwa dni w jednej pozie, sama zdzieli Cię po łbie.
Wtedy coś w nim drgnęło, coś ruszyło. Spojrzał na kolegę, a potem na mnie. Jego oczy ponownie nabrały błękitnego blasku. Z niechęcią wstał i chwycił swoją czarną skórę, którą przerzucił przez ramię. Nieprzytomnym, choć radosnym wzrokiem spojrzał na mnie, a ja bez namysłu rzuciłam się w jego objęcia.
-Wszystko będzie dobrze, pamiętaj. - powiedziałam. On tylko pogładził moje plecy, nic nie powiedział.
-Chodźcie. - Bartek pociągnął za koszulkę Zbyszka, a on posłusznie poszedł za nim.
-Ja zostanę. - oznajmiłam, gdy przeszłam kilka kroków. Zibi posłał mi pełne podziękowania spojrzenie, jakby ulżyło mu na sercu.
-Dzwoń, to ja od razu po Ciebie przyjadę. - odparł Bartek. Przytaknęłam kiwając głową. Odprowadziłam ich wzrokiem, a kiedy zniknęli za rogiem korytarza ruszyłam do automatu z napojami. Wrzuciłam drobne do środka i wcisnęłam przycisk z obrazkiem czarnej kawy. Po chwili trzymałam już w ręce styropianowy kubeczek z aromatycznym napojem w środku. Chodziłam po korytarzu we wszystkie strony, piłam kawę za kawą. W międzyczasie Bartek przysłał SMS'a.
Zbyszek śpi jak zabity, nie musiałem go do tego długo namawiać. ;) A Ty jak się trzymasz, słońce? Coś już wiadomo? Kocham Cię, B.
To dobrze, chociaż trochę zregeneruje siły. : ) Nic nie wiadomo, sala operacyjna ciągle zamknięta... Jak będę coś wiedziała od razu dam znać. Ja też Cię kocham. ;*
Przykrzyło mi się, rozumiałam rozgoryczenie Zbyszka. Po kilku kubkach kawy moje serce przyjęło zbyt dużo kofeiny, waliło jak oszalałe. Dobrze, że obok nie ma Pawła, nieźle oberwałoby mi się za nie pilnowanie diety. Chociaż, jeśli znów stracę przytomność, mam blisko na oddział. Niech tylko Bóg nie karze mnie za takie myślenie. Usiadłam na krześle, opierając potylicę o zimną ścianę. Po korytarzu przeszła się pielęgniarka, wystrojona w biały fartuszek razem z jakimś pacjentem. Z naprzeciwka nadchodził kolejny lekarz. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, było po piątej. Nawet nie wiedziałam, że tak szybko upłynie mi ten czas, a siedzenie tutaj urozmaicili ludzie kręcący się wokół. Lubiłam przyglądać się ludziom. Często się z nimi utożsamiałam.
-No w końcu Cię znalazłem! - usłyszałam głośne pretensje. - Przywiozłem Ci kanapkę i herbatkę w termosie. - uśmiechnięty od ucha do ucha Bartek usiadł obok mnie i wyłożył wszystko na krześle, urządzając jeden wielki piknik.
-Gdzie masz Zbyszka? - zapytałam, od razu wgryzając się w pieczywo.
-Śpi. Dwie doby wymagają odespania... - westchnął przyglądając się mi jak jem. Nienawidzę tego, wtedy obowiązkowo muszę się upaćkać.
-Ciapa. - zaśmiał się Kurek, podając mi serwetkę.
-Dobra. - przewróciłam oczami. - A co Ty tutaj w ogóle robisz, też powinieneś spać...
-Jakoś nie mogłem. - poruszył ramieniem. - Zrobiłem Ci śniadanko, a Ty mnie jeszcze wyganiasz...
-Z troski. - mrugnęłam okiem.
-Piąta piętnaście, dwanaście godzin operacji? - skrzywił się. - Mógłby nam chociaż ktoś wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi...
-Nie wnikam, nie jestem lekarzem. - odparłam.
-Przepraszam. - Bartek zaczepił akurat przechodzącą pielęgniarkę. - Przepraszam panią, czy mogę dowiedzieć się ile potrwa jeszcze operacja na tej sali?
-Niestety nie wiem, nie jestem w stanie odpowiedzieć panu na to pytanie... - zmartwiła się. Nie wiem czemu, ale wzbudziła we mnie sympatię.
-Dobrze, dziękuję...
