-Julka! - usłyszałam zza siebie. Dzięki Bogu.
-Baśka, kretynko! - przywołałam ją ręką, a starsza pani na moje słowa zmierzyła mnie wzrokiem.
-Autobus się spóźnił... - wysapała i zaraz po tym wgramoliłyśmy się do pociągu. Zajęłyśmy miejsce w przedziale razem z młodą mamą, która w nosidełku trzymała małe dziecko.
-Jestem taka podescytowana... - mówiła z tym swoim genialnym błyskiem w oczach. A pomyśleć, że wcześniej bała się tam jechać, bo Zbyszek... kobieta zmienną jest.
-Ja też. - odparłam. Owszem, cieszyłam się na ten mecz, ale kolejny raz grać z USA? No proszę, mam już autografy wszystkich! Spodziewałam się Brazylii, Włoch... a tu ponownie USA, no ręce opadają.
-Ten Twój entuzjazm... jakbyś nie miała autografu Lotmana, skakałabyś po sam sufit. - wymamrotała.
-Lotmana? - wtrąciła się młoda kobieta, głaszcząca właśnie bobaska po czole.
-Tak. - odpowiedziałyśmy jednocześnie.
-Znam tego pana. - uśmiechnęła się szeroko. - Wy też na mecz?
-Też? - Basia zmarszczyła czoło, a kobieta w tym czasie wyjęła z torby reprezentacyjną koszulkę USA. Moja jak i Basi szczęka dotknęła podłogi.
-Ale trafiłyśmy! - klasnęłam w dłonie. - Skąd pani jest?
-Mieszkam w Rzeszowie, ale byłam na wakacjach u znajomych w Gdańsku.
-I podróżuje pani z tym dzieciątkiem? - rozczuliła się Mróz.
-Nie mamy innego wyjścia... - kobieta wzruszyła ramionami. W tamtym momencie zaczęłam kojarzyć fakty. Pytanie o Lotmana, mieszkanie w Rzeszowie... i wszystko jasne.
-Gracie w siatkówkę? - kobieta przerwała dłuższą chwilę ciszy.
-Kiedyś grałam. - udzieliła się Basia. - Ale to stare dzieje, chwilowy zachwyt... potem nie chciało mi się chodzić na treningi, zaniedbywałam mecze, a na koniec całkiem przestałam się tym interesować.
Byłam pod wrażeniem jej monologu, już od dawna nie wylała z siebie takiego potoku słów.
-A Ty? - zwróciła się do mnie, prawdopodobnie partnerka Paul'a.
-Nie gram, ale bardzo się nią interesuję, jestem fotografem sportowym, a moim bratem jest siatkarz, także z każdej strony byłam bombardowana siatkówką. - westchnęłam głęboko.
-Skazana na sport? - zaśmiała się cicho. - Ja mam tak samo...
-Tak? - chciałam aby kontynuowała temat.
-Ja także mam rodzinę powiązaną z siatkówką, choć wolałam koszykówkę... - skierowała wzrok na dziecko. W tamtym momencie zadzwonił mój telefon. Jak zwykle Paweł, kto inny mógł się do mnie dobijać.
-Za chwilę jestem. - szepnęłam do przyjaciółki i opuściłam przedział. - No co jest?
-Jedziecie już?!
-Jedziemy...
-Rodzice też?!
-Mama nie chciała puścić taty, oddali wejściówki sąsiadom.