-A czy mogę prosić o pana autograf, córka przepada za panem. - kobieta uśmiechnęła się szeroko. Zdziwiona jej zachowaniem spojrzałam na reakcję Bartka. Był nieco obruszony, ale podpisał się na skrawku papieru.
-I tym właśnie zajmuje się polska służba zdrowia... - prychnął.
-Pyszna kanapka. - skwitowałam, chcąc rozluźnić atmosferę.
-Cieszę się. - uśmiechnął się lekko. Był wyraźnie speszony całą tą sytuacją, bo nie mógł znaleźć odpowiedzi na dręczące nas pytania. Nikt nic nie mógł poradzić, a on i jego ambicja poczuła się urażona, był bezradny. Teraz doskonale zrozumiał Zbyszka. - Nie wierzę, że tak skutecznie można ignorować pacjentów...
-Bartek, proszę Cię, chociaż Ty zachowaj zdrowy umysł, hm? - przeczesałam dłonią jego włosy i pocałowałam kącik ust. - Ty jedyny racjonalnie myślisz, bez Ciebie zginiemy. - zaśmiałam się.
-Miło mi to słyszeć, mów mi tak. - nastawił ucho, a ja uderzyłam go w ramię. Po chwili Bartek poszedł po styropianowy kubeczek i obydwoje napiliśmy się herbaty. W szpitalu teraz roiło się od chorych pacjentów i lekarzy obchodzących sale. Nami oczywiście nikt się nie zajął. Nagle z sali operacyjnej, na której leżała Basia wyszedł mężczyzna odziany w biały fartuch.
-Panie doktorze, co z nią? - od razu zerwałam się z miejsca. On zmierzył nas wzrokiem i zsunął zieloną maskę z ust .
-Nic nie mogę powiedzieć. - wymamrotał.
-Ale jak to? - zmarszczyłam brwi. Miałam ochotę rozmiażdżyć mu twarz.
-Ktoś z państwa jest z rodziny? - zwrócił się do nas.
-No nie... - powiedziałam cicho.
-Dlatego to wszystko. - uciął i w biegu ruszył do swojego gabinetu.
-Jedziemy po Zbyszka. - postanowiłam, od razu kierując się w stronę wyjścia. Bartek posłuchał się i wybiegł za mną, od razu wsiadając do samochodu i ruszając z piskiem opon. Wpadliśmy do jego mieszkania, a Zibi akurat wychodził z łazienki.
-Coś wiadomo? - ożywił się.
-Operacja zakończona, ale nie chcą nam nic powiedzieć, zbieraj się. - rzuciłam skórzaną kurtką w jego stronę. On długo nie czekając nasunął tylko sportowe buty i zbiegł po schodach o mało się nie zabijając. Po drodze co chwila poganiał Bartka, aby szybciej jechał. W końcu, gdy dotarliśmy do szpitala, jak strzała wtargnął do budynku, a my za nim. Siatkarz stał już przy ladzie dowiadując się o najważniejsze informacje.
-Sala czternaście, podobno jest tam jej lekarz. - rzucił i poszliśmy pod wcześniej wskazane pomieszczenie. Rzeczywiście, przy łóżku stał dosyć starszy mężczyzna i pielęgniarka. Ta sama, która brała autograf od Bartka.
-Słucham? - doktor odwrócił się w naszą stronę i spojrzał znad okularów.
-Jak ona się czuje? - zapytał po cichu.
-A pańtwo z rodziny? - prześwidrował nas wzrokiem.
-Ja jestem narzeczonym... - odpowiedział niewinnie. - Ale Ci dwoje to bliscy znajomi...
-Nie powinienem mówić w towarzystwie obcych, ale zrobię wyjątek.
-Dzięki Ci łaskawco. - wymamrotał Bartek pod nosem, a ja trąciłam go łokciem.
-Pani Mróz jest w stanie stabilnym, operacja przebiegła pomyślnie, lecz skutkiem takiej operacji jest fakt, iż nie będzie mogła mieć więcej potomstwa. - westchnął, a Zbyszek zacisnął dłonie w pięści. -Razem z płodem usunęliśmy trzon macicy. Teraz czekamy, aż wybudzi się ze śpiączki farmakologicznej i przeprowadzimy kilka stosownych badań.
Na samą myśl przeszły mnie ciarki. Jej pierwotne pragnienia o usunięciu ciąży właśnie się spełnią...
-Czy mogę przy niej posiedzieć? - zapytał Zbyszek łamiącym głosem.
-Oczywiście, ale niedługo. - lekarz mijając nas ponownie spojrzał na nas znad okularów. Bartman od razu usiadł przy szpitalnym łóżku i ujął dłoń Basi w swoje. Pocałował ją delikatnie, a z kieszeni wyjął pierścionek, który oddano mu przy przyjęciu do szpitala. Obrócił go w ręku i nasunął na jej palec. Bartek także przyciągnął mnie do siebie i pocałował we włosy. Ten widok tak bardzo mnie rozczulił, że nie potrafiłam pohamować łez.
-Zostawmy go. - szepnął Kuraś. Skinęłam głową i obydwoje wyszliśmy z sali, po cichu zamykając drzwi. Wtedy zadzwonił mój telefon.
-Halo? - odezwałam się.
-Gdzie Ty się szlajasz całą noc?! - krzyczał oburzony Paweł. - Co to ma znaczyć?!
-Jestem z Bartkiem w szpitalu, Basia jest po operacji. - powiedziałam spokojnie.
-A. - zamilkł. - Kiedy wrócicie?
-Niedługo, możesz zrobić nam dobre śniadanie. - uśmiechnęłam się do Bartka.
-To czekam.
-Do potem. - zakończyłam połączenie.
-Braciszek się martwi? - Bartek pociągnął mnie za bluzę i padłam na jego kolana, co boleśnie odczułam.
-Martwi się, sześć godzin po tym, jak wyszłam z domu. - pokręciłam głową.
-Lepiej późno niż wcale. - wzruszył ramionami. - Kogo Ty masz na tapecie?! - pisnął, łapiąc w popłochu moją komórkę.
-A, tacy tam... - machnęłam ręką.
-Co tacy tam?! Kto to jest?!
-Bez paniki, żaden kochanek... - zaśmiałam się. - Brytyjski zespół... Rizzle Kicks.
-Co? - skrzywił się jeszcze bardziej przypatrując się zdjęciu.
-I tak nie znasz. - wyrwałam mu telefon z rąk.
-Czemu nie masz mojego zdjęcia na tapecie? - uniósł brew.
-Bo nie mam żadnego, które mogłabym wstawić. - zasmuciłam się. Chłopak kolejny raz wyrwał komórkę z moich objęć i odszukał aplikację robiącą zdjęcia.
-Przyjmij ładną pozę.
-Fajnie robić sobie zdjęcia w szpitalu, co? - pokręciłam głową.
-Uśmieeech! - oboje wyszczerzyliśmy się do obiektywu, a ostry flesz strzelił nam w twarz.
-Jeszcze raz. - skrzywiłam się, widząc efekt naszej pracy.
-Jak sobie panienka życzy. - zasalutował siatkarz. Muszę stwierdzić, że zdjęcia na spontanie wychodzą najlepsze. Tak było też w tym wypadku.
-Możecie już jechać, ja poczekam aż się obudzi. - oznajmił Zbyszek, który właśnie wyszedł z pomieszczenia, w którym przebywała Basia.
-Na pewno? - zapytał Bartek, a atakujący przytaknął kiwając głową. - Może coś Ci przywieźć...
-Nie, dzięki. - westchnął posyłając wymuszony uśmiech. Razem z Kurkiem spojrzeliśmy tylko po sobie.
-Daj znać, jak się obudzi. - pogładziłam jego ramię.
-Jasne.
-Trzymaj się. - koledzy z reprezentacji przybili ze sobą głośną piątkę, po czym razem z Bartkiem skierowaliśmy się do wyjścia.
-Sala czternaście, podobno jest tam jej lekarz. - rzucił i poszliśmy pod wcześniej wskazane pomieszczenie. Rzeczywiście, przy łóżku stał dosyć starszy mężczyzna i pielęgniarka. Ta sama, która brała autograf od Bartka.
-Słucham? - doktor odwrócił się w naszą stronę i spojrzał znad okularów.
-Jak ona się czuje? - zapytał po cichu.
-A pańtwo z rodziny? - prześwidrował nas wzrokiem.
-Ja jestem narzeczonym... - odpowiedział niewinnie. - Ale Ci dwoje to bliscy znajomi...
-Nie powinienem mówić w towarzystwie obcych, ale zrobię wyjątek.
-Dzięki Ci łaskawco. - wymamrotał Bartek pod nosem, a ja trąciłam go łokciem.