-Kuurde, a chciałem poprosić Was o coś dobrego, w tych podróżach kompletnie nie da się najeść. - burknął. - No nic, czekam w Łodzi. - pożegnał się i rozłączył połączenie. Wsunęłam telefon do kieszeni krótkich szortów i przeszłam się pare razy wzdłuż wagonu. Po kilku minutach wróciłam do w najlepsze gawędzących sobie pań. Basia zabawiała małego, a on widać było, że świetnie czuł się w jej obecności. Do twarzy było jej z dzieckiem, nawet przez myśl by mi nie przeszło, że ona ma zamiar pozbyć się małego człowieka, który rozwija się teraz pod jej ciągle bijącym sercem. Kobieta całą podróż zachwycała się urokami macierzyństwa, a Mróz słuchała jej z ciekawością. Po dwóch godzinach jazdy, rozstałyśmy się z młodą mamą i życzyłyśmy sobie, abyśmy zobaczyły się jeszcze na meczu. Razem z Basią skoczyłyśmy po jakieś przekąski na mecz.
-Wiesz co - zaczęła dziewczyna, czytając etykietkę zbożowych ciasteczek. - Jak rozmawiałam z tamtą babką, to już miałam zrezygnować... wiesz z czego. - westchnęła.
-Wiem. - ucięłam.
-Ale potem doszłam do wniosku, że ja nie dam sobie z nim rady, nie chcę popsuć życia sobie i jemu.
-Jemu, czyli dziecku? - zmarszczyłam czoło, a ona pokiwała twierdząco głową, wrzucając do zielonego koszyka opakowanie ciastek. - Przestań, będziesz najlepszą mamusią na świecie. - objęłam ją mocno, chociaż w duchu całkiem nie wiedziałam co mówię.
-Nie teraz... - szepnęła. - Dobra, koniec. - przetarła twarz dłonią. - Przyjechałyśmy na mecz, dopingować naszych, a nie mazać się w supermarkecie... bierzesz coś jeszcze? - skierowała swój smutny wzrok na mnie.
-Chipsy wystarczą. - odparłam i obydwie ruszyłyśmy do kas. Zapłaciłyśmy wyznaczoną sumę.
-Mamy jeszcze pół godziny... - skrzywiła się Mróz.
-Idealnie. - chwyciłam ją pod ramię i zaprowadziłam na postój dla taksówek, gdzie wsiadłyśmy do jednej z nich. - Do Atlas Areny proszę. - powiedziałam do kierowcy, a ten pokiwał głową na znak zrozumienia.
-Dzisiaj mecz, prawda? - zagadał dosyć starszy mężczyzna.
-Tak. - odparła Baśka. - Z USA, na pewno wygramy... - wyszczerzyła się do mnie.
-Z chęcią bym poszedł, ale muszę pracować... - westchnął.
-Lubi pan siatkówkę? - zapytałam. Wszystkich, których dzisiaj spotykałyśmy mieli choćby najmniejszy kontakt z tym sportem.
-Ba! Uwielbiam! Sam grywałem, jak człowiek był młodszy, szybszy i zwinniejszy... - kolejny raz odetchnął.
-Przesadza pan, na pewno nie jest tak źle! - Mrozówna machnęła ręką.
-Wy panienki to tego nie zrozumiecie, ale na stare lata, to już albo się nie chce, a jak się chce, to nie można. - zaśmiał się, co zrobiłyśmy także my. Po kilkunastu minutach dojechałyśmy pod halę, a gdy już miałyśmy wyjmować portfel by zapłacić, mężczyzna przerwał nam. - Nie musicie płacić, wystarczy, że mogłem sobie z kimś tak normalnie, od serca pogadać o najpiękniejszym sporcie na świecie. - posłał nam szeroki i szczery uśmiech.
-Naprawdę? - niedowierzałam.
-Naprawdę. Idźcie i bawcie się dobrze... macie tak dopingować, żeby Polska wygrała! - zacisnął rękę w pięść.
-Dziękujemy bardzo i na pewno będziemy. - odrzekła Barbara i wyszłyśmy z auta w wyśmienitych humorach. - Ty, będę wpadać częściej do tej Łodzi. - szturchnęła moje ramię.