-Pani Mróz jest w stanie stabilnym, operacja przebiegła pomyślnie, lecz skutkiem takiej operacji jest fakt, iż nie będzie mogła mieć więcej potomstwa. - westchnął, a Zbyszek zacisnął dłonie w pięści. -Razem z płodem usunęliśmy trzon macicy. Teraz czekamy, aż wybudzi się ze śpiączki farmakologicznej i przeprowadzimy kilka stosownych badań.
Na samą myśl przeszły mnie ciarki. Jej pierwotne pragnienia o usunięciu ciąży właśnie się spełnią...
-Czy mogę przy niej posiedzieć? - zapytał Zbyszek łamiącym głosem.
-Oczywiście, ale niedługo. - lekarz mijając nas ponownie spojrzał na nas znad okularów. Bartman od razu usiadł przy szpitalnym łóżku i ujął dłoń Basi w swoje. Pocałował ją delikatnie, a z kieszeni wyjął pierścionek, który oddano mu przy przyjęciu do szpitala. Obrócił go w ręku i nasunął na jej palec. Bartek także przyciągnął mnie do siebie i pocałował we włosy. Ten widok tak bardzo mnie rozczulił, że nie potrafiłam pohamować łez.
-Zostawmy go. - szepnął Kuraś. Skinęłam głową i obydwoje wyszliśmy z sali, po cichu zamykając drzwi. Wtedy zadzwonił mój telefon.
-Halo? - odezwałam się.
-Gdzie Ty się szlajasz całą noc?! - krzyczał oburzony Paweł. - Co to ma znaczyć?!
-Jestem z Bartkiem w szpitalu, Basia jest po operacji. - powiedziałam spokojnie.
-A. - zamilkł. - Kiedy wrócicie?
-Niedługo, możesz zrobić nam dobre śniadanie. - uśmiechnęłam się do Bartka.
-To czekam.
-Do potem. - zakończyłam połączenie.
-Braciszek się martwi? - Bartek pociągnął mnie za bluzę i padłam na jego kolana, co boleśnie odczułam.
-Martwi się, sześć godzin po tym, jak wyszłam z domu. - pokręciłam głową.
-Lepiej późno niż wcale. - wzruszył ramionami. - Kogo Ty masz na tapecie?! - pisnął, łapiąc w popłochu moją komórkę.
-A, tacy tam... - machnęłam ręką.
-Co tacy tam?! Kto to jest?!
-Bez paniki, żaden kochanek... - zaśmiałam się. - Brytyjski zespół... Rizzle Kicks.
-Co? - skrzywił się jeszcze bardziej przypatrując się zdjęciu.
-I tak nie znasz. - wyrwałam mu telefon z rąk.
-Czemu nie masz mojego zdjęcia na tapecie? - uniósł brew.
-Bo nie mam żadnego, które mogłabym wstawić. - zasmuciłam się. Chłopak kolejny raz wyrwał komórkę z moich objęć i odszukał aplikację robiącą zdjęcia.
-Przyjmij ładną pozę.
-Fajnie robić sobie zdjęcia w szpitalu, co? - pokręciłam głową.
-Uśmieeech! - oboje wyszczerzyliśmy się do obiektywu, a ostry flesz strzelił nam w twarz.
-Jeszcze raz. - skrzywiłam się, widząc efekt naszej pracy.
-Jak sobie panienka życzy. - zasalutował siatkarz. Muszę stwierdzić, że zdjęcia na spontanie wychodzą najlepsze. Tak było też w tym wypadku.
-Możecie już jechać, ja poczekam aż się obudzi. - oznajmił Zbyszek, który właśnie wyszedł z pomieszczenia, w którym przebywała Basia.
-Na pewno? - zapytał Bartek, a atakujący przytaknął kiwając głową. - Może coś Ci przywieźć...
-Nie, dzięki. - westchnął posyłając wymuszony uśmiech. Razem z Kurkiem spojrzeliśmy tylko po sobie.
-Daj znać, jak się obudzi. - pogładziłam jego ramię.
-Jasne.
-Trzymaj się. - koledzy z reprezentacji przybili ze sobą głośną piątkę, po czym razem z Bartkiem skierowaliśmy się do wyjścia.
_______________________________________________________________
Co szaleję! :D Hahaha. :D Jeszcze przed treningiem udało mi się coś dodać. To teraz śmigam trochę porozgrywać, a potem czeka na mnie geografia. ♥
Pozdrawiam, Sissi. ♥