-Jednak na tym świecie istnieją jeszcze mili ludzie... - schowałam portfel do torby i razem z moją przyjaciółką podążałyśmy w stronę wejścia do hali. Oddałyśmy bilety do sprawdzenia i od razu popędziłyśmy do łazienki. Tam narzuciłyśmy na siebie biało-czerwone koszulki. Basia załatwiła sobie tą z dziewiątką, choć nie wie dlaczego, a ja uprosiłam z siedemnastką, gdyż trzeba pokazać światu jak bardzo jestem dumna ze swojego brata. Na policzkach wymazałyśmy sobie biało-czerwoną flagę i tak przygotowane do dopingowania weszłyśmy na trybuny. Było już dosyć sporo ludzi, a siatkarze siedzieli na parkiecie rozciągając swoje mięśnie.
-Zbyszek... - Basia dyskretnie wskazała na swojego... jeszcze, chłopaka.
-Nie bój się, wszystko będzie okej. - przejechałam ręką po jej ramieniu. Była spięta i zdenerwowana.
-Nie chcę z nim rozmawiać... - spuściła głowę w dół.
-Basia! - usłyszałyśmy zza siebie. Obejrzałam się i ujrzałam Bartmana. Posłałam mu pełne grozy spojrzenie, a on wyraźnie się speszył. - Dobra, pogadamy po meczu... - powiedział po cichu, po czym smutnym wzrokiem zmierzył Mróz i wrócił do swojej drużyny.
-No Julson, tak jak Cię uczyłem! - obok nas ni stąd, ni zowąd pojawił się Paweł. - Siedemnastka, przybij. - wystawił do mnie otwartą dłoń, a ja przybiłam z bratem piątkę. - Macie coś do żarcia? - skrzywił się.
-Idź się rozgrzewaj, a nie będziesz żarł! - pokazałam palcem na boisko.
-Dobra. - wywrócił oczami i także powrócił do ćwiczeń. W ciągu parunastu minut na trybunach namnożyło się mnóstwo polskich kibiców. Wyjściowa szóstka oczywiście taka jak zawsze, Zati na ławce, ale w sumie dobrze, nie muszę wstydzić się za jego złe obrony. A tak Igła sobie świetnie poradzi.
-Cześć dziewczyny. - miejsce obok nas zajęła kobieta z pociągu.
-O, dzień dobry. - przywitałam się, lecz Basia nie zrobiła tego. Obojętnie wpatrywała się w pomarańczowe boisko.
-Szykuje się zacięte widowisko... - wspomniała, gdy zabrzmiał pierwszy gwizdek spotkania.
-I tak wiadome jest to, że Polska wygra. - wzruszyłam ramionami, a kobieta uśmiechnęła się szeroko.
-Twój brat to ten młody libero? - zauważyła mój numerek na koszulce, a ja przytaknęłam kiwając głową. - Nawet jesteście do siebie podobni...
-Jest pani pierwszą osobą, która to mówi. - zdziwiłam się. - Ludzie zawsze uważali, że jesteśmy od innych rodziców.
-Naprawdę? Ja tam widzę olbrzymią podobiznę. - znów posłała ten ciepły uśmiech. Polubiłam ją, wydawała się taka miła i uczynna. Do pierwszej przerwy technicznej Polacy przegrywali 7:8.
-A pani to żona Lotmana? - zapytałam w sumie bez dłuższego namysłu, a ona wybuchnęła śmiechem. Nieco zdziwiła mnie jej reakcja.
-Nie. - odparła krótko, nie mogąc pohamować chichotu. - Siostra.
-Siostra? - wykrztusiłam. - Boże, przepraszam... - na moją twarz wkradł się rumieniec.
-Nic się nie stało... - powiedziała, wycierając policzki z łez.
-Ale... jak to jest, że jesteście rodzeństwem, a pani tak świetnie mówi po polsku!
-Dziesięć lat mieszkania w Polsce robi swoje... właśnie dlatego Paul przyjechał tutaj, aby grać w polskiej lidze. - poprawiła dziecku duże nauszniki, które wyciszały ten hałas panujący na hali.
-Niewiarygodne... - wpatrywałam się w grające drużyny. Już do drugiej przerwy technicznej prowadzili nasi z wielką przewagą, bo 16:12.
Szło im niesamowicie, rozgromili Stany Zjednoczone 3:0, wygrywając tym samym ostatni mecz w grupie, z której wyszli na pierwszym miejscu.
-Przekażcie im gratulacje... - powiedziała siostra Lotman, ściskając moją dłoń. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy... - mrugnęła okiem i podała rękę także Basi. - Trzymajcie się.
-Do widzenia. - powiedziałyśmy jednocześnie i oddaliłyśmy się od tłumu rządającego autografów. Stanęłyśmy z boku, obserwując zadowolonych siatkarzy z uśmiechem rozdających podpisy.
-Chodź ze mną. - usłyszałam głos Bartmana, który chwycił Basię za dłoń, a ona po prostu odwróciła się i posłusznie poszła za nim. Zostałam sama wśród gromadki fanów siatkówki. Misiek Winiarski, gdy już wywnioskował, że i tak za dużo autografów rozdał zwinnie uciekł z tamtego tłumu. Od razu go zauważyłam i pobiegłam za nim.
-Gratulacje! - poklepałam jego plecy.
-Dzięki, dzięki. - wyszczerzył się. - Idziesz ze mną, muszę uciec przed tymi ludźmi... - błądził wzrokiem w oddali.
-Ale gdzie? - zdziwiłam się, lecz nie miałam nic do gadania, złapał rękaw mojej bluzy i zaprowadził mnie do szatni. Ochrona, która tam stała nie do końca przychylna była co do tego pomysłu, ale ostatecznie udało mi się tam zawitać.
-Ostatnio Alex się do mnie odzywał... - zaczął, gdy ja wygodnie usiadłam sobie na ławce.
-I? - mina momentalnie mi zrzedła.
-Pytał co tam u nas i w ogóle...
-I? - domagałam się dalszych informacji.
-No dobra, o Ciebie też pytał. - westchnął wywracając ślepiami.
-Co mu powiedziałeś? - przełknęłam ślinę.
-To co wiedziałem, siedzisz na tyłku i nic nie robisz. - poruszył ramieniem, a ja już miałam wymierzyć w niego kogoś treningową torbą. - Dobra, powiedziałem mu, że u Ciebie wszystko po staremu...
-Ma kogoś? - zapytałam, ale tak naprawdę nie chciałam znać odpowiedzi. Winiar to wyczuł, nie wykonał żadnego ruchu. - Ma kogoś, czy nie? - ponowiłam pytanie, a on pokiwał głową. - Aha... - zacisnęłam wargi. - No to jak następnym razem się odezwie, życz mu ode mnie szczęścia, wytrwałości i wzajemnego zaufania. - wstałam podnosząc z ziemi swoją torebkę. - Muszę iść, Basia na pewno się martwi.
-Wy naprawdę jesteście popieprzeni! - dodał, gdy już wychodziłam. Trzasnęłam drzwiami i ruszyłam w kierunku wyjścia na boisko. Tam stała Basia i gdy tylko mnie zauważyła rzuciła się na mnie z płaczem.
-Basia nie płacz, nie ten to następny... - westchnęłam gładząc jej plecy.
-Nie będzie żadnego następnego! - warknęła połykając łzy.
________________________________________________________________________
Nie lubię swojej niesystematyczności, ale co mam poradzić, jeśli nauka goni? : c jedna wielka porażka! Mam dość tej szkoły, dajcie mi wakacje! :c
widzieliście?! *-*
awwwwwwwwwwwwwwww! :3
Alek, bo popadnę w depresję, że Ty masz taką fajowską pidżamkę, a ja nie. :c
Garfield forever and ever! ♥
Pozdrawiam, Sissi. ♥